Przejdź do głównej zawartości

Czy minimalizm jest na topie?

Spotkałam się ostatnio z opinią, że „minimalizm jest na topie”. Bardzo mnie to spostrzeżenie zaskoczyło, bo szczerze mówiąc nic takiego nie zauważyłam. A na pewno nie w najbliższym otoczeniu. Cóż, na pewno jest na topie na moich 39 metrach kwadratowych, ale to już wiecie... :)
Z zasady unikam jak ognia odwiedzin w centrach handlowych w weekendy, dzisiaj jednak potrzeba chwili mnie do tego zmusiła. I po raz kolejny zadziwiłam się niezmiernie. Dzikie dzikie, kłębiące się tłumy. A przecież do Świąt jeszcze duuuużo czasu. Kosze wypchane towarami, kolejki przy kasach. Na parkingu jak zwykle walka o ogień (czytaj o miejsce jak najbliżej wejścia, bo przecież Obywatel nóg używa już tylko w sytuacjach awaryjnych). Oczęta otwarły mi się szeroko ze zdumienia. Gdzież ten osławiony kryzys? Czy wszyscy może ciągną na szybkich pożyczkach oraz powiększają zadłużenie na karcie kredytowej? Czy też aż taki dobrobyt już mamy, tylko ja jeszcze nie zauważyłam?
Potem poziom zdziwienia skoczył mi o 200%. Po wyjechaniu ze Świątyni Konsumpcji udałyśmy się z Sister we wcześniej wybranym kierunku i... utknęłyśmy w korku. W niedzielę po południu. Korek tych rozmiarów z tej trasy jest mi owszem znanym zjawiskiem, przed siódmą rano, gdy jadę do pracy, ale żeby w niedzielę?!!! Po dłuższym zastanowieniu udało nam się odnaleźć powód, dla którego wszyscy postanowili jechać akurat w tamtą stronę. Otóż w Krakowie otwarto ostatnio kolejne olbrzymie centrum handlowe (nie podam nazwy, ale miejscowi i tak będą wiedzieć, o które chodzi :). Nasza trasa zbiegła się z jedną z dróg dojazdowych do tego molocha. Wydawało się, że mamy już pod dostatkiem galerii handlowych. A jednak nie, znalazło się miejsce na kolejną. Baaaaaaaardzo wielką. Ogólne podekscytowanie dało się wyczuć już dobrych parę tygodni wcześniej, teraz zaś wszyscy wypytują się nawzajem: „A byłeś już w...? I jak?”. Wielkie to wydarzenie w życiu naszego miasta.

Nie byłam jeszcze. Na razie się nie wybieram. Kiedyś w końcu pewnie zajrzę. Z ciekawości. A także dlatego, że przecież lubię sklepy jako takie, a galerie i centra handlowe w szczególności. Są praktyczne, łatwiej jest zrobić z krótkim czasie zakupy, jeśli ma się wszystkie sklepy zebrane w jednym miejscu. Ale łatwiej też kupić mnóstwo rzeczy, których się wcale nie potrzebuje... Dlatego ćwiczę wolę, staram się odróżniać rzeczywiste potrzeby od zachcianek. I chodzę na zakupy tylko wtedy, kiedy muszę.
Tak czy owak, minimalizmu w narodzie nie dostrzegam :)

W jednym z komentarzy sowa_nie_sowa bardzo słusznie zauważyła, że z punktu widzenia interesu ogółu minimalizm nie jest korzystny dla gospodarki. W dobie kryzysu należałoby nawoływać do utrzymania dotychczasowego poziomu konsumpcji, zamiast do jej ograniczania. Powinniśmy więcej kupować i więcej zużywać.
Tak, to prawda. Pytanie brzmi jednak, czy w moich decyzjach mam kierować się własnym interesem, czy interesem gospodarczym?

Nie jestem ekonomistką, umiem liczyć, ale nie rozumiem tych różnych wielkich procesów, które przetaczają się nad naszymi głowami. Jedyne co wiem, to, że jeśli interes systemu wymaga ode mnie, bym otaczała się zbędnymi przedmiotami, żyła ponad stan, zapożyczała się, zwiększała swój debet i żyła od wypłaty do wypłaty, to szczerze mówiąc, mam ten interes w nosie :)

Tak poważnie mówiąc jednak... nie sądzę, żeby minimalizm stał się aż tak modny, żeby zagrażał światowej gospodarce. Jeśli coś jej zagraża, to raczej fakt, że jest ona z zasady bardzo niezrównoważona. Ja sama jestem za szeroko pojętym zrównoważeniem, umiarem i rozsądkiem. Jak podkreślałam, w ograniczaniu też trzeba zachować umiar i nie należy popadać w przesadę.
W każdym razie na podstawie dzisiejszych obserwacji mogę stwierdzić, że ekonomiści mogą spać spokojnie. Naród kupuje na potęgę :)

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian