Przejdź do głównej zawartości

Dlaczego minimalizm?

„Marnotrawstwem jest posiadanie rzeczy, z których nie korzystamy”
Dominique Loreau

Dlaczego minimalizm tak mi się podoba? Powodów jest wiele. Myślę, że upodobanie do prostoty jest kwestią gustu i wrodzonych skłonności. Jedni lubią wzory i ozdóbki, barokowe przeładowanie, inni preferują gładkie powierzchnie, proste linie.
Ostatnio rozmawiałam ze znajomym o chęci posiadania, o tym, że moim zdaniem bywa ona dość zgubna dla człowieka. I usłyszałam w odpowiedzi, że to nieprawda, bo chęć posiadania jest motorem rozwoju. Hmm. Zależy, co rozumiemy przez rozwój.

Słowo „minimalizm” niektórych przeraża, kojarzy się im z wyrzeczeniem, rezygnacją ze wszystkiego. Pusty pokój o białych ścianach i materac do spania na podłodze, jedna para spodni i podkoszulek – to przerysowany obraz minimalizmu. Na drugim końcu wagi mamy moje mieszkanie sprzed roku – niewielką przestrzeń przeładowaną rzeczami i ozdobami. Ani jeden, ani drugi wariant mi się nie podoba. Przede wszystkim jeden i drugi wiąże się z niewygodą. Myślę, że najważniejszy jest umiar – także w minimalizowaniu. Kluczową sprawą jest zachowanie równowagi pomiędzy minimalizmem a wygodą.

Najważniejsze jest, by należycie szacować swoje potrzeby i dostosowywać stan posiadania do potrzeb, a nie do zachcianek. W tej chwili idealną sytuacją dla mnie jest posiadanie takiej ilości rzeczy, żeby każda miała swoje miejsce. To nie jest aż tak trudne, jak się z pozoru wydaje. Teraz, gdy mam mniej rzeczy, o wiele łatwiej utrzymać mi porządek w mieszkaniu i szafach. Stopniowe przeglądanie i pozbywanie się nadmiaru dóbr zmusiło mnie do określenia swojego stosunku do każdego z posiadanych przedmiotów. W przypadku każdego z nich, nawet najmniejszego drobiazgu, zadawałam sobie pytania: Czy naprawdę tego potrzebuję? Czy ta rzecz mi się podoba, czy ją lubię? Czy też jest mi obojętna lub wręcz nie podoba mi się? I okazało się, że posiadałam wiele przedmiotów, które wcale nie były dla mnie ważne. Teraz staram się posiadać tylko takie, które są tego warte. Nie mogę sobie pozwolić na kupowanie i posiadanie rzeczy, do których nie jestem w 100% przekonana.

W jednej kwestii mam jeszcze sporo do zrobienia. Muszę się przyznać, że najwięcej problemów mam z ograniczaniem zakupów spożywczych, wciąż muszę nad tym jeszcze sporo popracować. Ale idzie mi coraz lepiej. Zmniejszanie ilości zapasów jedzenia oznacza lepsze ich wykorzystanie i zmniejszenie ryzyka konieczności wyrzucania (np. jogurt zepsuł się, bo nie zauważyliśmy kiedy minął termin przydatności do spożycia).

Posiadać mniej oznacza nauczyć się być zadowolonym z tego co się ma i czynić z tego najlepszy użytek. Często chcemy mieć więcej, bo staramy się jakoś wypełnić tę lukę, pustkę w życiu, wynikającą z tego, że nie dostrzegamy i nie doceniamy w pełni tego, co nas otacza. Nałożenie sobie hamulców zmusza do uporania się z tym nieokreślonym niezadowoleniem, z poczuciem, że wciąż nam czegoś brakuje.

Uczę się znajdować zadowolenie w tym, co mam. W rodzinie, przyjaciołach, w sobie samej. I także w tym, co posiadam. Nie wypieram się chęci posiadania ani upodobania do ładnych przedmiotów, ubrań, książek. Staram się tylko, żeby rzeczy nie miały nade mną władzy.

 

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian