Zdecydowanie nie. Chociaż jestem już naprawdę dobra w eliminowaniu zbędnych rzeczy, nigdy nie posunęłabym się do wyrzucenia książek na śmietnik. Zdarzyło mi się oddanie paru zdezaktualizowanych podręczników na makulaturę, owszem, ale nawet z tym nie czułam się najlepiej.
Uporządkowanie księgozbioru było dla mnie największym wyzwaniem pod względem emocjonalnym. Często spotykam osoby, które nie mają problemów z pozbywaniem się rzeczy jako takich, ale nie wyobrażają sobie, że miałyby oddać choć jedną książkę. Bo książki nie są zwykłymi przedmiotami. Mają „wartość dodaną”. Słowa, historie, inne światy. Potrafią wywołać śmiech i łzy. Czasem książka może odmienić czyjeś życie. Dlatego tak ciężko pozwolić jej odejść.
Miłość do książek i słowa zaszczepiono mi w domu. Wykształcenie i zawód jeszcze pogłębiły tę pasję. Gromadziłam więc powoli te swoje skarby, przybywało ich i przybywało... Gdy wreszcie dorobiliśmy się mieszkania, najważniejszym meblem był dla mnie regał, który je wszystkie pomieści. Z góry wiadomo było, że to się nie uda. Regał od razu został zaprojektowany tak, żeby głębokie półki mieściły dwa rzędy książek. I jest potężny. Dominuje nad wnętrzem, zajmuje całą ścianę. Tomy stały faktycznie w dwóch rzędach. Co jest idiotycznym pomysłem, niestety. Koleżanki, które znalazły się w drugim rzędzie, nie mają szans na zamążpójście. Czekają sobie całymi miesiącami na Księcia na białym koniu. A Książę biedak owszem przyjechałby i wywiózł w dal, ale żyje w nieświadomości, że tam takie piękności wyczekują.
Nieraz myślałam sobie: ...hmmm, gdzie też podziała się ta powieść? Gdzieś tu była, pamiętam, że widziałam ją na której z półek z tyłu, ale na której?
Zapewne nieco rozwiązałby problem system katalogowania, ale najpierw trzeba te setki tomów skatalogować i poustawiać według jakiegoś klucza. Jednak dostęp do większości zbiorów nadal jest utrudniony.
Wreszcie nastąpił przesyt. Dojrzałam do tego, by pozbyć się przynajmniej części moich skarbów. Robiłam to na raty. I było bardzo ciężko. Po dwóch dniach porządkowania książek i segregowania ich według miejsc ewentualnego przeznaczenia czułam się jak po kilku pogrzebach. Wyczerpana emocjonalnie. Zmasakrowana. Zgnębiona, przybita. A do tego kac moralny i uczucie, że zdradzam przyjaciół. Pogrzeb i zdrada w jednym. A przecież to tylko papier i farba drukarska.
Selekcja była ostra. Przytoczę tu kilka złotych zasad ze znakomitego blogu Unclutterer:
- Możesz mieć tylko tyle książek, ile mieści się na półkach. Jeśli książka nie ma dosyć miejsca dla siebie, oznacza to, że nie otaczasz jej szacunkiem, na jaki zasługuje (dlatego zrezygnowałam z podwójnych rzędów - książki, które były upychane w drugim rzędzie, miały prawo się obrazić!).
- Nie trzymaj książek tylko po to, by zrobić na kimś wrażenie.
- Pozbądź się każdej książki, którą przeczytałeś, nie masz zamiaru jej czytać ponownie ani cytować, a tym bardziej, jeśli jest dostępna w całości online.
- Jeśli mieszkasz w pobliżu biblioteki lub antykwariatu, potraktuj je jako przedłużenie domowego księgozbioru.
Tak też zrobiłam. Wszystkie te książki, do których jeszcze bym chciała kiedyś ewentualnie wrócić, oddałam do bibliotek. Przetrzebiłam też liczne książki kucharskie, wszystkie te, które ładnie wyglądały na półce, lecz nie przydały się ani razu, sprezentowałam koleżankom, które uczą się gotować.
Obcięcie księgozbioru o połowę bolało, i to bardzo mocno. Teraz jednak cieszę się, że zdobyłam się na ten wysiłek. Wiem, że wszystkie książki, których się pozbyłam, znalazły swoje miejsce. Cieszy mnie, że mogą jeszcze komuś posłużyć. Ja sama za to nie mam już żadnych problemów z odnalezieniem poszukiwanego tomu. Widzę teraz, ile mam jeszcze świetnych dzieł do przeczytania. I, co najważniejsze, żadna zapomniana piękność nie czeka już w drugim rzędzie :)
Bolesną kwestią jest fakt, że nikt nie chce książek. Nawet za darmo. Coraz ciężej znaleźć bibliotekę, która chętnie je przyjmie (większe szanse na wsi, zwłaszcza biblioteki szkolne). Nieźle musiałam się nagimnastykować, żeby znaleźć nowych właścicieli dla swoich zbiorów. Słowo drukowane przegrywa z elektronicznym...
Morał z tej historii jest taki, że zanim kupię książkę, zastanawiam się kilkakrotnie. Do biblioteki na razie nie chodzę, bo nie zdążyłam jeszcze przeczytać wszystkiego, co mam w domu. I tak lektur mi przybywa (bo przecież nadal kupuję, tylko mniej). Staram się jednak regularnie przeglądać księgozbiór. Jeśli wydaje mi się, że jakiejś fajnej książce będzie lepiej u kogo innego, zwracam jej wolność.
Nie korzystałam jeszcze z możliwości uwolnienia książki przez witrynę bookcrossing, ale myślę, że to świetna propozycja. Zwłaszcza w przypadku pojedynczych egzemplarzy. Gdybym wypuściła na wolność na przystanku autobusowym na raz cały karton czytadeł, to pewnie jakiś „życzliwy” zaprowadziłby je wszystkie do kosza na śmieci...