Wracajmy do naszych baranów. Wiemy już, jak chcemy wyglądać i które części ciała eksponować. Trzeba także zastanowić się, jak dostosować ubranie do naszego stylu życia i pracy, wiadomo, że inaczej ubieramy się, pracując np. w banku, a inaczej w domu, inaczej ubiera się młoda mama, której dziecko uczy się chodzić, a inaczej pani prezes. Jeśli jesteśmy aktywne fizycznie, potrzebujemy też oczywiście strojów, w których można na przykład biegać czy ćwiczyć.
Mamy więc wstępne rozeznanie. Zaglądamy do szafy. I co tam widzimy? Zwykle o wiele za dużo rzeczy, niż naprawdę potrzebujemy. Podobno, statystycznie rzecz biorąc, przeciętna kobieta nosi 20% swoich ubrań przez 80% czasu. Coś w tym jest, prawda?
Wiem o czym mówię, pierwsza biję się w piersi. Nawet teraz, po kilku już solidnych czystkach w szafie, wciąż jeszcze mam za dużo rzeczy i nie jestem do końca zadowolona ze stanu mojej garderoby. Popełniałam wszelkie możliwe grzechy odzieżowe. Zakupy bez zastanowienia, pod wpływem impulsu, na pocieszenie, w nagrodę za odniesiony sukces, bo była przecena, bo na pewno schudnę do tych spodni, bo mam już trzy takie bluzki i bardzo je lubię, więc kupię jeszcze czwartą... I co? Czy w związku z tym mam co na siebie włożyć? Bardzo często niestety nie.
Na razie sama założyłam sobie szlaban na zakupy odzieżowe do czasu całkowitego ustabilizowania się moich finansów, a w międzyczasie planuję ostateczną czystkę i opracowuję koncepcję przyszłego wyglądu mojej szafy i dopracowania stylu. Czy to oznacza, że jak już będę mogła, to zapełnię swoje półki nową porcją badziewia? O nie!!! Zakupy będą, ale przemyślane. Ale o tym potem.
Oglądałyście kiedyś taki program w TVN Style „Czasy mary Goka”? Program prowadzi brytyjski stylista, Gok Wan. W ostatniej edycji lansował on hasło na kryzys „Shop less, wear more!”. Na przykładzie bardzo ekstremalnych przypadków zdeklarowanych zakupoholiczek i „chomików” pokazywał, do jakiego bezsensu można doprowadzić swoją szafę, kupując bezmyślnie i gromadząc ciuchy bez końca.
Po pozbyciu się zwykle jakichś 95% szmat danej uczestniczki (oddawali je na cele charytatywne) opracowywał na podstawie analizy jej figury i stylu życia tzw. „garderobę w pigułce” (capsule wardrobe), składającą się z 24 elementów (wliczając buty, torebki i biżuterię!). Elementów było mało, ale za to wszystkie do siebie idealnie pasowały i można z nich było tworzyć mnóstwo zestawów, czasem zmieniając tylko dodatki. Efekt końcowy zwykle był powalający.
Rozumiecie, do czego zmierzam? Wprawdzie koncepcja Goka (24 elementy) to bardzo zaawansowany minimalizm, do tego nie na polski klimat (jednak brytyjskie zimy zwykle bywają o wiele łagodniejsze od naszych, chociaż chyba nie w tym roku), to jest doskonałym przykładem, że mniej znaczy lepiej.
Lepiej mieć 24 sztuki doskonale dobranych do naszej figury i typu urody oraz temperamentu ubrań, niż całą szafę przypadkowych i często do siebie niepasujących szmatek. Co mi po bluzce, która pasuje tylko do jednej spódnicy? Albo po torebce, do której nie mam butów? Ja się grzecznie pytam, gdzie tu sens, gdzie logika?
OK. Przygotowane teoretycznie zabieramy się wreszcie do sprzątania w szafie. Jak to zrobić? Odważnie i z przekonaniem!
Przeznacz na to zadanie co najmniej parę godzin, nie możesz się spieszyć. I nie rób tego dlatego, że wydaje Ci się, że powinnaś, ale dlatego, że tego chcesz. Potrzebujesz jeszcze dużego lustra i dobrego oświetlenia (konieczne będzie trochę przymierzania). Opróżniamy szafy, półki, komody (po kolei, nie wszystko na raz) i przeglądamy sztuka po sztuce. Przy każdym elemencie zadajemy sobie kilka fundamentalnych pytań i odpowiadamy sobie z absolutną szczerością:
- czy ta rzecz mi się podoba, czy ją naprawdę uwielbiam?
- czy na mnie pasuje, jest odpowiednio skrojona, czy należycie podkreśla moje atuty?
- czy nosiłam ją w ciągu ostatniego roku? Ile razy?
- czy pasuje do innych ubrań w mojej szafie, do jak wielu? Jeśli nie, czy na pewno chcę do niej dokupywać towarzystwo?
Zostawiamy tylko te ubrania, co do których nie mamy żadnych wątpliwości. Pozbywamy się wszystkiego, co jest za małe, za duże, kiepskiej jakości, w czym wyglądamy niekorzystnie, w czym nie chodziłyśmy od roku. Także rzeczy zniszczonych, znoszonych, poplamionych (jeśli da się je naprawić, naprawiamy od razu, w przeciwnym wypadku: do kosza!).
Być może odłożyłaś część rzeczy na kupkę „do zastanowienia”. Przejrzyj ją jeszcze raz, zadając sobie ponownie te same pytania. Lecz nie odkładaj tych decyzji na później, zrób to od razu.
I tyle. To, co przetrwało, wraca do szafy. Reszta zależnie od stanu, albo zmienia właściciela, albo ląduje w koszu PCK (o ile się nie mylę, te ubrania są przerabiane na czyściwo czy coś podobnego, a zyski ze sprzedaży dostaje PCK...).
Komu oddawać ubrania, których nie potrzebujemy? Wystarczy się rozejrzeć i popytać, zawsze znajdzie się ktoś potrzebujący w naszym bliższym lub dalszym otoczeniu. Oczywiście można też sprzedawać na allegro lub oddać do komisu. I pamiętajmy, innym oddajemy tylko rzeczy w dobrym stanie, a te zniszczone idą na szmaty.
I co, pusto się zrobiło? Mam nadzieję, że nie wyrzuciłaś jednak całej zawartości szafy... :)
Oczywiście temat jeszcze nie jest zamknięty. Następnym razem o różnicy między minimalistyczną garderobą a minimalistycznym stylem ubierania się oraz o sztuce robienia zakupów. Na razie miłego sprzątania życzę!