Przejdź do głównej zawartości

memento mori/carpe diem

Dużo było ostatnio o szmatkach i sprawach przyziemnych. Dzisiaj chciałam z Wami porozmawiać na zupełnie inny temat.
Jak każdy, mam parę ulubionych sentencji. Dwie najważniejsze:

memento mori (albo wspaniałe „pamiętaj człowiecze na śmierć”) oraz carpe diem

Na pewno prawdziwy filozof miałby tu wiele do powiedzenia i zapewne rozśmieszyłyby go moje dywagacje.  Ja jednak nie chcę patrzeć na te słowa z punktu widzenia historii i filozofii. Jestem prostą dziewczyną, powiem więc tylko, co dla mnie osobiście znaczą te dwa wezwania.

Ludzie nie lubią mówić o śmierci, to naturalne. Unikamy nawet tego słowa. Nie chcemy pamiętać o jej nieuchronności. Gdy umiera ktoś nam znany, oprócz poczucia straty tej osoby, czujemy jeszcze strach, że na nas także przyjdzie czas.

Nie wiem, jak często Wam się to zdarza? Tzn. jak często myślicie o tym, że nie jesteście nieśmiertelni? Mi dosyć często. Nawet gdy byłam dużo młodsza, nachodziły mnie takie myśli. Że to może stać się każdego dnia, w każdej chwili, i że nie mogę tego przewidzieć.

W zeszłym roku w krótkim odstępie czasu zmarły dwie osoby z mojego otoczenia. Mój Dziadek, Artysta, po długim, ponad 90-letnim życiu, z przyczyn naturalnych (ze zużycia materiału, można by powiedzieć).
Druga osoba to Kolega z pracy, młody, zaledwie trzydziestolatek (przyczyną był guz mózgu). Uroczy, ciepły chłopak, który planował ślub z bardzo piękną i mądrą dziewczyną. Z wiadomych przyczyn zupełnie inaczej przyjmowana przez otoczenie jest śmierć staruszka, a inaczej młodego człowieka, który „miał całe życie przed sobą”. Czy miał? Nie wiemy, czy miał... Nie chcę tu podejmować rozważań, jak bardzo niesprawiedliwe jest, gdy umiera tak młoda osoba. Umierają i cierpią także dzieci i to też trudno zrozumieć. Moim zdaniem sprawiedliwość nie ma tu nic do rzeczy, ale to temat na długą i na pewno niełatwą rozmowę. Może innym razem...

Dziadek miał dużo czasu i bardzo dobrze go wykorzystał, Kolega miał zaledwie jedną trzecią z tego i zapewne przeżył ten czas jak mógł najlepiej. Żaden z nich nie wiedział, wkraczając w życie, ile ma go przed sobą.

I to właśnie jest dla mnie najważniejsze. Memento mori. Pamiętaj, że umrzesz. Nie wiesz, ile masz przed sobą czasu. Nie wiesz także, co Cię czeka. Długie życie w zdrowiu i spokoju, czy też nagła choroba lub inne nieszczęście. [Mój Sąsiad jeszcze parę lat temu wydawał się sprawnym i silnym mężczyzną, aż nagle przykuła go do łóżka nieuleczalna choroba. Jedynym jego sposobem komunikacji ze światem są straszne jęki, które wydaje nocą, gdy każdy oddech jest dla niego cierpieniem. Któż mógł przewidzieć, że tak się stanie?] Jedno, czego możemy być absolutnie pewni, to że umrzemy.

Oczywiście dochodzi jeszcze kwestia wiary. Inaczej na śmierć patrzy chrześcijanin, inaczej ateista. Nie będę poruszać tych kwestii, bo niezależnie od wyznania czy jego braku, nie mamy wiedzy na temat tego, co nas czeka POTEM. Owszem, prawdziwa wiara jest niemal równa wiedzy, ale przecież twardych kwitów na życie pozagrobowe lub reinkarnację nikt nie posiada. Lub na brak tychże. Skupmy się więc na pewnikach. Najpierw życie, potem śmierć. Potem może ciąg dalszy lub nie.

Nie w tym rzecz, żeby się zadręczać takimi myślami. O śmierci, cierpieniu, bólu i chorobie. Ani żeby mówić sobie: mogę umrzeć w każdej chwili, więc jakie to ma wszystko znaczenie? Śmierć nie odbiera przecież życiu sensu, ale też mu go nie nadaje. Ona po prostu musi nadejść, i tyle. Kiedyś. Dzisiaj, za pięć minut, albo za 50 lat. Czy będę żyła jak mój Dziadek, niemal do setki, czy też zaledwie do 2012, kiedy według hollywoodzkich przepowiedni prawie wszyscy zginiemy... :) Nie wiem. Dowiem się, prędzej czy później.

Co mogę więc zrobić? Cieszyć się każdą chwilą, która jest mi dana. Przeżyć świadomie każdą minutę i godzinę. Nie marnować czasu na głupstwa. Starać się być jak najlepszym człowiekiem, nie oszukiwać ani siebie, ani innych. Rozwijać się. Pod każdym względem.
Ale przede wszystkim nie marnować czasu.

 A horacjańskie carpe diem? Co ma do rzeczy?

Chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie...

Dla mnie sens tego stwierdzenia nie opiera się o hedonistyczną przyjemność czy o beztroskę, lecz o jak najlepsze wykorzystanie czasu i możliwości, które są nam dane. Jeśli zakładam, że każdy dzień może być moim ostatnim, robię wszystko, co mogę, by przeżyć go jak najlepiej.

Dwa małe ćwiczenia: po pierwsze zrób sobie listę rzeczy, które chcesz zrobić przed śmiercią. Nie musi być długa. Potem zastanów się, jak i kiedy ją zrealizujesz. Nie zakładaj od razu, że i tak się nie uda. Jak i kiedy, a nie czy.

Po drugie (ćwiczenie związane z pierwszym): wyobraź sobie, że dowiadujesz się, że masz przed sobą rok życia. I co z tym rokiem zrobisz?

Teraz będzie w rodzaju żeńskim, bo i tak na razie głównie Kobiety tu widzę :) Czytałyście może „Błękitny zamek” Lucy Maud Montgomery (tak, tej od „Ani z Zielonego Wzgórza”)? Jeśli nie, to marsz do biblioteki :) Krótka to i nieco bajkowa powieść, ale po pierwsze niezwykle zabawna (z powodu tej właśnie książki bardzo śmieszy mnie reklama Ibupromu o uderzeniu się w maszt), a po drugie mądrze i obrazowo pokazuje, jak perspektywa śmierci może zmienić sposób patrzenia na życie.

Mam nadzieję, że Was nie zasmuciłam tym tematem. 


 



 



 

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian