Dzisiaj przez moją szafę przeleciał tajfun.
To nie była pierwsza czystka, regularny przegląd odzieży robiłam jeszcze w czasach rozpasanego zakupoholizmu (z zupełnie innych przyczyn). Teraz zaś pozbyłam się wreszcie wszystkich tych rzeczy, co do których jakoś wcześniej brakowało mi rozpędu i odwagi.
Skłonił mnie do tego impuls zewnętrzny, różne okoliczności rodzinne sprawiają, że będę mogła w krótkim czasie przekazać niepotrzebne ubrania osobom, które z nich chętnie skorzystają. Była to więc dobra okazja do ostatecznego rozprawienia się z Panią Szafą.
Było ostro, powiadam Wam. Zostało sporo pustych wieszaków, a na półkach szaleją przeciągi. Gok Wan byłby ze mnie dumny :)
Już od dłuższego czasu właściwie nie kupuję ubrań. Przestałam bezmyślnie kupować fatałaszki po kilku takich seansach sprzątania. To lepsze niż wszystkie terapie świata razem wzięte. Nigdy więcej nie sięgnę do portfela bez zastanowienia.
I co teraz? Czy będę chodzić w worku po ziemniakach lub jednych dżinsach i polarku? Hmmm, jest takie ryzyko ;) Ale tak poważnie mówiąc, to nie, mam w czym chodzić, zostało mi słynne 20%...
Miałam dzisiaj opisać szczegółowo swoją koncepcję szafy minimalistki, ale z powyższych powodów (sprzątanie) nie zdążę. Co się odwlecze, to nie uciecze, jak mówi przysłowie.