Przejdź do głównej zawartości

Trudne początki

Tytuł blogu jest nieco na wyrost. Nie jestem minimalistką. Może kiedyś będę. Staram się ograniczać liczbę posiadanych rzeczy, upraszczać swoje życie i otaczającą mnie przestrzeń, uczę się świadomie kupować. Dążę do wyeliminowania tego, co zbędne. Walczę z tendencją do gromadzenia przedmiotów i kupowania wciąż nowych rzeczy.

Ponad rok temu szukałam w Internecie porad na temat porządkowania i organizowania. Właśnie kończyliśmy remont mieszkania, uznałam, że to świetna okazja do zrobienia generalnych porządków. Czułam się dosyć sfrustrowana tym, co działo się w naszych szafach i szafkach, miałam wrażenie, że nad tym nie panuję. Nigdzie nie było miejsca. W głębi ducha uważałam, że lepszym pomysłem od remontu byłoby kupienie większego mieszkania lub wybudowanie domu, bo przecież w obecnym lokum było nam ciasno (fakt, 39 m2 na dwie osoby to może nie jest bardzo dużo, ale przecież niektórzy mają jeszcze mniej miejsca…).

Regał z książkami pękał w szwach, szafy z ubraniami podobnie. W szufladach zalegały papierzyska, rachunki, instrukcje obsługi. Lodówka i szafki w kuchni wyładowane po brzegi. Mimo tego często chodziłam na zakupy, bo wciąż czegoś brakowało. Jak można się domyślić, nie wpływało to najlepiej na moje finanse. Poza tym często okazywało się, że nie mogę znaleźć ważnego dokumentu czy rachunku, chociaż „pamiętam, że gdzieś tu był”. Wydawało się, że to tylko kwestia organizacji. Ciągle starałam się zaprowadzić porządek, lecz nie przynosiło to trwałych efektów.

W Internecie można znaleźć (prawie) wszystko. Szukając lekarstwa na mój bałagan, najpierw trafiłam na dwa ciekawe fora gazetowe: „Oszczędzamy” i „Wystarczająco Dobra Pani Domu”. Zrobiło się jaśniej, ale wciąż brakowało mi właściwej odpowiedzi na pytanie: „Gdzie tkwi mój błąd?” Gdy zaczęłam wgryzać się w temat, okazało się oczywiście, że inni też mieli już podobne do moich problemy i udało im się znaleźć rozwiązanie. Największą rewolucję przyniosła lektura blogu „Zen habits” Lea Babauty. Wreszcie zrozumiałam, gdzie leży pies pogrzebany. Mam za dużo rzeczy!

Mogę je do woli układać, segregować, pakować w pudełka i wymyślać systemy organizacji i katalogowania, ale to niewiele zmieni. Zamiast chaosu będę mieć zorganizowany bałagan :) A nie o to mi chodzi. Zabrałam się za stopniowe ograniczanie ilości posiadanych przedmiotów. Książek, gazet, ubrań, ozdób, kosmetyków. Mój Towarzysz Życia najpierw przeżył szok, potem myślał, że mi przejdzie. Nie przeszło. Wiedziony moim przykładem przyłączył się do procesu minimalizowania.
Po roku jest prawie dobrze. Mamy o wiele mniej rzeczy, bałaganu brak. Wciąż jeszcze kilka obszarów mieszkania naszego małego gospodarstwa wymaga dopracowania i korekty, ale najtrudniejsza robota już za nami. Z niektórych miejsc w domu jestem już niemal zadowolona :)

Na jednym z blogów o minimalizmie przeczytałam, że minimalizm to jedna z tych spraw, które na pierwszy rzut oka wydają się proste, ale w praktyce wcale nie są łatwe.
I to szczera prawda. Nie sposób w ciągu kilku miesięcy całkowicie zmienić nawyki, które powstawały przez lata. Ale przecież nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Za to korzyści z pracy nad sobą i swoim stosunkiem do rzeczy są niezliczone.

Chcę tutaj opowiedzieć o tym, jak mi idzie na drodze do minimalizmu, podzielić się zdobytą wiedzą i doświadczeniem. Może uda mi się w ten sposób pomóc komuś, kto też stał się niewolnikiem rzeczy? Będzie więc o minimalizmie, upraszczaniu, samoograniczaniu, świadomych zakupach, o tym, czemu mniej znaczy więcej. O zasadzie KISS czyli BUZI. O odniesionych sukcesach oraz o przeszkodach, jakie napotkałam na drodze.
Zapraszam do lektury!
 

 

Popularne posty z tego bloga

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian