Mam na imię Ajka i jestem zaleczoną zakupoholiczką... Tak mogłaby zacząć się moja sesja terapeutyczna. Nie jest tak źle, mój zakupoholizm nigdy nie sięgnął groźnych ekstremów, jednak przyznaję, że chwilami nie panowałam nad impulsem kupowania. Tak, chyba lepszym określeniem byłyby tutaj kompulsywne zakupy. Jak zwał, tak zwał, ważne, że często kupowałam w sposób spontaniczny i nieprzemyślany, co owocowało nadmiarem dóbr wszelakich.
Jednak udało się zapanować nad tym szaleństwem i nie traktuję już chodzenia po sklepach jako leku na całe zło oraz najlepszego sposobu spędzania wolnego czasu. Oto kilka wniosków z moich doświadczeń. Może niektóre wydadzą się Wam banalne, lecz chociaż proste, zastosowanie ich w praktyce trochę czasu i wysiłku mi zajęło. Aha, wprawdzie piszę tę notkę, myśląc przede wszystkim o zakupach odzieżowych, zasady te z całą pewnością mogą mieć zastosowanie do dowolnych innych produktów przemysłowych.
- Zasada numer jeden - na zakupy tylko z planem. Im jestem starsza, tym bardziej wierzę w sens list i planów. Dawniej uważałam je za nudny i zbędny wymysł dla frustratów, jednak teraz o wiele łatwiej mi się myśli z kartką i ołówkiem w ręku (zamiast kartki może być jakiś gadżet elektroniczny z rysikiem, też lubię).
- Żeby wiedzieć, czego szukasz, musisz wiedzieć, czego chcesz. Ogólna myśl „idzie wiosna, nie mam co na siebie włożyć” zwykle prowadzi do serii chaotycznych zakupów. Idąc do sklepu (czy też innej galeryi), musisz wiedzieć, czego KONKRETNIE szukasz. Im bardziej sprecyzowany cel, tym lepiej.
- Najpierw więc zaglądamy do szafy i dokonujemy wnikliwej analizy. Czego mam w sam raz, a czego mi brakuje? Czasem okazuje się, że dzięki zakupowi zaledwie jednego przemyślanego elementu, zyskujemy możliwość wykorzystania kilku już posiadanych rzeczy (przykład: na jesieni zakupiłam odpowiednie buty, dzięki którym mogłam wyciągnąć z szafy parę ciepłych spódnic, zapomnianych na półce...).
- Ustal nieprzekraczalny budżet.
- Nie kupuj niczego, co nie mieści się w budżecie ani na przygotowanej liście zakupów.
- Kupuj tylko i wyłącznie rzeczy, które idealnie leżą, są w Twoim rozmiarze i naprawdę, bezwarunkowo, całkowicie Ci się podobają. Nie stać Cię na kompromisy.
- Wyprzedaż ani promocja nie są wystarczającym powodem do zakupu, jeśli nie są spełnione wszystkie powyższe warunki. Jeśli uda Ci się trafić na rzecz, która mieści się w planie i w budżecie, jest piękna, w Twoim rozmiarze, kolorze i fasonie... cóż, masz szczęście :)
- Jeśli masz wątpliwości, zrezygnuj lub zaczekaj. Daj sobie czas na zastanowienie. Poproś o odłożenie danej rzeczy. Wyjdź ze sklepu, idź na kawę. Albo nawet wróć za kilka dni. NIE MUSISZ kupować niczego od razu. Nawet jeśli promocja właśnie się kończy. Skończy się, to co? Będą inne, tego możesz być pewna.
- Ogółem: lepiej nie kupić po zastanowieniu, niż kupować bez zastanowienia :)
Jeśli natomiast trudno jest Ci zerwać z niekontrolowanym shoppingiem, cóż... Może nie jesteś jeszcze gotowa? Może Twój debet jest jeszcze za mały? Może wciąż jeszcze Ci się wydaje, że masz za mało rzeczy? Przede wszystkim zastanów się, dlaczego kupujesz? Może za manią kupowania kryje się jakiś głębszy problem?
Zawsze można spróbować zakupowego odwyku. Po prostu nie wchodzić do sklepów, galerii, nie zwiedzać wystaw w stylu „ciekawe, co będzie modne w tym sezonie...”. Założyć sobie szlaban na parę miesięcy (dla niektórych już tydzień może być wyzwaniem). Schować kartę do szuflady, wydzielać sobie pieniądze jedynie na produkty pierwszej potrzeby. Z czasem potrzeba ciągłego nabywania nowych rzeczy minie.
Dla mnie uzdrowicielską moc miało sprzątanie w szafie. Zawsze myślałam, że nie stać mnie na naprawdę piękne rzeczy i kupowałam takie zaledwie ładne. I uświadomiłam sobie, że za te wszystkie takie sobie szmatki mogłam sobie kupić kilka tych naprawdę pięknych ubrań i jeszcze zostałoby mi trochę kasy w kieszeni. Miałabym mniej rzeczy, ale za to jakie... Ech, człowiek uczy się na błędach. Wciąż jeszcze mi się zdarzają, na szczęście coraz rzadziej :)