Przejdź do głównej zawartości

Żyć po swojemu

W komentarzu do notki o śmierci sowa zadała takie pytanie:
dlaczego wielu z nas musi przeżyć takie traumatyczne doświadczenia, żeby coś zmienić w swoim życiu...? Dlaczego coś musi nas mocno puknąć w głowę, żebyśmy zaczęli żyć po swojemu i docenili proste wartości...? Zresztą są tacy, którym nawet puknięcie niczego nie mówi...
 Tak, to prawda, że wiele osób zaczyna naprawdę świadomie żyć dopiero po traumatycznych przeżyciach. Niektórym trzeba do tego przejścia przez śmierć kliniczną, innym śmierci kogoś bliskiego. A niektórzy nawet mocno walnięci przez los obuchem w głowę dalej robią swoje i gonią w kółko za swoim ogonem. Dlaczego tak jest? I co to znaczy, żyć po swojemu? Zgodnie ze swoim systemem wartości, rozwijając siebie, realizując siebie. Tak to rozumiem.

Myślę, że dlatego, że wiele osób nie zadaje sobie trudu zastanawiania się nad swoim życiem, zwłaszcza w ujęciu całościowym. Żyją z rozpędu, podejmują określone decyzje, bo tak trzeba, bo wydaje im się, że tak będzie najlepiej, bo wszyscy tak robią, bo przecież nie da się inaczej. Nie pytają samych siebie, czy spełniają się ich marzenia, czy mają jeszcze jakieś oraz jak się ma to co robią, do tego, co by chcieli robić. Nie zastanawiają się też, czy w ich prywatnym świecie nie można by czegoś  zmienić na lepsze, niekoniecznie za cenę rozwodu czy rzucania pracy... Czy oni sami nie mogliby być lepszymi ludźmi?

I ewentualnie dopiero gdzieś w okolicach połowy życia następuje moment zwątpienia, rozczarowania, słynny midlife crisis, kiedy to nagle zaczynają się rozpaczliwe próby nadrobienia straconego czasu, wylewanie żalu na cały świat, bo życie okazało się inne, niż je sobie wyobrażaliśmy, mając lat 18. I stąd gwałtowne i nie zawsze przemyślane ruchy, niekoniecznie przynoszące pozytywne i oczekiwane rezultaty.

Żyć po swojemu często niełatwo. Wiem coś o tym. Od dawna określano mnie jako „wolnomyślicielkę” i  nie zawsze miał to być komplement. Nawet wolnomyśliciele muszą poza tym czasem zgadzać się na kompromisy, nie żyjemy w Hollywoodzkiej ułudzie, tylko w realnym świecie, trzeba umieć czasem oddzielić to, co bym chciała, od tego, co osiągalne.

Ważne, by żyć świadomie. Nawet jeśli są rzeczy w życiu, które mnie nie zachwycają, muszę być ich świadoma. Wiedzieć, czy są konieczne, czy też da się je wyeliminować. Jeśli są konieczne, to dlaczego? Jaka jest ich rola? A może tylko wydają się być nie do usunięcia?

Na każdym kroku warto zadawać sobie pytania: dlaczego, po co? Rozmawiać o tym z bliskimi, nie jesteśmy sami we Wszechświecie. Wiele frustracji wynika często z tego, że ludzie nie zastanawiają się, czy na pewno muszą żyć tak, jak żyją. I że boją się żyć tak, jakby chcieli.

Jestem jednak głęboko przekonana, że warto mieć marzenia i że nie wolno z nich rezygnować. Prawdziwe marzenia. Takie, których pragnie się z całego serca. I takie marzenia się spełniają. Słowo. Ogółem nie przepadam za powieściami Paola Coelha, lecz jedną z nich uwielbiam. Bo „Alchemik” to właściwie przypowieść, przypomina arabskie opowieści. I zawiera mnóstwo życiowej mądrości.
Kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat działa potajemnie, by udało Ci się to osiągnąć. (Paolo Coelho, „Alchemik”)
Sama nieraz tego doświadczyłam. Spełniło się już wiele z moich najskrytszych pragnień, dlatego dbam o to, żeby często zastanawiać się nad tym, czego pragnę i o czym marzę.

A kwestia druga, o którą pytała Sowa: czy musimy zmieniać wszystko od razu, jeśli już na którymś tam etapie zorientujemy się, że jednak chcielibyśmy żyć inaczej? Nie ma jednej odpowiedzi. Trzeba zrobić bilans ewentualnych strat i zysków, czasem warto jest zrobić rewolucję, a czasem lepiej wziąć na wstrzymanie i zastosować politykę małych kroczków. Natomiast w strategii rozwoju osobistego zawsze bardziej skuteczne będzie wprowadzanie zmian po trochu. Jak pisze Leo Babauta, one habit at a time, jedno przyzwyczajenie na raz, jeśli postanowisz od jutra być całkowicie inną i oczywiście lepszą osobą, niewiele z tego wyjdzie. Szybko stracisz siły i rozpęd, zniechęcisz się i po ptokach.

Do zmian nawyków i przyzwyczajeń na pewno wrócimy. Do marzeń na pewno też.

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian