Przejdź do głównej zawartości

Życie bez samochodu

I żółty rower powrócił...
Prawo jazdy posiadam już od wielu lat, lecz kierowcą nie jestem ani nie mam najmniejszej ochoty być. Niestety coraz częściej nachodzi mnie myśl, że w ciągu najbliższych paru lat będę musiała się do tego przekonać.
Nie mamy samochodu. Na co dzień nie odczuwam jego braku. Znajomi postrzegają to jako dziwactwo, jakiś rodzaj niepełnosprawności niemal, no bo jak można żyć bez samochodu?

Otóż można. Na pewno jest to możliwe w przypadku bezdzietnego małżeństwa mieszkającego w dużym mieście. Do pracy dojeżdżam w jedną stronę autobusem, bezpośrednim, jeżdżę na wczesną godzinę, więc ruch mniejszy, wracam z przesiadką tramwajem, bo po południu korki na trasie autobusu wydłużają czas przejazdu, więc tramwajem lepiej.

Żadne z nas nie potrzebuje samochodu w pracy. Zakupy? Da się zorganizować. Raz w miesiącu robię duże zamówienie w delikatesach internetowych. Wszelkie ciężkie produkty, które ciężko dźwigać w rękach. Woda mineralna, alkohole, zapasy części chemii, artykułów toaletowych i sypkich. Sympatyczni panowie przynoszą zakupy pod drzwi, bez dodatkowej opłaty (powyżej pewnej kwoty zakupów). Mąż często wyjeżdża, więc i tak zakupy są na mojej głowie, samochód nic by tu nie pomógł, musiałabym dźwigać siaty sama po schodach.

Korzyści, moim zdaniem, jest mnóstwo: mniej wydatków, mniej stresu. Żadnych przeglądów, awarii, napraw, ubezpieczeń do zapłacenia. Że nie wspomnę o skutkach ewentualnych stłuczek itp. Brak problemów z garażowaniem, parkowaniem. Ani lęków, że ukradną auto.
Koszty komunikacji: miesięczny bilet sieciowy, czasem z rzadka taksówka, jeśli wychodzimy wieczorem i wracamy późno. Czyli niewiele.
Poza tym więcej ruchu - bezcenne. Zawsze uwielbiałam chodzić, Małżon podziela tę pasję.
Niewygody? Owszem, pewne są. Wszelkie wyjazdy weekendowe - albo trzeba je organizować według komunikacji zbiorowej, co nie zawsze jest wygodne, albo umawiać się ze znajomymi, to też czasem nie na rękę.

Kiedy remontowaliśmy mieszkanie, trzeba było zamawiać transport materiałów albo dogadywać się z kimś z samochodem.
Brak samochodu daje więc wolność w niektórych dziedzinach, ale w innych może ją ograniczać.

Zdaję sobie sprawę z tego, że mało kto obecnie może pozwolić sobie na życie bez samochodu. Nasza sytuacja obecnie to umożliwia, ale powoli staje się to coraz trudniejsze. Znajomi budują domy za miastem, żeby spotkać się z nimi, trzeba się coraz bardziej gimnastykować. My sami kiedyś tam w bliżej nieokreślonej przyszłości też planujemy budowę. I ani budowy domu, ani tym bardziej mieszkania na wsi w dzisiejszych czasach bez auta sobie po prostu nie wyobrażam. Tzn. na pewno się da, ale za jaką cenę? I przede wszystkim cenny czas.

Mieszkałam na wsi, dojeżdżałam do szkoły i potem przez część studiów do miasta koleją (busy jeszcze wtedy nie funkcjonowały). Kiedy w połowie studiów wynajęłam pokój w Krakowie doznałam nagle olśnienia. Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy z tego, ile czasu i sił pochłaniały dojazdy. Teraz do mojej miejscowości poprowadzono autostradę (jakości kiepskiej, tak na marginesie, no ale jest). I przejechanie tej trasy samochodem zajmuje jakieś 15 minut.

Na pewno inaczej miałyby się też sprawy, gdybyśmy mieli dzieci... Wtedy brak auta może znacznie skomplikować życie.

Nie mam wątpliwości, że samochód genialnym wynalazkiem jest. I basta. Doprowadza mnie jednak do szału fakt, że wiele osób ten genialny wynalazek wykorzystuje w mocno nieprzemyślany sposób. Po prostu go nadużywa. Dla coraz większej ilości osób posiadanie dwóch aut w domu wydaje się już niemal oczywistą oczywistością (czasem na pewno inaczej się nie da, ale czy w 100% przypadków?). I jeździ się samochodem wszędzie, nawet do sklepu za rogiem po gazetę. Mam takiego sąsiada, który nawet dystanse 30 metrowe pokonuje swoim megawielkim wypasionym vanem czy jak tam tego potwora zwał. Nie żartuję...
Kolega, który kiedyś ze mną pracował, dojeżdżał codziennie samochodem do pracy, pomimo tego, że przystanek tramwaju miał dosłownie naprzeciwko wyjścia z klatki schodowej, do biura mógł dojechać bezpośrednio, a przystanek końcowy też znajdował się przed samym budynkiem biura. Chłopak młody, sprawny, bezdzietny i nie robił codziennie wielkich zakupów.

Jadąc do pracy, przyglądam się jadącym (częściej jednak stojącym w korkach) samochodom . Przeraża mnie, że większość aut wiezie tylko kierowcę. Rzadko słyszę o tym, że znajomi umawiają się na współdzielenie samochodu na dojazdy. Czy wszystkie te osoby, które widzę w tych autach, muszą akurat jechać samochodem? Część na pewno. Bo nie mają sensownej opcji dojazdu komunikacją zbiorową, muszą zrobić zakupy, odebrać dziecko z przedszkola, opcji jest wiele.

Jestem jednak głęboko przekonana, że spory procent spośród zmotoryzowanych nie zastanawia się nawet, wsiadając rano do samochodu, czy to konieczne i czy nie ma innej możliwości. Szkoda. Gdyby częściej zostawiali auta w garażu, mielibyśmy czystsze powietrze i mniej zatłoczone ulice. Mniej samochodów na świecie to także mniej złomu i śmieci.

Nie namawiam do rezygnacji z samochodu, bynajmniej. Niby czemu? Samochody są wygodne, ułatwiają życie, czasem są też piękne. Myślę jednak, że jak w każdej innej dziedzinie, należałoby zachować umiar w korzystaniu z nich. Częściej zadawać sobie pytanie, czy nie mogę tak zorganizować swoich spraw i czasu, żeby móc choćby raz na jakiś czas zostawić maszynę w domu. I skorzystać z tak przestarzałych metod komunikacji, jak własne nogi, rower, autobus czy tramwaj...


Na koniec inny żółty pojazd, żebyście nie myśleli, że nie lubię samochodów :)

Popularne posty z tego bloga

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian