Przejdź do głównej zawartości

Co tanie, to drogie

Wspominałam już parę razy, jak bardzo zmienił się mój stosunek do zakupów. Z czego bardzo się cieszę, chociaż mój bank pewnie się już nie cieszy, bo przestał na mnie zarabiać :)
Dawniej robiłam zakupy pod wpływem chwili, często na pocieszenie lub dla rozrywki, bez zastanowienia. Najważniejszym kryterium zakupu była dla mnie cena, dlatego uwielbiałam wszelkiego rodzaju promocje i przeceny. Wydawało mi się, że najfajniej jest, kiedy wychodzisz ze sklepu z naręczem toreb i pakunków, prawie jak w jakimś amerykańskim filmie. Rzadko zastanawiałam się nad kwestią jakości kupowanych rzeczy. Ważna była niska cena. Tłumaczyłam sobie, że nie warto kupować drogich rzeczy, skoro można mieć to samo (...!) za połowę, jedną trzecią czy jedną dziesiątą ceny.

Czy warto? Czy warto kupować byle jakie rzeczy, tylko dlatego, że są tanie? I wyrzucać je niedługo po zakupie, bez żalu, bo z łatwością można kupić kolejną tak samo byle jaką, ale tanią rzecz? Czy lepiej kupić tę, która będzie trzy razy droższa, ale zostanie z Tobą co najmniej trzy razy dłużej?

Według wszechobecnej filozofii konsumpcji, oczywiście lepszy jest wariant pierwszy. Ten drugi nie jest już tak popularny. Pamiętacie, ile rzeczy mieli Wasi dziadkowie? I jak oni traktowali swoje przedmioty, ubrania? Pamiętam, że mój Dziadek często powtarzał: co tanie, to drogie. Uważał, że nie warto kupować tanich rzeczy, bo one są nietrwałe. A dla niego nietrwałość była wadą. Po co kupować co dwa miesiące czajnik elektryczny za 20 złotych, jeśli można raz wydać 200 złotych i mieć go na parę lat (przerabiałam sama ten temat...).

Nie rozumiałam takiego podejścia, bo nie mieściło mi się w głowie, że można chodzić przez dwadzieścia lat w jednym płaszczu czy garniturze i nie czuć potrzeby zmiany... Zwykle chciałam, by moje ciuszki jak najszybciej się sprały, żeby mieć pretekst do ich zmiany, do kupienia czegoś nowego.

Jednak teraz, zmęczona ciągłym wyrzucaniem, coraz bardziej cenię sobie przedmioty, które są ze mną długo. Takie, do których mam czas się przywiązać. Te, które pomimo używania, prania, noszenia, przekładania wciąż mają się dobrze. Nabierają pewnej patyny, ale wciąż mają wszystkie elementy we właściwych miejscach, kolor prawie jak nowy i nie sypią się z nich różne drobiny.

Czy koniecznie produkty dobrej jakości i trwałe muszą być drogie? To nie jest takie proste... Czasem tak, ale nie zawsze. Bardzo często ceny wielu wyrobów są sztucznie zawyżane, każdy, kto pracuje w handlu, dobrze o tym wie. Można znaleźć „ukryte perły”, które kosztują niewiele, a jakości są doskonałej.

Świadomy konsument, zanim dokona zakupu, powinien najpierw zbadać dokładnie wszystkie możliwości, korzystając na przykład z Internetu, i szukać najlepszej jakości w korzystnej cenie. I pogodzić się z tym, że czasem za jakość trzeba zapłacić więcej.

Jeszcze jedna rzecz. Im mniej posiadam, tym bardziej zależy mi na tym, żeby to, co mam, było naprawdę świetne. Piękne, trwałe, funkcjonalne.
Czasem nie stać mnie na wymarzoną rzecz, której potrzebuję. Co robię? Dawniej kupiłabym jej tańszy odpowiednik, żeby mieć go już teraz. Taki kompromis. Nie mogę mieć tego, o czym marzę, ale mogę mieć coś prawie tak samo fajnego (prawie...). Teraz wolę zaczekać, aż będzie mnie stać na obiekt marzeń. Czasem to kwestia zaledwie miesiąca, czasem o wiele dłużej.
Nieważne, wolę zaczekać, mam już dosyć kompromisów. I tańszych zamienników. Wydawać by się mogło, że w ogólnym rozrachunku wychodzi na to samo, albo kupuje się tanio i często, albo drogo i rzadko. Z doświadczenia jednak już wiem, że ten drugi wariant w perspektywie czasowej jest bardziej oszczędny.

A przyjemność z posiadania małej ilości rzeczy, ale za to świetnej jakości, jest wielokrotnie większa...

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian