Grzegorz w ciekawej notce o pozbywaniu się rzeczy wspomniał o bardzo przydatnym a prostym narzędziu. O liście zakupów do przemyślenia. Wprawdzie staram się ograniczyć zakupy, nie znaczy to jednak, że już nigdy niczego nie kupię.
Po pierwsze rzeczy w końcu się zużywają, nawet te najtrwalsze. Nasze potrzeby zmieniają się. A czasem po prostu potrzebujemy zmiany.
Im mniej mamy rzeczy, tym łatwiej nam zobaczyć, czego nam brakuje. W nadmiarze i chaosie trudno zauważyć brak czy dziedzinę, w której można by wprowadzić ulepszenia. Pozbywamy się, wyrzucamy, ograniczamy, aż w koncu dostrzegamy, że wprawdzie pozbyliśmy się tego, co zbędne, jednak brakuje nam paru potrzebnych i sensownych przedmiotów. Przykładowo po sprzątaniu w szafie doszłam do wniosku, że brakuje mi spódnic.
I co wtedy, gdy nachodzi nas myśl, że powinniśmy coś kupić?
Tworzymy listę zakupów do przemyślenia. Wstrzymujemy się z zakupem przez pewien czas. Jak długo? Koncepcje są różne. Na pewno co najmniej tydzień, a lepiej, by był to miesiąc lub nawet dłużej. Jeśli po tym czasie nadal widzimy potrzebę zakupu, OK., zielone światło. Często jednak okazuje się, że po upływie kilku tygodni nawet nie pamiętamy już, że mieliśmy taki zamiar. Czyli rzekoma potrzeba była tylko zachcianką...
Taka lista ma jeszcze jedną zaletę - bardzo przydaje się ze względu na planowanie wydatków, zwłaszcza w przydatku bardziej kosztownych przedmiotów.
Moja lista jest bardzo długoterminowa - wpisuję na nią wszystkie rzeczy, których zakup wydaje mi się konieczny w perspektywie, powiedzmy nawet roku. I wracam do niej od czasu do czasu, zastanawiam się chwilę i skreślam te elementy, które nie przechodzą weryfikacji. Najważniejszym pytaniem, jakie należy sobie zadawać przy ocenianiu zasadności danego zakupu, jest: dlaczego tego nie potrzebuję? Zachcianki zakupowe opierają się na emocjach, a nasz umysł zawsze znajdzie sposób, żeby zracjonalizować to, co tak naprawdę jest tylko emocją. Wciąż bombardują nas reklamy, ciągle ktoś nam wmawia, że nie możemy żyć ani chwili dłużej bez danej rzeczy, znajomi kupują różne fajowe cudności. Poza tym kupujemy, by poprawić sobie nastrój, pocieszyć się i nagrodzić po ciężkim dniu... A nasz umysł zawsze wmawia nam, że właśnie ta dana rzecz jest nam niezbędna. Dlatego zawsze pytaj siebie nie o to, dlaczego potrzebujesz (bo w większości przypadków udowodnisz sobie, że TAK), lecz dlaczego nie potrzebujesz. Możliwe odpowiedzi: bo mam już pięć takich rzeczy, bo nie mam czasu na robienie tego, do czego to służy, bo posiadana już skromniejsza wersja świetnie spełnia swoje zadania.
Właściwie każdy większy zakup (czyli wszystko, co nie stanowi materiałów zużywalnych potrzebnych do prowadzenia domu oraz higieny) czeka dobrych parę miesięcy na ostateczne zatwierdzenie. Często też naradzam się z Małżonkiem, gdyż człowiek to rozważny i dobry w rozpoznawaniu konsumpcyjnych pułapek :)
Efekty takiej strategii są więcej niż zadowalające.
Mały przykład: bardzo lubię sklepy Ikea - odpowiada mi ich wzornictwo, lubię skandynawski styl, cenię ich za funkcjonalność. Teraz zaglądam do nich rzadko, bo etap urządzania mieszkania dawno mamy za sobą, jednak od czasu do czasu potrzebuję nabyć u nich parę rzeczy.
Ostatnie zakupy w Ikei planowałam (bez przesady) od roku. Spisywałam sobie wszystko, co mogłoby się przydać, analizowałam, zadawałam sobie pytanie: czy to naprawdę jest nam potrzebne. Do sklepu pojechałam z listą i centymetrem krawieckim :) i nabyłam tylko to, co było na liście. Owszem, po drodze sięgnęłam po parę cudów, które wpadły mi w oko, ale po namyśle odłożyłam je na miejsce. Zakupy poszły nadzwyczaj sprawnie, zajęły mniej czasu niż zwykle, a wszystkie nabyte przedmioty sprawdziły się jako bardzo przydatne.
Czyli kupowanie - tak, ale z głową.