Przejdź do głównej zawartości

Raport w sprawie snu

Przyszedł czas zdać Wam sprawę z tego, jak mi idzie z realizacją planu wysypiania. Pamiętacie, na początku roku obiecałam sobie, że będę poświęcać więcej czasu na sen. Pisałam o tym tutaj oraz tutaj.

Na początku były pewne trudności. Po pierwsze tak samo jako po zmianie czasu, organizm potrzebował około tygodnia na przyzwyczajenie się do chodzenia spać o godzinę wcześniej. Poza tym budziłam się przed budzikiem, niewyspana, ale zestresowana, że zaspałam. Jednak powoli to minęło, teraz przesypiam całe 7 godzin bez problemów i wybudzeń, zasypiam od razu, a rano znowu jak dawniej nie chce mi się wstać (to przez brak światła...).


Druga trudność - trzeba było wygospodarować tę dodatkową godzinę, do tej pory przeznaczoną na aktywność i przełożyć ją na „kupkę” z karteczką „odpoczynek”. Wydawało się to poważnym wyzwaniem, lecz okazało się, że po raz kolejny zadziałała stara zasada. Im mniej masz czasu, tym lepiej go wykorzystujesz. Czy musiałam z czegokolwiek rezygnować? Nie. Myślałam, że tak będzie, a tymczasem ku własnemu zdziwieniu nadal mam czas na to wszystko, co robiłam wcześniej. I na dbanie o Męża i dom, i na ćwiczenia, czasem na rozrywkę, na blogowanie... I jeszcze teraz mam małą fuszkę poza pracą, więc wieczorem muszę  trochę postukać w komputer.

Co się stało? Czas jednak jest z gumy i po raz kolejny udało się go w cudowny sposób naciągnąć? Nie, to żaden cud. Po prostu kiedy wiedziałam, że kładę się spać około jedenastej, odpowiednio dostosowywałam swój rozkład zajęć do tego układu. A teraz wiem, że za pół godziny idę spać, nie będę już więc surfować po sieci ani rozpoczynać kolejnego długiego wpisu na blogu. W ciągu dnia pilnuję się, żeby mieć jak najmniej takich bezpańskich pięciominutówek, czasu przeciekającego przez palce, marnowanego na głupstwa.

Widzę, że mogłabym tego czasu pewnie w miarę bezboleśnie wygospodarować jeszcze pewnie trochę, ale na razie cieszę się, że udało mi się zrealizować i utrzymać podjęte postanowienie.

Takie były koszty. A korzyści?
Oto one:
  • czuję się świetnie. Pracuję ostatnio naprawdę sporo, a jednak nie jestem zmęczona.
  • Humor mi dopisuje.
  • Skończyły się straszliwe napady senności, jakie miałam w ciągu dnia. Myślałam, że to wahania cukru we krwi, a to było po prostu zmęczenie.
  • O wiele łatwiej mi się skoncentrować, myśli mam jasne, umysł czysty :)
  • W weekedny śpię krócej. W ciągu tygodnia nie robią mi się zaległości w spaniu, więc w soboty i niedziele budzę się wcześniej i przez to mam dłuższy weekend. Jupiii!
Słowem, warto było. Szkoda, że w naszym świecie panuje taki kult zapbiegania, hiperaktywności i superproduktywności. Kiedy wspominałam znajomym, że staram się spać dłużej, patrzyli na mnie z pobłażaniem, z miną „no tak, bidula nie daje rady”. Przecież wyspiają się tylko małe dzieci i emeryci. I zapewne bezrobotni ;) Moim zdaniem osoby w tak zwanym wieku produkcyjnym, aktywne i czasem bardzo zajęte, też powinny wpisać sen do swojego terminarza na czołowej pozycji.
Po prostu człowiek wypoczęty może zdziałać więcej. I w lepszym humorze :)

Czego i Wam życzę. Dobranoc!

Na koniec przedstawiam moich Mistrzów w dziedzinie snu i sztuki drzemek. Koty moich Rodziców, Łobuz i Morus. Na tym zdjęciu sprzed ponad trzech lat, kiedy były jeszcze malutkie, w ukochanym koszyku:

Popularne posty z tego bloga

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian