Przejdź do głównej zawartości

Omnia mea mecum porto

Oglądałam ostatnio ciekawy film dokumentalny o nomadach i muzyce. Autorzy, dwaj muzycy z baskijskiej grupy Oreka TX, postanowili wyruszyć w podróż do różnych społeczności koczowniczych, spotkać się z nimi, a zarazem zaprezentować instrument o wdzięcznej nazwie txalaparta. Podczas tej podróży odwiedzili Saharę, Laponię, Mongolię i Indie. Nie będę opowiadać całego filmu, może kiedyś uda się Wam go zobaczyć, a o samym projekcie i txalaparcie można poczytać na ich stronie.
Dzieło pokazuje spotkania muzyków z koczownikami, niewielu ich pozostało w naszym świecie, ale wciąż jeszcze są. Zaczęłam się zastanawiać nad praktyczną stroną życia człowieka, który nie ma stałego domu, a właściwie ma dom, ale podróżuje razem z nim. Może być nim namiot, jurta, prowizoryczna chatka. Zadałam sobie pytanie, jak to jest, kiedy cały dobytek musi zmieścić się na paru wielbłądach, końskim grzbiecie, saniach, czy w wersji nowoczesnej w samochodzie? Takie życie dopiero wymaga dyscypliny. Nie ma miejsca na zbędny balast. Przenosisz czy przewozisz z miejsca na miejsce tylko to, co absolutnie niezbędne.

Przypomniały mi się też wojenne opowieści naszych dziadków, jak to czasem ludzie dostawali godzinę na spakowanie i musieli opuścić swoje domy z kilkoma zaledwie bagażami, które musiały nadawać się do przenoszenia w rękach. W tak krótkim czasie, w zamęcie i stresie trzeba było podjąć szybką decyzję, wybrać z całego gromadzonego przez lata majątku tylko tych parę najpotrzebniejszych i najcenniejszych przedmiotów. Trochę ubrań, ewentualnie posiadane kosztowności.

I pomyślałam: a gdyby nagle nastała jakaś zawierucha dziejowa albo nagłe i nieprzewidziane zdarzenie, które spowodowałoby, że trzeba by opuścić swoje domy? I zabrać tylko jedną walizkę lub plecak. Tylko tyle, ile dasz radę udźwignąć o własnych siłach. Co wtedy bym wybrała? Czy byłoby trudno?
Na pewno byłoby bardzo ciężko, zwłaszcza, jeśli takie decyzje trzeba by podejmować w pośpiechu i pod presją.

Uzmysłowiłam sobie jednak, że wbrew pozorom niewiele jest rzeczy, które bym chciała ze sobą zabrać w takiej sytuacji. Parę praktycznych ubrań, tyle, żeby mieć na zmianę. Wygodne buty. Kilka drobiazgów toaletowych. Dokumenty, pieniądze. Może karty do pasjansa, jakąś niewielką a mądrą książkę, którą mogłabym czytać w trudnych czy smutnych chwilach. Ołówek, mały notes.
To, co najważniejsze, zawsze noszę przy sobie. Dwie ręce zdolne do pracy, głowę pełną myśli i wiedzy, miłość, wspomnienia, emocje. Omnia mea mecum porto. Cała reszta to balast, sceneria, w której żyję. Rozstanie z owocami pracy swoich rąk byłoby na pewno bolesne i smutne, ale przecież to, co najcenniejsze i tak jest we mnie, a nie na zewnątrz.

Zastanówcie się moi Mili, co zapakowalibyście na swoje wielbłądy czy do tej jednej walizki, gdyby przyszła taka potrzeba. Łatwiej będzie Wam dostrzec, jak bardzo niepotrzebna jest cała ta reszta, która się do walizki nie zmieści :)

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian