Przejdź do głównej zawartości

W obronie telewizji

Morus, uzależniony od kreskówek...
Ostatnio modne jest nieposiadanie telewizora, a co za tym idzie, również nieoglądanie telewizji. Zauważam tę tendencję nie tylko wśród znajomych, ale też na minimalistycznych blogach. Jednym z pierwszych zaleceń, jakie pragnie przekazać każdy minimalista reszcie światu jest: zrezygnuj z kablówki, a najlepiej pozbądź się telewizora! Będziesz mieć więcej czasu, więcej pieniędzy i nie będziesz wystawiony na zgubny wpływ tych niedobrych i ogłupiających reklam! A dzięki temu łatwiej Ci będzie ograniczyć konsumpcję i zakupy.

No dobrze, sporo w tym racji. Telewizja ma wiele wad, to prawda. Może być strasznym ogłupiaczem, odmóżdżaczem, czasozapychaczem i reklamozasypywaczem. Spora część rozmaitych produkcji zapełniających fale eteru wydaje się być przeznaczona dla widzów o poziomie inteligencji ameby czy innego pierwotniaczka. Pozwolę sobie też stwierdzić, że moim zdaniem bezmyślne wgapianie się w ekran wydatnie przyczynia się do coraz bardziej zauważalnego zmatolenia części naszego społeczeństwa. A bombardowanie nieraz kretyńskimi reklamami często pobudza do zupełnie nieprzemyślanych zakupów i rozwija coraz większą chęć posiadania. Wszystko to wiemy. Ale...
Lubię telewizję. Przyznaję się bez bicia. I zastanawiam się dlaczego coraz częściej muszę się z tego tłumaczyć, tak jakby oglądanie telewizji było jakimś brzydkim nałogiem. A już nie daj boże przyznać się, że oglądało się program typu modelki tańczą ze słupkami czy inne you can dance. Bo zaraz prychnięcia pogardliwe oraz inne „Ty TO oglądasz?!”. Niedawno koleżanka z pracy w wielkiej tajemnicy przyznała się, że oglądała dzień wcześniej właśnie TAKI program, ale zaraz potem na wszelki wypadek zastrzegła się, że właściwie to nie ona, tylko jej facet, „no bo wiesz, on to lubi”.

Do piętnastego roku życia nie wolno mi było oglądać telewizji po dwudziestej. Rodzice byli pod tym względem nieustępliwi. Wtedy miałam im za złe. Jako jedyna z całej szkoły nie oglądałam „Niewolnicy Isaury”, „Shoguna” ani „Ptaków ciernistych krzewów”. Za to miałam wieczorami czas na czytanie i naukę. Super, prawda :) ?

Potem, na studiach i jeszcze parę lat po nich, z własnego wyboru nie miałam telewizora. Za to był czas na czytanie, naukę i życie towarzyskie... I było mi z tym dobrze.
Teraz mam telewizor, mam też swoje ulubione programy, które oglądam regularnie. Poza tym w okresach, kiedy Mąż często wyjeżdża służbowo, telewizja dodaje mi otuchy i animuszu, służąc za wirtualne towarzystwo wieczorami.

Jak widzicie, nie jestem osobą, która nie wyobraża sobie życia bez gadającej skrzynki.Wiem, że nie jest niezbędna i że doskonale można się bez niej obejść. Rozumiem też osoby, które jej nie lubią i nie chcą posiadać telewizora. Jednak nie widzę potrzeby, żeby kogokolwiek namawiać do rezygnacji z TV tak po prostu i dla zasady.

Nie trzeba jej od razu skreślać, ale na pewno dobrze zadać sobie przynajmniej raz w życiu pytanie: czy telewizja jest mi potrzebna, czy mógłbym bez niej żyć, czy naprawdę ją lubię? A może jest w moim domu tylko dlatego, że zawsze w nim była? Może wolałbym z niej zrezygnować i mieć czas na inne zajęcia?
I zapewne większość osób odpowie sobie, że nie chce pozbywać się swojego odbiornika. Tak samo jak nie chce rezygnować z dostępu do Internetu i telefonu komórkowego.

Zachęcam do przyjrzenia się krytycznym okiem swojej konsumpcji szeroko pojętych mediów, nie tylko telewizji (także Internetu i prasy). Warto zastanowić się, czy faktycznie lubimy programy, które oglądamy. I dlaczego to robimy? Może tylko z rozpędu, bo telewizor jest włączony i migocze przyjaźnie z kąta? Jak wiele czasu dziennie i tygodniowo mu poświęcamy? Czy nie kosztem innych dziedzin życia?

W naszym domu telewizor jest lubianym, chociaż nie najważniejszym elementem. Świadomie dobieramy programy, bo szkoda nam czasu na oglądanie byle czego. Cieszę się z posiadania abonamentu telewizji kablowej, gdyż daje ona o wiele lepszy dostęp do ciekawych programów popularnonaukowych i rozrywkowych. W czasach „przedkablówkowych” oglądałam jednak czasem też te niezbyt ambitne ogólnodostępne produkcje i nie uważam, żebym marnowała w ten sposób czas, bo zawsze był to świadomy wybór. Zdarzało mi się oglądać rozmaite teleturnieje, konkursy taneczne i kolorowo-plastikowe seriale. Większość z nich na dłuższą metę okazywała się straszliwie nudna, przewidywalna i pusta, ale niektóre z nich pozwalały także miło spędzić czas, pośmiać się i odprężyć.

Telewizja może być pożyteczna. Może uczyć i bawić. Tak samo jak Internet, książki, prasa. Szkodliwe jest tylko bezmyślne korzystanie z niej. Gapienie się godzinami w ekran, ciągłe skakanie po kanałach. Oglądanie przy jedzeniu. Źle, jeśli zamiast spędzać czas z najbliższymi, jedynie oglądamy z nimi telewizję. Albo pozwalamy dzieciakom spędzać całe godziny przed TV, żeby nie musieć się nimi zajmować. Jak w każdej innej dziedzinie życia, szkodzi tylko brak umiaru i równowagi.

Myślę, że tak czy owak wraz z rozwojem technologii i Internetu telewizję czeka wiele zmian, bo to właśnie Internet zabiera jej widzów. Zapewne w przyszłości nastąpi jakaś forma fuzji różnych środków komunikacji, integracja telewizji i sieci. Już teraz pojawiają się takie usługi, jak wideo na życzenie oraz możliwości oglądania telewizji przez Internet. Ciekawa jestem, jakie zmiany przyniesie jeszcze przyszłość.

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian