Przejdź do głównej zawartości

Rok bez zakupów

Zaczęło się od blogu kulinarnego White Plate. Autorka Liska zachęcała do przeżycia tygodnia bez zakupów spożywczych, co miało służyć zużywaniu zapasów oraz bardziej kreatywnemu ich wykorzystywaniu. Pomysł to bardzo dobry, bo przecież czasem zdarza się, że zamiast zużywać zawartość lodówki, szafek i zamrażarki, z rozpędu wciąż coś dokupujemy. Akcja spotkała się z zainteresowaniem czytelników, kilku blogerów i blogerek nawet do niej się przyłączyło.
Zużywanie domowych zasobów spożywczych i racjonalne planowanie zakupów weszło mi już w krew, jeśli nawet chwilo lodówka wydaje się zbyt pełna, przeczekuję z dokupywaniem czegokolwiek aż trochę opustoszeje. Czyli takie tygodnie bez zakupów zdarzają mi się spontanicznie od czasu do czasu. Lecz pomyślałam: a może by tak pójść dalej? Gdyby nie kupować przez rok? Taki konsumpcyjny post?
Oczywiście nie chodzi mi o artykuły spożywcze ani wszelkie inne produkty naprawdę potrzebne na co dzień do życia. Wiązałoby się to ze zrobieniem niewyobrażalnie wielkich zapasów wszystkiego, a to ani nie jest wykonalne w normalnych warunkach, ani też nie ma nic wspólnego z minimalizmem. Myślę o niekupowaniu ubrań, butów, książek, płyt CD i DVD i całej reszty rzeczy, które wydają się czasem bardzo potrzebne, ale może jednak można wytrzymać przez rok bez nabywania nowych?

Od dobrze ponad roku kupuję niewiele. Ciuchów prawie wcale, pojedyncze książki, wybrane płyty. Nie chodzę na tzw. szoping, nie zwiedzam sklepów. Częściej pozbywam się rzeczy niż nabywam nowe. Dzięki temu oduczyłam się kompulsywnych i nieprzemyślanych zakupów. W miarę jak pozbywam się nagromadzonych dóbr, widzę coraz wyraźniej, czego naprawdę potrzebuję, a co jest tylko balastem. Czyli dobrze mi z tym.

Czy jestem więc gotowa na to, by wystawić się na większą próbę? Rozpocząć konsumpcyjny post? Jeszcze nie w tej chwili. Na razie jeszcze się boję. Chcę spróbować, ale muszę to sobie przemyśleć, poukładać, oswoić się z tą myślą. Wiem, że to zrobię, nie wiem tylko kiedy. W ciągu najbliższych miesięcy, a najpóźniej z początkiem przyszłego roku (symbolicznie od 1 stycznia). Trzeba ustalić sobie zasady, pogodzić się z myślą, że jednak może się nie udać. Jak mawia Adam Savage z „Pogromców mitów”: „Failure is always an option”, czyli w wolnym tłumaczeniu: „Porażka to też rozwiązanie“. A jeśli jednak się uda? Na pewno na podstawie tego doświadczenia wiele się nauczę.

Na koniec zaznaczę tylko, że nie będę pierwszą osobą, która wpadła na taki pomysł. Amerykanka Judith Levine napisała nawet o swoim doświadczeniu książkę Not Buying it: My Year Without Shopping, także  brytyjska dziennikarka Samantha Weinberg jakoś przetrwała rok bez kupowania. Czytanie o ich doświadczeniach potwierdziło tylko moje wcześniejsze przypuszczenia: to jest wykonalne, ale łatwo nie będzie. Cóż, przekonam się na własnej skórze...

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian