
Po raz ostatni na zakupach odzieżowych byłam w lipcu zeszłego roku. Czyli trzynaście miesięcy temu. Potem zdarzyło mi się parę razy kupić coś przez internet (allegro), ze względu na zwiększoną aktywność fizyczną uzupełniałam też stroje treningowe, z przyczyn praktycznych musiałam kupić sobie parę razy buty, ale takiego normalnego „szopingu” nie uprawiałam. Myślałam o tym nie raz, planowałam, ale nie było czasu albo środków, a czasem jednego i drugiego. Za to w międzyczasie coraz bardziej przewietrzałam swoją garderobę, pozbywając się wszystkiego, co było za małe, za duże, nieprzemyślane, niepasujące do reszty, czego z bliżej nie określonych przyczyn nie nosiłam, rzeczy, które kojarzyły mi się z przykrymi wydarzeniami w życiu, albo takich, które kupiłam, bo chciałam udawać kogoś, kim nie jestem. I tym sposobem dobiłam do dna szafy......
ponieważ właśnie wczoraj odkryłam, że moje jedyne dżinsy przetarły się na wylot w miejscu, którego pokazywać światu nie mam zamiaru. Dżinsy te były ostatnią rzeczą, której chciałam się pozbyć, bo niestety nie był to fason idealny dla mojej sylwetki (był niezły, ale nie doskonały), a szkoda mi było kupować nowe, gdy te jeszcze były w dobrym stanie.
Poza tym w szafie nie mam już żadnej rzeczy, w której bym nie chodziła. Żadnej, która źle leży, albo podkreśla to, czego nie powinna. Albo maskuje części ciała, które eksponować bym chciała. Ale ogółem niewiele w niej pozostało. Głównie ciuchy turystyczne i treningowe. Całą resztę mogłabym zmieścić na jednej półce. Nigdy w życiu nie miałam tak mało ciuchów. No tak, dno widać... Ale dno, jak powszechnie wiadomo, służy głównie do tego, by móc się od niego odbijać. Czas zacząć odbudowywać garderobę. Tym razem jednak, w odróżnieniu od moich dawnych przyzwyczajeń, stawiając na jakość, nie na ilość.
Jeszcze niedawno myślałam, że żeby dobrze wyglądać, trzeba mieć pełną szafę, teraz wiem, że aby dobrze wyglądać, niekoniecznie trzeba mieć dużo ciuchów, ale muszą być one dobrze dobrane do: a) figury i urody właścicielki; b) do siebie nawzajem. Pisałam już kiedyś o fascynacji stylistą Gokiem Wanem oraz koncepcją „capsule wardrobe” czyli garderoby w pigułce. Przez ostatni rok oglądałam sporo programów Goka, czasem też Trinny i Susannah, dużo się w ten sposób nauczyłam.
Kupiłam sobie także poradnik Goka „Jak dobrze wyglądać nago”:
Bardzo przydatna książeczka, myślę, że warto ją kupić do spółki z koleżanką lub Mamą, Siostrą czy inną zaprzyjaźnioną kobietą, bo tak naprawdę korzysta się z tylko części poświęconej swojemu typowi figury, więc o wiele ekonomiczniej byłoby ją z kimś dzielić. Wydawało mi się zawsze, że jestem dobrze ubrana, znam swoją figurę i jej zalety i wady oraz wiem, jak się nie ubierać. A jednak dzięki temu poradnikowi oraz obserwacjom z wspomnianych programów telewizyjnych wykryłam jednak sporo błędów: na przykład źle dobierany fason spodni. Niezbyt korzystna koncepcja kolorystyczna. Błędne wyobrażenia na temat obuwia. Na szczęście okazało się, że jednak w wielu miejscach się nie myliłam.
Gdy po tym zakupowym poście po raz pierwszy weszłam na początku tego miesiąca do sklepowej przymierzalni z naręczem ciuchów, czułam się, jakby w tej małej kabince z idiotycznie wyszczuplającym lustrem były oprócz mnie jeszcze trzy osoby. Wielka trójca: Gok Wan, Trinny i Susannah. Gdy po kolei przymierzałam szmatki, słyszałam w głowie zgodny chór ich głosów, z nieco pomieszanymi akcentami, brytyjskim i amerykańskim ;) I dzięki wsłuchiwaniu się w te głosy (normalnie dziewica Joanna się znalazła...) wyszłam z tej przymierzalni z jedną, ale za to świetną, sukienką. A nie z pięcioma przypadkowymi takimi sobie szmatkami, jak byłoby to dawniej.
Dojrzałam do tego, żeby zaplanować całą swoją garderobę, spisać listę rzeczy, które w niej powinny się moim zdaniem znaleźć i nowych zakupów dokonywać według tej listy. Do tej pory robiłam sobie listy zakupowe, pisałam o tym tu i tutaj, teraz jednak myślę o kompletnym planie szafy, moich podstawach garderoby w pigułce. Na pewno będzie liczyć więcej, niż 24 sztuki, taka asceza nie dla mnie, ale nadal pozostanie bardzo ograniczona, bo dobrze i wygodnie mi z taką zminimalizowaną garderobą.
Do tej pory wzbraniałam się przed pisaniem notek typu „co każda minimalistka w szafie mieć powinna”, jednak zmieniłam zdanie o tyle, że widzę, jak potrzebne są takie listy, często jestem o nie pytana. Wprawdzie nadal uważam, że każdy musi sam dobrać garderobę do swoich warunków, upodobań i możliwości, ale z drugiej strony, sama chętnie czytam o tym, co inni uważają za niezbędne w szafie. Cudza szafa może być dobrym punktem odniesienia albo źródłem inspiracji.
O tym, co w mojej garderobie powinno się znaleźć, następnym razem. Jeśli macie ochotę w międzyczasie podzielić się Waszymi sugestiami co do rzeczy, które mogą lub powinny znaleźć się w szafie minimalistki (oprócz worka po ziemniakach, ze zgrzebnego szarego płótna...), to zapraszam do dyskusji :)