Przejdź do głównej zawartości

Le relookage. Metamorfoza domowej roboty.



Francuzi mają taki neologizm, relookage albo relooking (o angielskim pochodzeniu, od „look”, wygląd), czyli po polsku według tej samej logiki przelookowanie. Można również „se faire relooker” czyli „poddać się przelookowaniu”. Bardzo to zabawne zważywszy na ich rzekomą dbałość o czystość języka... Jednak nie o stronę lingwistyczną mi chodzi, lecz o praktyczną. Relooking to angielski „makeover”, czyli metamorfoza.

Fascynują mnie wszelkie programy i akcje medialne pokazujące, jak z Kopciuszka można stać się Księżniczką. Wzrusza mnie głęboko, gdy niepozorna, zakompleksiona i lekko lub bardzo zaniedbana kobieta pod wpływem działań fachowców, stylistów, kosmetyczki i fryzjera, rozkwita jak kwiat. Wiele kobiet nie potrzebuje pomocy fachowców, bo same potrafią znaleźć swój styl, wyeksponować walory swojej urody, mają dobrego fryzjera, umieją dobrze się umalować i wiedzą, co powinno znaleźć się w ich szafie. A co z tymi, które nie wyniosły tego z domu ani nie nauczyły się gdzieś po drodze? I nie trafiły w ręce specjalistów od metamorfoz?
Myślę, że przy odrobinie wysiłku można samemu zostać autorem(-ką) własnej metamorfozy. Przelukować się. Dokonać analizy potrzeb oraz słabych i mocnych stron i opracować plan naprawczy.

Taka ja na przykład. Z domu wyniesione solidne podstawy, znam zasady klasycznej elegancji, potrafię się dobrze umalować, znam swoje mocne i słabe strony. A jednak wyglądam świetnie tylko czasem, natomiast bardzo często zupełnie przeciętnie. Albo nawet gorzej :) Często zwyczajnie nie chce mi się wieczorem zastanawiać nad tym, co mam na siebie rano włożyć. Co gorsze, nie znoszę prasowania. Szczerze nienawidzę. Jedyna czynność domowa, która doprowadza mnie do szewskiej pasji. Parę razy rozważałam już całkiem poważnie wynajmowanie jakiejś sympatycznej studentki lub rencistki, bo mi samej szkoda czasu, a w wymiętym z kolei czuję się fatalnie...

Zdaję sobie sprawę,  że na podstawie moich wpisów na blogu można czasem nabrać przekonania, że jestem jakąś potęgą organizacji i dopracowania. Zawsze dopięta na ostatni guzik. Hehe. Nie jestem, raczej bywam.
Są jednak takie dni, gdy zwlekam się z łóżka „mętna i zryta”. Zaspana i spóźniona. Wieczorem nie było już chęci na prasowanie i dobieranie garderoby. Staję przed szafą i sięgam po pierwsze z brzegu cokolwiek niewymagające prasowania albo niezbyt wymięte. Makijaż? Na co dzień zwykle raczej lekki, lecz nawet na to nie ma czasu ani chęci. Włosy? Jedyne, z czym nie mam problemu. Obecnie długie, od dawna już nie farbuję, dbam o dobre ostrzyżenie, więc wystarczy czesanie. I chodzi potem takie małe nieszczęście, lekko wymięte, nieumalowane, ubrane w pierwsze lepsze czyste wdzianko. I czuję się z tym źle.

W pełni bowiem zgadzam się ze słowami Dominique Loreau, autorki wspominanej już niegdyś „Sztuki prostoty”:
Dobrze ubrana kobieta daje dowód nie tylko dobrego smaku, ale także inteligencji, poczucia humoru i odwagi. (...) Strój odzwierciedla to, kim jesteś, kim chciałabyś być, twoją deteminację, dyscyplinę, twoje przekonania polityczne, twój sposób życia. Mówi o tobie, zanim jeszcze otworzysz usta.(...) Bycie dobrze ubraną daje spokój wewnętrzny i zapewnia szacunek. Kiedy ubieramy nasze ciało w zgodzie z naszą duszą, od razu mamy poczucie harmonii. Nasze ubrania mogą być równie dobrze naszymi przyjaciółmi i naszymi wrogami. Mają moc uwydatniania naszej wartości, chronienia nas lub, wręcz przeciwnie, tworzenia naszego fałszywego wizerunku.(...) Znalezienie idealnego stroju eliminuje nieustanny stres, wynikający z tego, że nie czujemy się swobodnie w ubraniach, które nosimy.
Oczywiście nie należy przeceniać znaczenia wyglądu zewnętrznego, nawet najlepsze ubranie nie pomoże osobie, która jest głupia, pozbawiona osobowości, albo co gorsza, wredna. Jednak jestem przekonana, że to, jak wyglądam, stanowi komunikat dla świata, mówi o tym, kim i jaka jestem. Chcę, żeby ten komunikat był prawdziwy, a nie przypadkowy, czyli, co za tym idzie, niejednokrotnie mocno zafałszowany. Zależy mi na tym, by wyglądać świetnie każdego dnia, nawet wtedy, gdy zdarzy mi się zaspać albo dopadnie mnie lenistwo.

Dlatego właśnie pozbyłam się tak wielu ubrań z szafy, zostały w niej tylko te rzeczy, które odpowiadają wizerunkowi, który chcę pokazywać innym. Teraz przystępuję do uzupełniania garderoby, tak, by stanowiła spójną całość, była moim przyjacielem i opoką.

Nadszedł czas drugiej części metamorfozy. Czego mi trzeba? O tym w kolejnym wpisie.

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian