Przejdź do głównej zawartości

Makiełki i kradzieje cukierków


Szyszki z blogu Benity Larsson
Dzisiaj z cyklu naszych opowieści wigilijnych Boże Narodzenie u Veroniki Sz-D. Opis, który jest tak barwny i radosny, że poczytuję go sobie w wolnych chwilach w ramach wprowadzania się w nastrój świąteczny. Pozwoliłam sobie wytłuścić zakończenie, bo dla mnie to wspaniałe podsumowanie ducha minimalistycznych świąt, zachowam je w pamięci jako motto.


zastanawiam się od czego by tu zacząć opowiadanie o świętach w wykonaniu minimalisty - a na myśl od razy przychodzą prezenty, 12 potraw i choinka.


właściwie święta w moim domu zaczynają się dość wcześnie - bo pierwszym etapem jest przygotowanie ciasta na pierniczki, które to ciasto musi poleżeć w lodówce ok. 3-4 tygodni, zanim odpowiednio ostygnie i będzie gotowe do użycia.

ale tak naprawdę pierniczki są jedną z niewielu rzeczy, które trafiają u nas na świąteczny stół.
w pewnym momencie dość radykalnie i zasadniczo trzeba było podejść do kwestii tradycji i zwyczajów na stole - wśród potraw.

i od tamtej pory - przygotowywane są tylko te potrawy, które cieszą się wzięciem i popularnością- i tak na przykład zrezygnowaliśmy z kompotu z suszonych owoców.
dla odmiany: makiełki, lub kutia - są przygotowywane w podwójnej ilości, a i tak- niektórzy czasem insynuują, że jest ich za mało.
dodatkowo: wszystkie potrawy są przygotowywane w domu, z zasady nie posilkujemy się gotowymi rzeczami, bo to byłoby niezgodne z moją manifą (czyli: baby do garów).
ilość: też jest ograniczona- w sumie święta trwają tylko kilka dni, a każdy z nas ma raczej ograniczone możliwości w konsumowaniu nawet smakołyków.

prezenty, prezenciochy i inne cudowności są zaiste ważne.
kiedyś to właściwie wyglądało tak, że prezentów była spora ilość - bo każdy dostawał prezent od każdego.
i też na drodze minimalistyczno-ekonomicznej - doszliśmy do etapu- że jedna osoba dostaje jeden, czasem dwa upominki od reszty.
dzięki temu- czasem szybciej dostaje się coś wymarzonego- kiedy na daną rzecz sklada się kilka osób.
u nas to wygląda tak, że mniej więcej na miesiąc przed świętami odbywa się debata- co komu podarować.
i wtedy następuje taki mały sprawdzian ze znajomości, z tego, jak się wspólnie przeżyło, spędziło ostatni rok - jak uważnie sluchało się drugiej osoby.
wtedy - w czasie takich rozmów - wyciągane są wszystkie uwagi wypowiedziane przez delikwenta, życzenia, i jakieś wskazówki, co zostało powiedziane z adnotacją: chcę to.
i z całej takiej bazy pomysłów - wyciągane i realizowane są zazwyczaj jeden - lub dwa prezenty-niespodzianki.

choinka, czyli zielono mi.
 tu są dwie frakcje walczące nieustannie ze sobą - ci, ktorzy lubią choinki naturalne, i ci, którzy lubią sztuczne.
ja osobiście nie umiem podjąć męskiej decyzji - i czasami jestem za choinką żywą, a czasami za sztuczną.
zważywszy - że nie możemy dojść do jakiegoś wiążącego konsensusu - jakiś czas temu zrezygnowaliśmy z choinki.
głównie też dlatego, że co roku był problem z bombkami, lańcuchami, światełkami, kradziejami cukierków i wizjami artystycznymi.
w zamian: od początku adwentu: na stole obecny jest adwentowy wieniec.
w ramach zadowolenia sympatyków choinki - mamy taki specjalny choinkowy stroik.

a co najważniejsze: to ludzie.
choć nie mamy choinki - co roku są przygotowywane nowe ozdoby świąteczne na stół.
i też tutaj następują poważne debaty, dzielimy się na frakcje, przeprowadzamy castingi - aż zostanie wyłoniony tegoroczny projekt.
za każdym razem jest to coś innego - w każdym razie - najważniejsze jest to, że są wykonane ręcznie, i każdy dostaje "swoją" ozdobę.

święta spędzamy w najbliższym gronie, ale zawsze jest to czas szczególny.
żeby otrzymać prezent od mikołaja - trzeba wykonać jakąś kolędę, wierszyk, piosenkę połączoną z tańcem...
zważywszy, że większość z nas gra na jakimś instrumencie - staramy się w sposób szczególny urozmaicić ten czas.
niektórzy mają coś na punkcie łaciny (na przykład ja) w związku z tym - część kolęd śpiewam jako drugi głos - obowiązkowo po łacinie...



nie wiem czy tak do końca są to święta minimalistyczne.
bo choć nie ma choinki, bo choć mało bombek, czy prezentów, i choć nie zawsze jest 12 potraw na stole,
to jednak- i tak dużo się dzieje.
jest dużo rozmów, emocji, zdarzeń.

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian