![]() |
Harold's Planet |
Dzisiaj oddaję głos Tofalarii, której sposób na święta jest dla mnie doskonałym przykładem, że można cieszyć się nimi, nawet jeśli nie do końca nam „po drodze” z tradycją. W tym opowiadaniu widać rozsądek, spokój i brak tzw. spięcia, które niestety towarzyszy Świętom Bożego Narodzenia (i innym okazjom) w wielu domach. Dołączam się więc do życzeń Tofalarii, czyli „dużo luzu” " :)
Moją "opowieść wigilijną" zacznę może od tego, że dla mojego męża i dla mnie nie są to święta w religijnym znaczeniu. Być może dlatego jest nam łatwiej wyłamywać się z tradycji, które nie zawsze są dobre. Dla nas jest to po prostu spotkanie z bliskimi.
Nie zadręczamy się sterczeniem w kuchni godzinami (bo są potrawy, które można zrobić szybko) ani polowaniem na jakieś niesamowite prezenty. Ani tym bardziej porządkami. Wskakujemy w jakieś w miarę przyzwoite ciuszki i idziemy w gości.
W Wigilię najpierw jedziemy do rodziców Marcina. Jego mama jest adwentystką, więc świętowanie nieco odbiega od schematu. Na przykład łamiemy się przaśnym kawałkiem chleba - specjalnie na tę okazję przygotowanym. Choinka jest bardzo mała i skromna (sztuczna). Potrawy są skromne, postne, ale niesamowicie dobre, często jakaś nowość np. trójkolorowy pasztet z marchewki, tofu i szpinaku. Moja teściowa jest wegetarianką od lat i świetnie gotuje. Barszcz, do tego uszka, pierogi lepione i drożdżowe. Jakieś ryby (nie jem, ale podobno dobre), sałatki, piernik. My przywozimy błyskawiczne ciasteczka albo sałatkę. Bez szaleństw, małe porcje, ale wychodzimy najedzeni. Są też prezenty - zwykle skromne upominki, coś praktycznego, jakieś słodycze, coś związanego z hobby, książka itp.
Potem przebijamy się przez całą Warszawę do moich rodziców, którzy zwykle są już wtedy "przy deserze". Zaczynają wcześniej biesiadować z babcią i rodziną mojej siostry. Tam świętowanie jest bardzo tradycyjne - opłatek, wielka oświetlona choinka, kolędy z płyt, tradycyjne potrawy, bogate prezenty dla dzieci. Zawsze są uszka - kresowa potrawa mojej babci, na którą czekam cały rok oraz sernik. Tych dwóch potraw nie potrafię sobie odmówić. Prezenty w tym roku będą skromne i użytkowe. Nie mogę oczywiście zdradzić, co :) Przeforsowaliśmy, bo nie mamy w tym roku kasy, poza tym to szaleństwo wydawać kilkaset zł, podczas gdy jesteśmy dorośli i niczego nam nie brakuje.
Zwykle koło północy wracamy do domu. Jeśli jest czas i ochota, to spotykamy się z blisko mieszkającymi przyjaciółmi, czasem na skypie dzwonimy do kogoś "za morze" :) albo otwieramy wino, żeby uprzyjemnić sobie początek wolnych dni. U nas nigdy nie było choinki, czasem z lasu przywozimy parę gałązek z sosny, bo nie przepadam za świerkiem. Dla nastroju zapalamy świeczki albo kadzidełko.
Reszta świąt jest tylko dla nas. Nie chodzimy na rodzinne spędy - wystarczyło raz wyłamać się z tego schematu i dali nam spokój. Możemy pójść sobie potrenować - pobiegać, na rower albo na biegówki (w zależności od pogody) albo spotkać się ze znajomymi, pojechać do lasu i porobić jakieś śmieszne zdjęcia. Nigdy nie jest nudno. Nie oglądamy TV, bo nie mamy, a zamiast kolęd słuchamy muzyki z szerokiego kręgu etno. Zjadamy resztki potraw, które na wynos dają nam nasze dobre mamy. Zwykle dość szybko mamy ochotę na normalne jedzenie, więc nie płaczemy, kiedy się skończy.
Nie podchodzimy jak widać do świąt tradycyjnie, moglibyśmy równie dobrze spędzać je gdzieś w górach w schronisku, tylko wiem, że zwłaszcza moim teściom byłoby przykro samemu przy stole, dlatego wspólna Wigilia jest rozsądnym kompromisem.
Na koniec życzę wszystkim dużo luzu, przyjemnie spędzonego czasu i mikołaja nie dotkniętego szaleństwem.
Tofalaria
tofalaria.blogspot.com