![]() |
Zdjęcie pożyczyłam ze strony http://glovestar.pl |
Przez ostatnie dwa wpisy zajmowałam się książką „Sztuka prostoty” Dominique Loreau oraz artykułem o tym, jak wprowadza swoje zalecenia w praktyce, minimalizując mieszkanie pewnej dziennikarki. Jednym z wątków w komentarzach pod wpisem były rozważania, czy iPhone to faktycznie idealny telefon dla minimalisty. Nie mam jednak zamiaru zajmować się tutaj tą kwestią. Przyłączając się do głosu Haeffect, pragnę ostrzec Was przed pewnym niebezpieczeństwem.
Nie da się nie dostrzec faktu, że pojawia się moda na minimalizm. Pisze o tym np. Piotr Wereśniak w swoim blogu. Podobnie jak pan Piotr ciekawa jestem, co z tej mody wyniknie, mam nadzieję oczywiście, że same pozytywne zjawiska, lecz istnieje spore ryzyko, że coraz częściej będą padać pytania o to, co prawdziwy minimalista kupować powinien, jakiego telefonu czy czytnika książek elektronicznych używać, ile rzeczy mieć, które marki są minimalistyczne, a które nie. Lada moment prasa kobieca zacznie na wyprzódki doradzać, jak uprościć swoje życie, zbudować minimalistyczną garderobę, dobrać minimalistyczny makijaż i fryzurę. Prędzej czy później jedna z tak zwanych celebrytek wypowie się w wywiadzie, jaką to rewolucją w jej życiu było przeczytanie „Sztuki prostoty”, a naród popędzi do księgarni, żeby też doznać oświecenia. Dlaczego wypowiadam się o tym w ironicznym tonie?
Samo zainteresowanie czy moda nie są niczym złym, bynajmniej, przecież mnóstwo osób może na tym skorzystać. Poszukiwanie prostoty, zastanawianie się nad swoimi priorytetami, skalą wartości, skupienie na tym, by "raczej być niż mieć", zdystansowanie do konsumpcji i materializmu czy też wreszcie porządkowanie mieszkania i pozbywanie się zbędnych rzeczy, wszystkie te elementy razem lub każdy z osobna nikomu z nas nie zaszkodzą. Trzeba mieć jednak świadomość, że środki masowego przekazu lubią prześlizgiwać się z wdziękiem po temacie i często spłycają co bardziej złożone kwestie. Natomiast odbiorca, nie mający czasu ani chęci do głębszych rozważań, szuka prostych i szybkich rozwiązań, a długie słowa go męczą ;-) Już widzę, jak moja ulubiona prezenterka Kinga R., opowiada o minimalizmie w telewizji śniadaniowej, nie dopuszczając (jak zwykle) rozmówcy-minimalisty ani na moment do głosu, i streszcza całe zagadnienie do czytania książek na czytniku Kindle, japońskiego designu oraz ubierania się na szaro.
Gdzie jest popyt, pojawia się i podaż. Skoro pojawi się zapotrzebowanie na „minimalistyczne produkty”, pojawią się też produkty lansowane jako takowe. Po prostu minimalizm może być takim samym hasłem marketingowym jak wiele innych, jeszcze jednym sposobem na sprzedawanie rzeczy. A przecież nie ma czegoś takiego, jak idealny produkt dla minimalisty, dla jednej osoby idealnym telefonem może być wspomniany Ajfon, dla innego poczciwa stara Motorolka z klapką. Jak pisze Haeffect, Twój" przedmiot ma być użyteczny i funkcjonalny dla Ciebie.
Wielu z Was na pewno dawno już uodporniło się na marketingowe chwyty, ale czasem nawet najbardziej odporni też się poddają (pisząca te słowa także). Jak się przed tym obronić? Jak nie dać się nabrać, nie dać sobie wmówić, że "każdy minimalista mieć powinien komputer marki XXX"? O tym za chwilę...
Gdy tak ostatnio zatrzymaliśmy się wspólnie nad panią Loreau, pojawiła się jeszcze jedna sprawa: niebezpieczeństwo unifikacji oraz bezkrytycznego przyjmowania słów rozmaitych guru. Wspominałam, że przy całym moim zachwycie tą Autorką, nie znoszę jej kategorycznego tonu, wygłaszania dogmatów typu "pościel tylko biała, a majtek masz mieć 5 par, z białej bawełny, książki wyrzuć, płyty zgraj w kompilacje, ogółem rób jak mówię, a będziesz minimalistą".
Wyobraźcie sobie, że wszyscy minimaliści świata utworzyli armię klonów, w identycznych mundurkach (szaro-czarnych), białych bawełnianych majtkach, z Ajfonami i Kindlami w łapkach, listą 50 przedmiotów osobistych. Oczywiście nikt z nich nie ogląda telewizji, nie je mięsa, bo przecież Leo B. jest weganinem, mieszkania mają urządzone w stylu japońskim, ściany białe. Wszędzie chodzą na piechotę, bo minimalista musi być "car free".
Nie mam smartphone'a ani czytnika e-booków, rzeczy posiadam więcej niż sto, lubię od czasu do czasu zjeść wieprzowinę, kocham kolor czerwony, a na widok białej pościeli z haftem czy też białych ręczników dostaję palpitacji i mdłości jednocześnie. Oglądam czasami telewizję. Co gorsza, o zgrozo, o horrorze!, akurat mam taki etap w życiu, że podobają mi się ściany w nasyconych barwach (co zaowocowało np. jednym pokojem w kolorze mocno pomarańczowym). Styl japoński bardzo mi się podoba, ale we własnym mieszkaniu bliżej mi do Meksyku :) Mam więcej niż dwie pary butów. Zastanawiamy się z mężem nad zakupem samochodu. Czy to wszystko ma oznaczać, że nie mogę o sobie mówić "Minimalistka" (chociaż wiecie, że i tak zawsze używałam tego określenia w stosunku do siebie z pewną rezerwą...)?!
Na szczęście nie. Nieraz już o tym rozmawialiśmy tutaj, nawet we wspomnianych już komentarzach do artykułu pojawiły się takie trafne uwagi, jak: minimalizm aby miał sens musi być dobrany do osób i miejsc, których dotyczy (pisze dzierzba) czy też Ile minimalistów, tyle minimalizmów - tak jak w artykule powyżej, pewnie bym powiedziała do pani Loreau - "kobito, na co ci 5 staników?" i do tego "jak można mieć tylko 5 par majtek?!?" ;) Tak samo z zasadą "7", w życiu nie miałam i nie bedę miała 7 par spodni, a 7 koszulek to za mało, bo pranie co tydzień nie wchodzi w grę. Dla jednego ideał to 5 książek na półce a inny uzna, że zredukowanie biblioteczki do 300 pozycji z wcześniejszych 1500 to wielki sukces. I tak dalej... (a to zagubiony omułek). Wasp pięknie pisze: Na czym tak naprawdę polega minimalizm? Na robieniu miejsca na to, co kochamy. A co kochamy? Tutaj już potrzeba trochę czasu, żeby się tego dowiedzieć. Nie da się inaczej niż przez ciągłe zadawania sobie pytań. Sobie, nie innym. Relacja ja - ja. Brzmi jak wariactwo. Wbrew pozorom to nie takie trudne. Chwila ciszy i już jakoś samo się dzieje.
Wiem, że nie trzeba Was uczyć, czym jest minimalizm. Ale tak w ramach ostrzeżenia napiszę jednak to, co myślę, na wypadek, gdyby ktoś tu kiedyś trafił po obejrzeniu wspomnianego wywiadu Kingi R. ze znanym minimalistą: bez takich osób jak Leo Babauta czy Dominique Loreau wiele osób nie wprowadziłoby zmian w swoim życiu (ja też nie). Dobrze, że istnieją guru, wzorce, źródła inspiracji. Wspaniale czytać historie osób, które pod wpływem minimalizmu uporządkowały swoje życie, zatrzymały się w konsumpcyjnym biegu, zastanowiły nad sobą, a potem zmieniły swój mikrokosmos na lepsze.
Jednak nigdy nie traktujcie tego, co czytacie czy słyszycie, jako wyroczni. Zawsze szukajcie własnej drogi, swoich własnych rozwiązań. Bądźcie krytyczni. Nie dajcie sobie wmówić, że prawdziwy minimalista jest taki czy inny. Lubi kolor biały i zieloną herbatę. Ma 100 rzeczy. I nie wiesza marokańskich fajansów w przedpokoju. Wy i tylko Wy sami wiecie, co dla Was najlepsze. Nie Dominique Loreau, nie Leo Babauta czy Everett Bogue ani też nie Ajka Minimalistka. Czerpcie inspirację z doświadczeń innych, ale nie kopiujcie ich bez zastanowienia. Jeśli Wam to odpowiada, podejmijcie wyzwanie 100 rzeczy, pomalujcie ściany mieszkania na biało, pobawcie się w six items albo miesiąc bez zakupów. Można też zostać cyfrowym nomadą i z laptopem wyjechać na drugi koniec świata, jeśli ktoś o tym marzy. Ale nie róbcie tego wszystkiego tylko dlatego, że ktoś powiedział, że to "takie minimalistyczne i cool". Nie z powodu jakiejś przelotnej mody.
Dbajcie o swój indywidualizm, noście czerwone majtki, jeśli tak Wam się podoba :)