![]() |
Zdjęcie z witryny http://www.publicdomainpictures.net/ |
Lubię zmiany, chociaż jak każdy trochę się ich obawiam. Nigdy nie wiadomo, co nas czeka za zakrętem. Możemy się tego domyślać, przeczuwać, ale co tam jest,
dowiemy się dopiero wtedy, gdy już znajdziemy się po tej drugiej stronie.
Właśnie znalazłam się na takim życiowym zakręcie. Po długich przemyśleniach i głębokim zastanowieniu postanowiłam zrezygnować z dotychczasowego stanowiska i podjąć pracę na własny rachunek. Dlaczego? Powodów było wiele, nie będę ich tu dogłębnie analizować, bo nie miejsce po temu. Opowiem tylko pokrótce o najważniejszych.
Jak stali Czytelnicy zapewne wiedzą, jestem tłumaczką. Moja dotychczasowa sytuacja zawodowa była o tyle nietypowa, że przez ostatnie prawie siedem lat pracowałam jako tłumacz etatowy, gdy tymczasem w mojej branży częściej spotyka się wolnych strzelców. Miałam szczęście pracować w naprawdę świetnym miejscu, w bardzo dobrej atmosferze, na godziwych warunkach, z sympatycznymi i życzliwymi ludźmi. Nie chcę tu smarować jakiejś lukrowanej laurki, zdaję sobie jednak sprawę, jak wyglądają warunki pracy w wielu firmach w naszym kraju, wiem, że nie miałam na co narzekać (i nigdy nie narzekałam).
Przez ten czas mnóstwo się nauczyłam, zdobyłam bardzo solidne doświadczenie, chociaż mam świadomość, że wciąż jeszcze sporo mogę w swoim warsztacie poprawić.
Zapytacie: czemu, skoro masz taką świetną pracę i jesteś z niej tak bardzo zadowolona, chcesz z niej zrezygnować?
Po pierwsze, dojrzałam do zmiany i samodzielności. Chęć zmiany kiełkowała we mnie od dawna, aż pewnego dnia poczułam, że to już teraz. Nie ma na co czekać, najlepszy moment właśnie nadszedł. Jestem gotowa.
Po drugie, moja obecna praca polega nie tylko na tłumaczeniu. Z czasem przybywało mi obowiązków nie związanych bezpośrednio z tłumaczeniem, jak na przykład sprawdzanie i ocenianie pracy innych. Bardzo rozwojowe zajęcie, ale mam spory niedosyt tłumaczenia. Proporcjonalnie za mało się nim zajmuję, jak na moje potrzeby (chociaż firmowe statystyki mówią, że wcale nie mało).
Po trzecie wreszcie, praca na etacie ograniczyła moje możliwości zajmowania się drugim zawodem, przewodnika po Krakowie. Przewodnik musi być dyspozycyjny, koniec i kropka. A bardzo mi tego brakuje, oprowadzanie nie daje mi aż tyle przyjemności co tłumaczenie, ale i tak dostarcza jej całkiem sporo.
Co teraz? Jeszcze jakieś dwa i pół miesiąca chodzenia do biura, potem, pod koniec kwietnia zacznę już pracować na własny rachunek. Sporo się zmieni.
Praca w domu ma swoje wady i zalety, jak i praca na etacie. Znam obie strony, mam porównanie. Prowadziłam też już kiedyś własną działalność, wiem, jak to wygląda. To było jednak na innym etapie życia, teraz na pewno będzie inaczej.
Zamierzam głównie zajmować się tłumaczeniem, a oprowadzanie po mieście traktować jako sezonowe uzupełnienie. Będę musiała przeorganizować swoje życie. Cieszę się z tego, że będę własną szefową, że sama będę decydować o tym, jak dzielić swój czas, w jakich godzinach pracować, a w jakich zajmować się domem. Odpadną codzienne dojazdy do pracy. Około godziny w jedną stronę, od wyjścia z domu, tygodniowo to daje 10 dodatkowych godzin (!).
Za to pojawi się kwestia panowania nad organizacją czasu. Jestem w tym niezła, ale na pewno trochę trzeba będzie popracować nad sobą. Nieregularność dochodów - wymaga dyscypliny finansowej. Mniejsza ilość kontaktów z ludźmi na co dzień. Na szczęście mam sporo dobrych znajomych, ale trzeba będzie tak sobie organizować życie, by mieć czas na spotkania z nimi, mobilizować się do wyjścia z domu, żeby nie zdziczeć i nie ograniczać się do rozmów z odbiciem w lustrze.
Sporo wyzwań, nie mogę się już doczekać! Na razie przede mną etap przejściowy, muszę zająć się przygotowaniami do zmiany sytuacji. Czasu jeszcze niby sporo, ale wiem, że te kilkanaście tygodni minie niepostrzeżenie.
Czekam na tę zmianę z nadzieją i przekonaniem, że na pewno będzie to zmiana na lepsze - gdybym w to nie wierzyła, nie podjęłabym takiej decyzji. Będę Was informować na bieżąco o postępach na nowej drodze życia :) Trzymajcie kciuki!