Przejdź do głównej zawartości

Języki niezbyt obce

Jedna z Czytelniczek poprosiła o wpis o tym, jak uczyć się języków obcych. A że dość często jestem pytana o skuteczne metody nauki także przez znajomych, wydaje się, że to dobry temat do poruszenia (nawet jeśli bliżej nie związany z minimalizmem).


Jakie mam podstawy, żeby znowu się wymądrzać? Przede wszystkim doświadczenie. Kilkoma językami posługuję się bardzo dobrze, naukę paru innych zarzuciłam na pewnym etapie i pozostała mi zaledwie powierzchowna lub bierna znajomość. Nie chcę się przechwalać, wcale nie uważam tego za jakąś rewelację. Owszem, opanowanie ich kosztowało sporo wysiłku i czasu, ale przecież w końcu z tego właśnie się utrzymuję, dlatego zawsze wprawiają mnie w pewne zakłopotanie zachwyty: „ach, tyle języków, jak Ci dobrze. Też bym tak chciał(-a)…”. Spotkałam przecież w życiu kilku prawdziwych poliglotów, przy których te moich zaledwie kilka języków to żaden wielki wyczyn. Poza tym ograniczyłam się do języków europejskich i nieszczególnie trudnych, prawdziwy podziw budzą we mnie osoby, które opanowały np. chiński czy węgierski. Tyle tytułem wstępu.


Nikogo chyba nie muszę przekonywać, że języków obcych warto się uczyć (chociaż chciałabym przypomnieć, że nie należy jednocześnie traktować po macoszemu mowy ojczystej!). Znajomość innego języka po prostu ułatwia życie, podróże, poznawanie innych kultur. Umożliwia rezygnację z pośrednictwa tłumaczy. Coraz częściej jest obowiązkowym kryterium podczas rekrutacji. Lista korzyści jest wręcz niezliczona.


Jak więc skutecznie nauczyć się języka obcego? Odpowiem krótko i brutalnie: po prostu zabrać się do pracy!


Wbrew temu, co mówią reklamy „cudownych” i „bezbolesnych” metod nauki, nie ma czegoś takiego, jak bezwysiłkowy sposób opanowania języka. Podoba mi się gdzieś podpatrzone porównanie, że cudowne sposoby nauki są równie skuteczne jak cudowne metody odchudzania. Gwarancją sukcesu jest systematyczna praca i powtarzanie, a nie akcyjne zrywy oraz wprowadzanie się w odmienne stany świadomości. Poza tym jak i w wielu innych przypadkach, nie istnieje jedna metoda idealna dla wszystkich, każdy musi odnaleźć tę, która będzie najlepsza właśnie dla niego.


Od czego zacząć? Od silnej motywacji. Może nią być dowolny cel, byle był w stanie skłonić Cię do systematycznej pracy. Wymarzona podróż do odległego kraju, czytanie ulubionego autora w oryginale, oglądanie filmów, możliwość zrozumienia tekstów piosenek uwielbianego wykonawcy, podniesienie swojej wartości na rynku pracy… Moją pierwszą motywacją do nauki angielskiego była chęć zrozumienia „o czym oni śpiewają”, jako nastolatka namiętnie słuchałam Listy Przebojów Trójki i bardzo mnie irytowało, że muszę zapisywać tytuły utworów fonetycznie i nie rozumiem nic poza I love you. Moja koleżanka nauczyła się podstaw hiszpańskiego w miesiąc, bo zakochała się w pewnym Latynosie. Romans przeminął, a hiszpański pozostał. Nieważne, jaka będzie Twoja motywacja, ważne, żeby ona była Twoja. Wymarzona, upragniona i mocno zakorzeniona. Przekonująca, po prostu.


Acha, zdanie egzaminu czy też zdobycie certyfikatu to dość kiepska zachęta w perspektywie długoterminowej. Dla większości osób język ma przecież być narzędziem do innych celów, niewiele znam osób, które są w stanie nauczyć się języka dla samej przyjemności znania go. Albo inaczej, w miarę nauki ta przyjemność przyjdzie sama, ale na początek zwykle trzeba czegoś więcej, by skłonić się do wysiłku.


Skoro o wysiłku mowa… Częstym błędem jest nierównomierne rozkładanie nauki w czasie. Najbardziej efektywne są częste, lecz krótkie powtórki zamiast nieregularnych i długotrwałych sesji. Najlepiej pracować nad językiem codziennie, raczej w niewielkich porcjach, można nawet pokusić się o rozbicie dziennej porcji nauki na jeszcze mniejsze dawki (np. rano i po południu), ważne, by pilnować stałej pory i regularności. Jak duże mają być te dzienne porcje powtórek? To zależy od możliwości czasowych i chęci, moim zdaniem już pół godziny pracy, ale za to codziennie (świątek piątek i niedziela, bez wyjątków) może przynieść wymierne efekty.


Regularny wysiłek jest konieczny, ale za to strzeż się nudy i monotonii. Nauka języka ma być przede wszystkim systematyczna, ale za to powinna być ciekawa i zabawna. Po pierwsze, im więcej różnych form nauki zastosujesz, tym lepiej. Variety is the spice of life. Czytanie, pisanie, różnego rodzaju ćwiczenia i testy, nauka pamięciowa (np. wierszy lub piosenek), fiszki ze słówkami noszone w kieszeni i przeglądane w wolnych chwilach, np. podczas przejazdów komunikacją zbiorową, wypisywanie wzorów odmiany na karteczkach rozmieszczanych potem w tzw. strategicznych miejscach, np. w toalecie (tak, by patrzyło się na nie podczas posiedzenia na … tronie) lub nad stołem czy blatem w kuchni, rozwiązywanie krzyżówek i zagadek, uczenie się słówek metodą skojarzeniową, oglądanie filmów… Co tylko przyjdzie Ci do głowy. Świetnym źródłem pomysłów, ćwiczeń i źródeł jest także oczywiście Internet.


I tematyka: nie umartwiaj się czytaniem książek czy artykułów na tematy, które Cię nie interesują. Najlepiej szukać materiałów mieszczących się w zakresie naszych zainteresowań, wtedy nawet nie poczujemy, że się uczymy. Jeśli lubisz romansidła, niech będą romansidła, poradniki majsterkowicza też mogą być, blogi o minimalizmie, książki kucharskie, plotkarskie portale, fora miłośników Harry’ego Pottera…


Wiele osób zniechęca się do czytania książek w języku obcym, upierając się przy czytaniu ze słownikiem. Jeśli będziesz sprawdzać każde słówko w słowniku, szybko się zmęczysz, tę metodę zarezerwuj dla krótkich form (albo obowiązkowych czytanek do szkoły…). Natomiast czytając powieść, dłuższy artykuł, poradnik, sprawdzaj znaczenie tylko tych słów, które są konieczne do zrozumienia istoty tekstu. Staraj się jak najwięcej wyciągnąć z kontekstu. Ważną informacją jest, jakie narzędzie posłużyło do ukatrupienia czarnego charakteru w kryminale („uderzony w głowę wielkim XXX, padł bez ducha”), ale śipitasikowy kolor zasłon w salonie Hrabiny nie wymaga natychmiastowego sprawdzenia…  Zaczynaj od niezbyt trudnych tekstów, np. dla młodzieży lub specjalnie przygotowanych dla uczących się, potem sięgaj po coraz trudniejsze i dłuższe.


Poza tym nie daj sobie wmówić, że nauka języka musi być kosztowna, że trzeba chodzić na drogie kursy do renomowanej szkoły językowej, że najlepiej wyjechać za granicę, że nie można nauczyć się języka obcego w państwowej szkole, w dużej grupie, że zajęcia to tylko z „native speakerem”. Nie, nie i jeszcze raz nie. To tylko część prawdy, bo to tylko okoliczności zewnętrzne, systematyczną pracą możesz nadrobić wiele ograniczeń. Nie szukaj wymówek, weź się do pracy.
Jeśli masz takie możliwości, to oczywiście dobrze zapisać się na dobry kurs, gdzie nauczają osoby posługujące się danym językiem jako ojczystym (jednak na początkowym etapie nauki to wcale nie jest konieczne). Zajęcia w małej grupie oczywiście przynoszą lepsze efekty niż w dużej, ale i tak sporo osób pozostaje nieaktywnych, od Ciebie zależy, jak wykorzystasz czas nauczyciela. Od Ciebie zależy też, czy będziesz regularnie odrabiać zadania, pisać wypracowania i przygotowywać wypowiedzi ustne. Nie spotkałam jeszcze nauczyciela języka obcego, który nie zająłby się chętnym i pracowitym uczniem...
Jeśli możesz, wyjedź na wakacje popracować za granicą, to jeszcze nikomu nie zaszkodziło, trochę zarobisz, a przy okazji „złapiesz trochę języka”, ale to nie warunek konieczny.

Jeśli mieszkasz w małej miejscowości, a z pieniędzmi krucho, to nie znaczy, że jesteś skazany(-a) na niepowodzenie. Jeśli czytasz te słowa, znaczy, że masz dostęp do Internetu, wykorzystaj go więc jako doskonałe narzędzie, na dodatek obejmujące niemal cały świat. Będzie Ci może trochę trudniej, ale na pewno się uda.


Zauważ, nie wspomniałam ani słowa o zdolnościach. Czemu? Bo jedni są bardziej uzdolnieni, drudzy mniej, inni wcale. Zdolności to bonus, jaki dostałeś wraz z odziedziczonymi genami. Jeśli jesteś uzdolniony, po prostu nauka będzie przychodzić Ci szybciej i łatwiej, masz szczęście. Lecz brak zdolności nikogo nie dyskwalifikuje ani też nie tłumaczy braku efektów. Nie zasłaniaj się brakiem zdolności jako usprawiedliwieniem. Brak talentu oznacza tylko, że musisz trochę bardziej się starać.

Z własnych obserwacji (moich byłych uczniów) wiem, że tzw. „zdolny, ale leniwy” może mieć o wiele słabsze wyniki od „średniotępego pracowitego”.

Życzę powodzenia w nauce i wiele przyjemności związanych z możliwością korzystania ze zdobytych umiejętności! 

Popularne posty z tego bloga

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian