Gdy pod koniec stycznia pisałam o planowanej Zmianie, perspektywa ta wydawała mi się bardzo odległa. Tymczasem jednak zbliża się już koniec marca, przede mną zaledwie niecałe trzy tygodnie chodzenia do biura i ta do niedawna abstrakcyjna wizja zmiany statusu zawodowego nabiera bardzo konkretnych kształtów. W tym tygodniu mam okazję sprawdzić, jak będzie wyglądało moje życie po przejściu na pracę na własny rachunek: korzystam z kilku wolnych dni i pracuję w domu nad zleceniem. To taka jakby przymiarka do nowego trybu aktywności. Dzięki temu mogę zobaczyć, jakie czekają mnie wyzwania, jakie będą korzyści i ewentualne niedogodności związane z nową sytuacją.
Pierwsze zadanie to opracowanie nowego rozkładu dnia. Dotychczas mój codzienny harmonogram był niejako wymuszony odgórnie, przez godziny pracy w biurze, czas potrzebny na dojazd, ewentualne zakupy. Po powrocie do domu różne zajęcia gospodarskie (pranie, sprzątanie, gotowanie), ćwiczenia, blogowanie. Czasem telewizja (coraz rzadziej, coraz krócej). Czas na czytanie tylko w tramwaju. Weekendy to niby festiwal wolnego czasu, lecz tak naprawdę są ciągłą walką o nadrobienie zaległości (we wszystkim) z całego tygodnia. Od czasu, gdy uprościłam swoje życie i pozbyłam się nadmiaru rzeczy, i tak mam o wiele więcej czasu niż dawniej, a co najważniejsze, panuję nad sposobem jego spędzania, jednak wciąż cierpię na nieustanne niedobory. A lubię mieć czas na wszystko, jak już wiecie.
Teraz znikają te zewnętrzne ramy i sposób zagospodarowania typowego dnia zależy tylko ode mnie. Mam przed sobą czystą kartkę, którą trzeba zapełnić nowym rozkładem jazdy. Niektóre sprawy stają się prostsze. Czas poświęcony na pracę zależny od ilości i terminów zleceń. Godziny snu i posiłków regulowane naturalnym rytmem organizmu. Prace gospodarskie wykonywane wtedy, gdy zachodzi taka potrzeba, a nie upychane kolanem pomiędzy innymi zajęciami.
Wiele jeszcze niewiadomych w tym równaniu. Jako wolny strzelec utrzymujący się z dwóch rodzajów pracy (tłumaczenie, a w sezonie turystycznym oprowadzanie po Krakowie/pilotaż grup) muszę uważać, żeby nie brać na siebie zbyt wielu zobowiązań (bo nie podołam), ani też nie przesadzić w drugą stronę i nie odrzucać zbyt wielu propozycji w obawie przed przepracowaniem. Na razie zapowiada się na to, że pracy nie będzie mi brakować, zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja. Ile czasu będę średnio poświęcać dziennie na pracę? Zapewne okresowo więcej, a czasem mniej... Jakie będą proporcje między tłumaczeniem a oprowadzaniem? Na pewno zmienne, w zależności od pory roku oraz rytmu pracy zleceniodawców.
Widzę już pozytywne strony tej zmiany. Poczucie wolności przede wszystkim. Małe przyjemności, takie jak świadomość, że mogę w każdej chwili zrobić sobie przerwę w pracy, iść na spacer w słońcu... Możliwość jedzenia obiadu w towarzystwie Męża, przywiązujemy dużą wagę do wspólnych posiłków, ale do tej pory ze względu na różne godziny pracy nie było to wykonalne. Dość mam ciągłego odgrzewania potraw, noszenia pudełek i termosów do pracy, jak miło móc zjeść coś prostego i przygotowanego na świeżo.
Zmiana trybu życia wiąże się też z drobnymi lub większymi dostosowaniami w domu i garderobie. Czeka mnie reorganizacja domowego biura, związana między innymi z prowadzeniem działalności gospodarczej, lecz przede wszystkim z pracą w domu. Do tej pory zdarzało mi się okazjonalnie pracować nad tłumaczeniem w domu, ale w sytuacji, gdy będę robić to codziennie, trzeba będzie zaadaptować miejsce pracy do nowych wymogów.
Także konieczna jest przebudowa szafy. Dotychczas przeważały stroje biurowe nieformalne, miałam trochę rzeczy „na po domu” i kilka sztuk bardziej oficjalnych. Teraz większość czasu będę spędzać w domu (stroje wygodne, lecz schludne i estetyczne, nie dresy...). W drugiej kolejności czas poświęcony na „zajęcia okołoturystyczne”. W przeciwieństwie do wielu moich kolegów i koleżanek po fachu nigdy nie uważałam, że przewodnik miejski czy pilot wycieczek ma wyglądać jak podstarzały harcerz, pracujemy z ludźmi, zazwyczaj w środowisku miejskim i cywilizowanym, nie ma żadnego powodu, żeby nie wyglądać elegancko i szykownie. Moja garderoba na pewno znów się sformalizuje, z czego, szczerze mówiąc, bardzo się cieszę. Obecna praca nie stawia mi żadnych wymogów odzieżowych (poza „czysto i schludnie”), co wcale nie jest takie dobre. Bo człowiek leniwym jest z natury. Czasem wydaje mi się, że przyrosłam już do dżinsów. A chciałabym wrócić do dawnego, eleganckiego i dopracowanego stylu. Witajcie więc znowu kostiumiki i sukienki :)
Ten tydzień to jednak dopiero rozgrzewka, przecież jeszcze na chwilę wracam do biura. Czas zamknąć ten etap życia, czeka nowa przygoda :)