Przejdź do głównej zawartości

Znowu o szmatkach

Zdjęcie mojego ulubionego półgolfu pochodzi stąd
Ojoj, dłuższą chwilę mnie nie było (wciąż jeszcze małe zamieszanie w moim życiu, ale powoli się uspokaja), a tu (pod poprzednim wpisem) taka gorąca dyskusja się wywiązała. Wybaczcie, że nie będę odnosić się indywidualnie do każdego komentarza. Serdecznie witam nowe Czytelniczki, pozdrawiam stałe bywalczynie :) i bardzo gorąco dziękuję za wszystkie ciekawe spostrzeżenia. Wygląda na to, że poszukiwanie jakości to gorący temat.

Cóż, wzbraniałam się przed pisaniem o konkretnych i ulubionych markach, bo nie chcę być posądzana o kryptoreklamę. Poza tym, a może przede wszystkim, ubiór to tak indywidualna i subiektywna sprawa... To, że dana marka odpowiada mojemu stylowi życia, upodobaniom, gustowi, oczekiwaniom co do trwałości, stanowi portfela itd., w żaden sposób nie oznacza, że będzie odpowiadać także innym.  Jednak skoro tak wiele osób o to pyta, czemu nie?
Zaznaczam jednak i podkreślam, że piszę o moich własnych osobistych wyborach, jeśli komuś te informacje posłużą, bardzo się z tego cieszę, ale nie chciałabym, żebyście traktowały  moje słowa jako jakieś wytyczne. Piszę w rodzaju żeńskim, bo zakładam, że akurat ten temat może PT Czytelników nie zafascynować ;-)

Powiem tak: ulubionych i zaufanych marek trzeba się dopracować, najlepiej metodą prób i błędów. I jak słusznie podkreślają Biurowa i Verónica, czytać metki. Prócz tego, niestety, oj bardzo niestety, nie każda firma, która kiedyś kojarzyła się z jakością i solidnością, nadal trzyma poziom, każdy zna zapewne przypadki niegdysiejszych tytanów jakości, którzy z czasem poszli na łatwiznę i zeszli na psy. No i kwestia cen: nie zawsze drogo znaczy dobrze, nie zawsze tani ciuch musi być badziewny. Jak pisałam w poprzednim wpisie, także w tzw. sieciówkach (czyli sklepach popularnych sieci, wypełniających galerie handlowe) można znaleźć rzeczy piękne, nieźle uszyte i z przyzwoitego materiału. Tyle tylko, że takich „perełek” trzeba w nich poszukać, uzbroiwszy się wcześniej w cierpliwość. Dlatego zakupy odzieżowe (i każde inne) trzeba robić „na spokojnie”. Z listą w ręku, bez pośpiechu, bez emocji. Planowo. Przypomnę tutaj stary wpis o zasadach robienia zakupów. Żadnych impulsów i „muszę to mieć”. Nic nie muszę. Mogę, jeśli oglądana rzecz spełnia wszystkie wymagania.

Tyle wstępu. Przejdźmy do konkretów. I jeszcze wyjaśnienie: lubię klasykę, raczej nie podążam za modami. W moim wydaniu fantazja w ubiorze oznacza upodobanie do czerwieni i ostrego różu oraz wysokie obcasy. Bardzo lubię biżuterię, zwłaszcza srebrną - ona, jak i inne dodatki, pomaga uniknąć nudy, jeśli mamy mniej rzeczy w szafie. Oprócz tego mam też dość sporo rzeczy sportowo-treningowo-trekkingowo-outdoorowych (ale słowo wymodziłam...), do zadań specjalnych - na co dzień zwykle nie ubieram się na sportowo.

Po kolei więc: absolutnie ulubiona marka to Cotton Club. Od niedawna dostępny także internetowo. Klasyka z nutką fantazji, bardzo dobre materiały, świetnie uszyte rzeczy, noszę je od lat (jeszcze od czasów studiów, prehistoria) i kocham miłością wielką, acz platoniczną. Szczęściem wciąż trzymają poziom, mocno trzymam kciuki, by tak nadal pozostało, bo byłabym bardzo nieszczęśliwa, gdyby zniknęli z rynku. Nawiasem mówiąc, jedna z moich koleżanek twierdzi, że ona w tym sklepie nic znaleźć dla siebie nie może, co potwierdza jedynie, jak bardzo subiektywną sprawą są kwestie odzieżowe.

Bardzo podobają mi się też rzeczy z firmy Pretty One, nie są one tanie, ale również doskonałej jakości i kroju. Mam od nich małą czarną z żakietem, w której czuję się prawie jak Audrey H. :)
Od czasu do czasu zaglądam do sklepu o wdzięcznej nazwie Polskie Sklepy Odzieżowe (w krakowskiej Plazie), który wprawdzie na pierwszy rzut oka wydaje się taki... nieco z poprzedniej epoki, jednak po głębszym zbadaniu ujawnia ukryte skarby - jak na przykład wspaniale uszyte sukienki czy dżinsy o klasycznym kroju. W całkiem przyzwoitych cenach. Niestety, klientem docelowym PSB wydają się być panie o raczej rubensowskich kształtach, więc pigmejkom takim jak ja niełatwo znaleźć tam swój rozmiar. Ale czasem się udaje.
Od niedawna można też w Polsce kupić odzież włoskiej firmy Geox (wcześniej znanej tylko z tzw. oddychającego obuwia). Krótkie serie, małe kolekcje, fajne ubrania typu casual wear. Cenię zarówno ich buty, jak i ubrania.
No i dwie „sieciówki”, w których nie raz udało mi się znaleźć prawdziwe skarby, wbrew obiegowym opiniom na temat tych akurat firm: Carry oraz H&M. Ale w jednym i drugim przypadku bywa różnie, bo rzeczy naprawdę kiepskiej jakości wiszą tuż obok tych świetnych, ładnych i trwałych. Trzeba uważać i uważnie oglądać.

Obuwie? Venezia (i Geox). Oraz kierpce spod Gubałówki. Najwygodniejsze buty na świecie. Chociaż akurat te tanie kierpce „dla turystów” nie są zbyt trwałe, chciałabym kiedyś zostać właścicielką takich „rasowych”.
Torebkowym rajem dla mnie jest sklep krakowskiej firmy kaletniczej De Mehlem. W mojej skali finansowej to są bardzo drogie torebki, ale zapewniam, że niemal niezniszczalne. I na dodatek można sobie zamówić torebkę dostosowaną do osobistych upodobań.

No i jeszcze dział sport/trening/trekking/outdoor. Aczkolwiek jak widać powyżej, preferuję polskich producentów, w dziale sportowym mojej szafy królują „zagramaniczni”. Numer jeden to amerykańska firma Under Armour. Prócz tego Mountain Hardwear. Buty górskie niemieckiej firmy Hanwag. I niższa półka cenowa, ale bardzo wygodne i trwałe ciuszki, francuski Decathlon. Prane i używane niemal w kółko, a jednak wciąż w dobrej formie.
Na koniec okulary słoneczne. Tu modę mam całkowicie w nosie, nie dla mnie okulary muchy. Liczy się komfort patrzenia oraz ochrona oczu. Zaczynałam od firmy Polaroid, teraz używam amerykańskich Oakleyów. Firma ta specjalizuje się w bardzo designerskich okularach, ale one są bardzo drogie. Ja mam jednak „bazowy”  model, prosty, niewymyślny, cena niezabójcza (załapałam się na promocję), a trwałość i wygoda noszenia niezrównane.

Podsumowując: żadna z powyższych firm nie zapłaciła mi ani grosza za reklamę. Informacje zawarte w tym wpisie są subiektywną opinią autorki i nie stanowią żadnej gwarancji sukcesu, trwałości, solidności itd. Wymieniam te marki, bo na podstawie osobistych doświadczeń nabrałam do nich zaufania i przekonania, że każda wydana na nie złotówka została wydana z sensem. Nie ode mnie jednak zależy, czy dzieła tych producentów spełnią wymagania Czytelniczek i Czytelników mojego blogu ani też czy ci producenci utrzymają jakość swoich produktów.

Nie zapominajcie o podstawowej zasadzie: to, co dobre dla innych, nie musi być dobre dla mnie. I na odwrót. Każdy z nas ma inne potrzeby, możliwości, zasoby, wymagania. To, co drogie dla mnie, może być nieosiągalne dla kogo innego, lub  tanie dla jeszcze innej osoby. To, co lubi Ajka, innej dziewczynie może wydać się bezguściem. I tandetą.
Oczywiście zachęcam do opisywania swoich doświadczeń i spostrzeżeń w komentarzach.

P.S. O matko, jakoś szafiarsko się zrobiło!

Popularne posty z tego bloga

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian