Przejdź do głównej zawartości

Co znalazłam na dnie szafy?

the associate

Witajcie po przerwie. Wreszcie moje życie odzyskuje zdrowy i normalny rytm, wracam więc do pisania. Dzisiaj ulubiony temat wielu Czytelniczek: szafa. Minęło już kilka lat od czasu, gdy zaczęłam ją świadomie kształtować i wreszcie udało się osiągnąć ten etap, gdy jestem z niej naprawdę zadowolona. Czas więc na podsumowanie.

Znacie moją historię. Kiedyś byłam zakupoholiczką, kupowałam dużo i spontanicznie, szafa pękała w szwach, ja jednak nie czułam się dobrze ubrana. Nie przywiązywałam wagi do jakości i trwałości materiałów, w wyborach kierowałam się zwykle ceną, a zakupy robiłam głównie w sieciówkach. Bardzo często padało z moich ust przysłowiowe „Ja nie mam co na siebie włożyć”. Bo faktycznie z tych przypadkowych zwykle nabytków ciężko było skomponować naprawdę dobre zestawy. Frustracja się pogłębiała, więc trzeba było znowu iść na zakupy, których efektem były kolejne niepotrzebne i niedobrane do reszty elementy. Błędne koło.

Potem przyszła stopniowa rewolucja. Wielokrotne czystki, wywiozłam z domu wiele worków ubrań, oddałam je w większości krewnym. W międzyczasie także schudłam, więc miałam dodatkowy powód do zmian w garderobie. Leczyłam się z nałogu kupowania, tak skutecznie zresztą, że niemal całkowicie zaprzestałam chodzenia po sklepach. Dzięki pozbywaniu się starych, źle dobranych ubrań i niekupowaniu nowych udało się w końcu w zeszłym roku  „dobić do dna szafy”. To znaczy wyeliminować z niej wszystko, co nie powinno się w niej znajdować.
Wyciągnęłam wnioski z tych doświadczeń i zaczęłam uczyć się robić zakupy na nowo. Co nie znaczy, że  „ruszyłam na sklepy”. Nadal kupuję mało i rzadko. Ale za to z głową. Czy w efekcie jestem dobrze ubrana? Nie wiem, trzeba by zapytać o to osoby z mojego otoczenia. Dla mnie ważne jest to, jak się czuję: jak milion dolarów :)
Co też takiego znalazłam na dnie mojej szafy? Swój styl. Czyli po prostu siebie.

Tego nie da się zrobić w pięć minut. Poznajemy siebie przez całe życie, sposób ubierania się wpisuje się w ten proces, bo wynika z naszej osobowości, ale też wiąże się z tym, jak wyposażyła nas natura. Z jednej strony trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, jaką jestem osobą, jakie mam usposobienie, tryb życia, nastawienie do świata, ale z drugiej konieczne jest spojrzenie krytycznym (lecz przyjaznym) spojrzeniem na sylwetkę, kolorystykę włosów, oczu i cery, należy poznać swoje mocne i słabe strony i pogodzić się z faktem, że musimy pracować z tym, co mamy, z całym „dobrodziejstwem inwentarza”, innego zestawu w bieżącym życiu nie dostaniemy. Potrzeba też trochę wiedzy o tym, jak dobrać strój do sylwetki i trybu życia, jakich błędów nie popełniać. Oglądanie programów Goka Wana (i jego książki) oraz w mniejszym stopniu Trinny i Susannah bardzo mi pomogło, naprawdę sporo się nauczyłam.

Co było najtrudniejsze w tym procesie? Pozbycie się starych nawyków i uprzedzeń. Zrozumienie swojej sylwetki i nauczenie się, co dla niej korzystne, a co nie.  Cieszę się z tego, że pokonałam własne ograniczenia i kompleksy. Próbuję nowych fasonów i kolorów, rezygnuję z tych, które nie są dla mnie dobre.  Nie lubiłam butów na płaskim obcasie, sukienek, ubierałam się głównie na czarno. Nadal kocham szpilki i wysokie koturny, ale zdarza mi się założyć coś zupełnie płaskiego i nie czuję się już jak Pigmej. Sukienki pokochałam i uważam, że są jednym z najlepszych, najbardziej uniwersalnych i najwygodniejszych strojów z możliwych. A czerń? Owszem, ale o wiele rzadziej. Chętnie wieczorowo, na dzień już nie tak często.

Przestałam żałować pieniędzy na dobry strój. Na co dzień nie zaglądam do sklepów i galerii handlowych, nie szopinguję :) Długo zastanawiam się przed zakupem nowej rzeczy, ale kiedy już podejmę decyzję, nie skąpię jak dawniej. Zamiast pięciu szmatek w sieciówce kupuję jedną naprawdę porządną rzecz. Mam kilka swoich ulubionych i sprawdzonych marek. Trochę mniej znanych, mało reklamowanych, ale lubię ich styl, mam zaufanie do jakości, nie jest mi żal zapłacić więcej za rzecz, która posłuży mi dłużej i w której czuję się fantastycznie. To nie tak, że tracę jakąś fortunę na ciuchy. Zapewne wydaję na ubrania tyle samo, co dawniej (kupuję mniej, ale drożej), tyle, że teraz mam w szafie naprawdę piękne ubrania, które są moimi przyjaciółmi, a nie wrogami. Do sieciówek czasem też zaglądam, bo tam też bywają perełki, ale trzeba mieć szczęście, by na nie trafić...

Nadal zdarzają mi się błędy, drobne potknięcia. Na przykład nawyk kupowania kolejnej rzeczy bardzo podobnej do tej, którą już mam w szafie. Dwa  niemal identyczne sweterki w serek - jeden czerwony, jeden w kolorze fuksji. Po co? Wystarczyłby jeden. Nie ma potrzeby dublować fasonów ani kolorów. Czasem jeszcze kupuję coś, co potem wisi na wieszaku i jakoś „nie mówi do mnie”. Wydawało się fajne w momencie zakupu, ale w domu przestało się podobać. Bo okazuje się nie być do końca w moim stylu. Ale to drobne i rzadkie błędy, jestem ich coraz bardziej świadoma i staram się nie powtarzać. Gdy już trafi się wpadka, zastanawiam się nad jej przyczyną, a nietrafiony zakup trafia w ręce potrzebujących.

Bardzo trudno było mi też pokonać pewną barierę psychiczną. Głos w głowie, który powtarzał: to za drogie, nie możesz tyle wydać na ubranie, liczy się to, kim jesteś, a nie to, co masz na sobie. Byłam przekonana, że nie warto poświęcać zbyt wiele czasu i środków na to, by dobrze wyglądać, bo to oznaka próżności. Ciężko było mi pogodzić się z tym, że ludzie ogółem, a kobiety w szczególności, są tak często oceniani przez pryzmat ich wyglądu. Teraz wiem już, że najważniejsze, by zachować równowagę między piękną oprawą a ciekawą treścią, nie chcę być pustą lalką, ale nigdy nie lubiłam też koncepcji inteligentnej, lecz zaniedbanej brzyduli. Bo przecież jak Cię widzą, tak Cię piszą.

Dobrze dobrany i przemyślany strój, zadbany wygląd, przemyślane dodatki... To wymaga trochę starań, ale procentuje i ułatwia życie. Szafa, w której jest niewiele ubrań, ale dobrej jakości. Sprawdzony fryzjer i korzystna fryzura. Wygodne i eleganckie obuwie. Gustowna biżuteria. Pomysł na siebie.
Przed wyjściem z domu patrzysz w lustro i mówisz sobie: kochana, świat należy do Ciebie! Czego sobie i Wam życzę :)

Popularne posty z tego bloga

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian