Wróciłam. Wciąż jeszcze nie wiem, gdzie mam górę, a gdzie dół, ale znajomi mówią mi, że wyglądam na bardzo wypoczętą. Bo faktycznie udało mi się odpocząć.
Ostatnie miesiące były bardzo intensywne i wypełnione pracą - stali czytelnicy wiedzą, że zaczęłam pracować na własny rachunek, szczelnie wypełniony zajęciami i zadaniami terminarz był efektem tej właśnie zmiany. Bardzo cieszę się z tak udanego startu własnej działalności, ale skutkiem ubocznym był brak wolnego czasu, także mało czasu i sił na blogowanie - dlatego nie pisałam tak często, jak i Wy, i ja sama byśmy chcieli.
Nie lubię życia w takim tempie, jednak czasem inaczej się nie da - zdecydowanie lepiej mieć nadmiar zajęć, gdy zaczyna się pracować niezależnie, niż wyczekiwać niecierpliwie na zlecenia. Będę jednak dążyć do tego, by nie przytłaczał mnie nadmiar obowiązków. Temu przecież zresztą służy minimalizm...
Bardzo potrzebowałam już odpoczynku, przystanięcia na chwilę w tym biegu. Pierwsze chwile urlopu były jednak dość trudne. Nabrałam ostatnio takiego rozpędu, że nie mogłam wyhamować. Pierwszego dnia na miejscu myśli wciąż krążyły wokół zleceń, terminów, spraw, które na mnie będą czekać po powrocie. Podświadomie wciąż czekałam na telefon, wiadomość. Nie byłam w stanie w pełni się rozluźnić. Ciało niby było na wakacjach, ale umysł wciąż w pracy.
Spojrzałam wtedy na pewną osobę z mojego otoczenia, która najwyraźniej miała z tym jeszcze większe problemy niż ja: laptop i telefon pod ręką, telefony z biura, wyraźne zobojętnienie na piękno otaczającego krajobrazu i atmosferę wakacji. Powiedziałam sobie więc: o nie, moja droga, Ty nie dasz się przecież tak zwariować, przechodzimy w tryb WAKACJE.
Odegnałam nerwowe myśli, zamówiłam zimne piwo, odetchnęłam głęboko, wsłuchałam się w szum morza i wiatru. Pozwoliłam sobie poczuć piasek pod stopami i ciepłe promienie słońca na twarzy. I tak już zostało do końca pobytu. I nawet strajk kontrolerów lotu w dniu odlotu ani fakt, że nie przepakowałam ukochanego scyzoryka z bagażu podręcznego do walizki (chociaż byłam przekonana, że to zrobiłam), co skończyło się konfiskatą (buu....), nie zdołały zepsuć mi dobrego humoru.
Bo wakacje zaczynają się, jak i wszystko inne, w naszej głowie. Gdy potrafisz się zrelaksować i żyć chwilą, nie ma żadnego znaczenia gdzie jesteś, na wczasach pod gruszą u cioci, w górach czy na plaży. Odpoczywać można wszędzie, gorzej, gdy zapomniało się, jak to się robi.