![]() |
http://www.haroldsplanet.com/daily.htm |
Pamiętacie bajkę Aleksandra Fredry „Cygan i baba”? O tym, jak Cygan obiecał babie, że ugotuje krupnik na gwoździu? Jeśli nie pamiętacie, możecie sobie przypomnieć tutaj. Hmm, szczyt minimalizmu w gotowaniu ;-)
Tak poważnie jednak mówiąc, na czym polega minimalizm w kuchni? Na rezygnacji z gotowania? Na podgrzewaniu gotowych potraw? Może na niejedzeniu, jak ktoś mógłby pomyśleć po lekturze mojego niedawnego wpisu o poszczeniu? Czy też na zamawianiu pizzy przez telefon?
Obecnie wiele osób rezygnuje z gotowania w domu, z wielu względów: braku czasu, rozkładu dnia, zmęczenia, łatwego dostępu do taniego i szybkiego jedzenia na każdym kroku. Stołówki, jadłodajnie, firmowe kafeterie, bary szybkiej obsługi, lokale z fast foodem, kanapki, przekąski. Roznosiciele kanapek i sałatek w biurowcach. Różne smaki, różne kuchnie, opcje dla wegetarian. Szybko, smacznie, niedrogo, wprost do ręki. Tak jest w wielu miejscach. Po co więc wysilać się, tracić czas na zakupy i gotowanie, skoro jedzenie przychodzi do nas niemal samo?
Kiedy Ty znajdujesz na to czas, chce Ci się, nie szkoda Ci czasu na gotowanie? - Często słyszę takie pytania od znajomych. A gdy odpowiadam, że ugotowanie zupy czy upieczenie chleba wcale nie zajmuje wiele czasu, widzę pełne niedowierzania spojrzenie. Nie, nie szkoda mi czasu na gotowanie. Dlaczego? Bo tak jest smaczniej, taniej, zdrowiej, bo w ten sposób mam pewność, że moi bliscy nie jedzą „byle czego na mieście”. A z wygospodarowaniem czasu na kucharzenie jest tak samo, jak ze znajdowaniem go na inne sprawy. Jeśli uzna się, że gotowanie jest ważne, czas się znajdzie. Nie mamy go tylko wtedy, gdy nie chcemy go znaleźć...
Kiedyś nie cierpiałam gotowania, uważałam, że jest nudne. Aż pewne okoliczności życiowe postawiły mnie przed koniecznością gotowania dla czteroosobowej dość grymaśnej rodziny w celach zarobkowych, w krótkim czasie musiałam odłożyć koronę z głowy na bok i nauczyć się przynajmniej podstaw. Łatwo nie było, ale zadaniu podołałam, a tym samym przekonałam się, że kucharzenie nie takie straszne, jak się wydaje. I wcale nie nudne.
Teraz bardzo lubię spędzać czas w kuchni, bo nie dość, że to świetna zabawa, wielka przyjemność dla wszystkich zmysłów (sam proces gotowania - angażuje przecież nie tylko wzrok i dłonie, ale też węch, a nawet słuch...), to też zajęcie bardzo relaksujące i odstresowujące. A ileż radości daje, gdy możemy poczęstować czymś smacznym ukochane i najbliższe osoby czy przyjaciół. Dla samej siebie gotuję (mąż często wyjeżdża), nie muszę wtedy oglądać się na gusty innych i kieruję się tylko własnym smakiem.
Nie ukrywam jednak, że tak jak i w innych dziedzinach życia, najważniejsza jest dla mnie prostota, zarówno pod względem przygotowania, jak i formy potraw. I zwykle nie mam zbyt wiele czasu na stanie przy garach. Jak to zrobić, by gotować i nie zwariować? Dobrze zorganizować sobie pracę, przede wszystkim.
Wyposażenie kuchni zależy przede wszystkim od upodobań i zwyczajów właścicieli. O minimalistycznej kuchni pisały już Dziewczęta, Tofalaria i Plus Ultra. Nie będę więc powielać ich porad.
Na podstawie własnych doświadczeń dodam tylko, że nawet w najmniejszej i najskromniej wyposażonej kuchni można przygotować danie godne królów, nie potrzebne są żadne pseudopomagacze, świecące kuchenki z wodotryskiem i inne bajeromiksy za ciężkie tysiące złotych. Im mniej gadżetów, tym zwykle lepiej. Co nie oznacza, że mam coś przeciwko AGD jako takim. Po prostu każdy musi dostosować ich rodzaj i ilość do swoich potrzeb. Dla mnie niezbędnikami są ekspres ciśnieniowy do kawy (bo poranek bez aromatycznej arabiki traci połowę uroku), toster (bardzo lubimy grzanki, a dzięki temu nie marnuje się u nas pieczywo), blender zwany żyrafą (upodobanie do kremowych zup), mikser ręczny (potrafię obyć się bez, ale przyspiesza i ułatwia pieczenie). Łatwo jednak przesadzić i skończyć z blatami zawalonymi niepotrzebnymi gratami, które będą tylko pokrywać się kurzem. Nie należy zapominać, że niewiele jest przedmiotów, bez których naprawdę nie da się obejść w kuchni (nóż, patelnia, garnek, miska itd.), cała reszta jest opcjonalna. Skromność wyposażenia nie musi oznaczać kiepskich potraw.
Jedną z najwspanialszych kolacji w życiu poczęstowano mnie niegdyś w maleńkiej kawalerce, której Właścicielka dokonywała istnych cudów na mikrokuchence w kuchnio-przedpokoju, gdzie było tak mało miejsca, że nie była w stanie przygotować całej porcji dla czterech osób na raz, więc jedliśmy na raty. Ale za to jak pysznie!
Natomiast znam pewną dizajnerską kuchnię, gdzie gotuje się jedynie parówki i wodę na twardo...
W każdej kuchni warto czasem urządzić wielkie odgruzowanie, podobne jak sprzątanie w szafie. Krytyczny przegląd stanu posiadania, od naczyń, sztućców i szkła, przez AGD, na zapasach kończąc. To, czego się nie używa - wydajemy lub sprzedajemy, co zepsute - naprawiamy lub wyrzucamy, to, co zostaje - doprowadzamy do porządku. Zapasy spożywcze także przeglądamy, pozbywając się produktów przeterminowanych. Gdy mamy do dyspozycji niezagracone blaty i przestrzenie robocze, czystą i niezapchaną lodówkę, porządek w szafkach, o wiele przyjemniej się pracuje.
A gdy mamy już pięknie posprzątaną kuchnię, zastanówmy się, co będziemy w niej robić. Dla mnie codzienne gotowanie jest wypadkową upodobań domowników, dostępnych składników, ilości czasu, jakim dysponuje kucharka, a także dbałości o smak i różnorodność potraw. Pomimo tego, ile produkowałam się ostatnio na temat zdrowego żywienia, nie wymieniam go tutaj jako kryterium stosowanego podczas obmyślania kolejnego posiłku. Rzecz w tym, że gdy zaczynamy gotować z myślą „od dzisiaj będziemy się zdrowo odżywiać”, zwykle kończy się to tym, że jemy rzeczy nudne i pozbawione smaku. Moim zdaniem należy zacząć od drugiej strony, dbać o to, by przygotowywać potrawy smaczne, ze świeżych i dobrej jakości składników, różnorodne, lecz sezonowe, pozbawionej zbędnych syntetycznych składników, i właśnie w ten sposób zaczniemy się odżywiać zdrowo, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Najważniejszą sprawą, jeśli chodzi o gotowanie w duchu prostoty, oprócz porządku w kuchni, jest odpowiednie planowanie zakupów i zapasów. Gromadzenie zbyt wielu produktów może sprawić, że nie zapanujemy nad terminami przydatności do spożycia lub zalęgnie się jakieś obleśne robactwo, zbyt skąpe zasoby oznaczają częste kryzysy kulinarne i konieczność ciągłego biegania do sklepu. Trzeba więc sobie wypracować żelazny zestaw, do którego dokupujemy na bieżąco świeże składniki, by móc z łatwością komponować posiłki, nawet nie dysponując wielką ilością czasu.
Co powinno znaleźć się w takim żelaznym zestawie? To kwestia indywidualna, zależna od typowego jadłospisu domowników. Dopracowuje się go na podstawie ulubionych i najczęściej przygotowywanych potraw. Czy są to zupy, potrawy jednogarnkowe, czy też mięso + ziemniaki + surówka?
W moim żelaznym zestawie są różne rodzaje mąki (wyłącznie razowej), kilka rodzajów makaronu, suche warzywa strączkowe (różne fasole, soczewica, ciecierzyca), tłuszcze , warzywne przetwory w słoikach, oczywiście przyprawy i zioła. Zamrożone mięso, kilka mrożonek warzywnych (jako rozwiązanie awaryjne). Nie ma w nim sztucznej, przetworzonej żywności, której unikam głównie z powodu jej smaku. Gotowce po prostu są niesmaczne. Wszelkie te kostki, wzmacniacze smaku, fiksy i pomysły na... Cóż, jeśli ktoś miałby nie gotować wcale, a przygotowuje coś ciepłego dla rodziny, pomagając sobie torebką, świat się nie zawali, lecz przecież bez tych wspomagaczy też można przygotowywać szybkie i proste potrawy. Do zrobienia dobrego sosu pomidorowego wcale nie potrzeba proszku z torebki, podobnie jak do ugotowania pożywnej zupy.
Jednak nie gotuję wszystkiego od podstaw, nie przygotowuję sama ciasta francuskiego ani nie robię w domu makaronu, nie kręcę (jeszcze) majonezu (chociaż muszę spróbować, bo podobno to łatwe, a smak o niebo lepszy). Nie robię i nie będę robić jogurtów. Zdarza mi się skorzystać z ekologicznej kostki rosołowej czy bulionetki, mam ulubioną gotową przyprawę do chili con carne (które zresztą również pyszne jest w wersji jarskiej jako chili z soczewicą).
Myślę, że warto zachować równowagę pomiędzy rozsądnym korzystaniem z półproduktów, a spędzaniem połowy życia w kuchni.
Co kupuję w wersji gotowej? Pomidory w puszkach, przecier pomidorowy, wspomniane ciasto francuskie (używane rzadko), gotowe makarony. Natomiast moim zdaniem nie warto kupować gotowych płatków śniadaniowych, bo zrobienie domowej granoli czy mieszanki muesli jest łatwe i nie zajmuje wiele czasu. Słodyczy (oprócz czekolady, rzecz jasna), przecież np. razowe muffiny piecze się w mgnieniu oka. Warzyw strączkowych w puszkach, ugotowanie fasoli wymaga tylko pomyślenia o wcześniejszym zamoczeniu (z wyjątkiem zapasu awaryjnego, może się przydać, gdy trzeba ugotować coś pożywnego na szybko). Gotowych dań w torebkach.
I chleba - bo pieczenie chleba jest jedną z najłatwiejszych czynności kulinarnych, a dostępne w handlu pieczywo albo jest tanie, lecz niesmaczne i pełne dziwnych substancji, albo pyszne i wartościowe, lecz horrendalnie drogie. Podliczenia kosztów pieczenia domowego chleba dokonała również Tofalaria tutaj.
Mimo wszystko lubię jadać na mieście - od czasu do czasu wychodzimy na niedzielny obiad do restauracji. Gdy gotuje się na co dzień, tym bardziej docenia się, gdy czasem ktoś inny przyrządza dla nas coś pysznego.
Gdy idziemy do restauracji, mogę skupić się tylko na dwóch kwestiach: jak wyglądać ślicznie i na co mam dzisiaj apetyt. A potem tylko siedzę, pachnę i delektuję się :)
To też okazja do wypróbowania innych smaków, czasem źródło kulinarnej inspiracji. Niektóre potrawy bardzo smakowite w wersji domowej, jak pizza, są atrakcyjniejsze w lokalu, chociażby ze względu na ograniczenia techniczne (nie mam przecież pieca opalanego drewnem).
Życie współczesnej gospodyni domowej (lub gospodarza, precz z seksizmem) wymaga dobrej organizacji i logistyki. Znalezienie czasu na konieczne zajęcia, pogodzenie obowiązków domowych z pracą zawodową czasami wydaje się równie trudne, co balansowanie na cienkiej linie nad przepaścią. I każdemu zdarza się czasem ponieść porażkę, wrócić do domu po ciężkim dniu, zajrzeć do lodówki i zobaczyć tam jedynie światło. Wtedy jedynym wyjściem może być ugotowanie makaronu z sosem z torebki czy też zamówienie pizzy na telefon, nie przesadzajmy, naprawdę nie jest to dramat na miarę Zbrodni i kary. Warto jednak pracować nad taką organizacją domowego życia, by znaleźć czas na gotowanie prawdziwego jedzenia. I otworzyć się na radość, jaką ta czynność może przynosić.
Zapraszam więc na pizzę quattro cioccolati, serwowaną przez Harolda.