Przejdź do głównej zawartości

Lepsza wersja mnie

Od czasu do czasu zdarza mi się analizować blogowe statystyki, żeby dowiedzieć się, jakimi drogami ludzie trafiają do mnie, sprawdzam tzw. źródła ruchu sieciowego czyli miejsca w sieci, gdzie zamieszczono łącza do mojej strony, lubię też sprawdzać najczęściej powtarzające się frazy z wyszukiwarek.

Zaglądam więc na fora, gdzie ktoś wkleił łącze do Prostego blogu. Nie włączam się w dyskusje, bo fora internetowe mnie męczą, a poza tym sam fakt, że ktoś odwołuje się do moich wpisów, nie oznacza jeszcze, że mam się wtrącać do rozmowy. Lektura ta jednak jest bardzo interesująca - pokazuje, jak ludzie postrzegają minimalizm. Czasem krytyczne głosy dają do myślenia, wprawdzie nikt nie lubi być krytykowany, ale przyznaję, że wyjście spoza kręgu stałych Czytelników blogu i zetknięcie się z wypowiedziami osób, które mówiąc delikatnie, nie mają zbyt pochlebnej opinii o minimalistach, zmusza do przyjrzenia się sobie i temu, co tutaj piszę, a także do zadania sobie pytania, czy faktycznie mój rzekomy minimalizm nie jest pozą zamożnych i znudzonych, jak to podsumowano na pewnym forum, albo dorabianiem ideologii do czegoś, co wymyślono już wieki całe temu, a teraz podlano tylko sosem pseudo-uduchowienia i pitoleniem o Sensie Życia, Wielkim Spokoju i Ogólnej Szczęśliwości, którą na pewno osiągniemy jeśli tylko [kupimy bambusową szczoteczkę do zębów]. Niby podstawy godne pochwały, ale jednak to po prostu moda interenetowa, która za chwilę pewnie się skończy. Powiedzieć, że jest się oszczędnym - fuj! ("skąpiec", "centuś"), powiedzieć, że jest się minimalistą - łał i superkul, jak napisał ktoś na innym forum.
Krytyka jest bardzo potrzebna. Takie wypowiedzi, jak zacytowane powyżej, są reakcją na modę na minimalizm, bo nie da się ukryć, że z taką modą mamy obecnie do czynienia. Dla mnie są impulsem do głębokiego zastanowienia, czy faktycznie nie przyjmuję tylko pewnej pozy, czy nie przyklejam modnej etykietki do zachowań, które same w sobie nie są niczym szczególnym. Może po prostu tylko się lansuję?

Rob, Autor blogu Barwy inspiracji, który, zgodnie z nazwą, jest zresztą niezwykle inspirujący, pisze tak:
Prostota i minimalizm swoimi korzeniami sięgają filozofii taoizmu i zen… a nie na przykład USA, czy książki lub bloga takiego lub innego minimalisty. Dlatego w pewnym momencie przestał mnie interesować tak zwany zachodni pseudominimalizm, a zamiast tego wróciłem do lektury Lao Tse, poczytuję o zen, historii Japonii, szczególnie życiu jej mieszkańców, interesuje mnie estetyka, przestrzeń, dyscyplina, etyka, piękno… i przekładam to na język swojego własnego świata. Umiejętność twórczego wykorzystania pustki w aranżacji przestrzeni własnego świata czy życia jest kluczem do wszystkiego.
Zastanawiam się, czy mój minimalizm nie jest tym pseudominimalizmem, o którym pisze Rob, czy nie jest właśnie podlewaniem sosem pseudozen opowieści o sprzątaniu w szafie.
Nie da się ukryć, że to wpisy o szafie, ciuchach i książkach Dominique Loreau cieszą się największą popularnością - tego też dowiedziałam się z analizy danych statystycznych blogu. Dla bardzo wielu osób cała „przygoda z minimalizmem” zaczyna się i kończy na generalnych porządkach, przejrzeniu zawartości szafy czy też oddaniu kilku pudeł książek do jakiejś szkolnej biblioteki, sprzedaniu niepotrzebnych gratów przez internet, wyrzuceniu przeterminowanych kosmetyków. Jak to ujął ktoś w wypowiedzi na jednym z wyżej wspomnianych forów, minimalizm jest bardzo kuszący, zwłaszcza podczas przeprowadzki, gdy człowiek miałby ochotę wyrzucić połowę posiadanych rzeczy. Niekoniecznie musi być równie pociągający po przeprowadzce, gdy mamy do dyspozycji większe mieszkanie lub dom i dużo miejsca na wszystko, co przyjdzie nam do głowy.
Zapewne moja historia też by się podobnie skończyła, gdybym poprzestała tylko na porządkowaniu otaczającej przestrzeni. Dowiedziałam się o minimalizmie z blogu Lea Babauty i z książek. Początkowo ograniczałam się tylko do pozbywania się niepotrzebnych rzeczy, ubrań, książek i kosmetyków. I o tym głównie pisałam na blogu: jak usuwam kolejne porcje zbędnych przedmiotów. Przez cały ten czas istniało ryzyko, że przy pierwszej lepszej okazji wrócę do dawnych przyzwyczajeń. Tak jednak się nie stało, po części dzięki interakcji z Czytelnikami blogu, z innymi bloggerami, a także dzięki szukaniu odpowiedzi na wiele pytań, które zaczęły pojawiać się w mojej głowie w miarę porządkowania naszego małego dwupokojowego światka.

Po raz kolejny odwołam się do innego polskiego blogu o minimalizmie, Efekt Halo:
Wszystkie ruchy typu New Age, pod który można także podpiąć modę na minimalizm, charakteryzują się spłyceniem tematu, skupieniem na jego pozytywach, na koniec adaptując daną formę do nowych warunków, np. jednego z krajów Unii Europejskiej, Polski. Wszystko gra, ludzie sprzątają swoje domy, uczą się planowania. Życie staje się łatwiejsze, więc idąc za ciosem zagłębiają się w temat, ale że im dalej w las, tym więcej drzew, droga robi się trudniejsza. Nie każdy chce utrudnień, szuka więc szybkich radości, jak ta po wyrzuceniu gratów z piwnicy. Nie idzie w ten gąszcz do serca lasu, ale trzyma się obrzeży (...)
Przypomnijmy sobie – ten ktoś nadal idzie obrzeżem lasu. Czy idąc tą drogą kiedykolwiek dojdzie do środka? Idąc obrzeżem cały czas trzeba przedzierać się przez krzaki (tak czy siak), droga robi się monotonna, traci sens i pojawia się uczucie paniki, tam można utknąć na zawsze. Jeśli ktoś odciął się od swojego dawnego życia grubą kreską nie przemyślawszy tego, z pewnością pozna smak lęku „co dalej”.
Z drugiej strony przemyślany wybór drogi prowadzącej do środka lasu determinuje trwałe zmiany w psychice i w sposobie widzenia świata. Nie trzeba się tego bać, bo życie nie jest po to by stać w miejscu i stale trzeba dokonywać wyborów. Trzeba to wszystko po prostu dokładnie przemyśleć.
Jestem dość prostą dziewczyną, czasem potrzebuję, by ktoś wskazał mi kierunek. Gdyby ktoś nie pokazał mi palcem (Leo Babauta, za pomocą wpisów z jego blogów), nie umiałabym sama dostrzec bezsensowności swoich niegdysiejszych zachowań (kompulsywne zakupy, gromadzenie przedmiotów). Podobnie gdyby nie lektura rozmaitych wypowiedzi dr Gérarda Apfeldorfera i Jeana-Philippe'a Zermattiego nie zauważyłabym bezsensowności stosowania diet i nie zrozumiałabym przyczyn braku umiaru w jedzeniu oraz bulimii, z którą długo się zmagałam.

Jestem prosta, na szczęście nie bezmyślna. Gdy ktoś już wskaże mi drogę, jestem w stanie zajść dość daleko, już o własnych siłach. Byłabym przykładem chodzącej głupoty, gdybym nie zaczęła zadawać sobie pytań o genezę wspomnianych wyżej zachowań oraz o ich wzajemne powiązania. Pozbywając się kolejnych pokładów nagromadzonych przedmiotów, musiałam nie tylko zrozumieć, dlaczego znalazły się w moim życiu, ale też odpowiedzieć sobie, dlaczego nie chcę wracać do dawnych błędów.
Cytowana powyżej Haeffect, Autorka blogu Efekt Halo, pisze w swoim profilu, że minimalizm to dla Niej  przede wszystkim praca nad charakterem (nawiasem mówiąc, Haeffect zawiesiła działalność pisarską, ale to co napisała, jest naprawdę warte przeczytania!). Efektami ubocznymi tej pracy są poprawa jakości i estetyki życia.

Łatwo tego nie dostrzec, gdy skupimy się jedynie na powierzchownych aspektach minimalizmu: na liczeniu rzeczy, na porządkowaniu, na upraszczaniu. Takie zresztą jest stereotypowe wyobrażenie minimalisty: człowiek, który liczy swoje skarpetki.
Od liczenia skarpetek można zacząć, ale i tak prędzej czy później będziemy musieli sobie zadać pytanie, dlaczego mamy ich 50 par?
Ale tych pytań do postawienia może być o wiele więcej. Dla mnie ten proces wciąż trwa, choć przeszłam już daleką drogę. Po drodze musiałam zrozumieć, dlaczego gromadziłam niepotrzebne rzeczy, przed czym chciałam się zabezpieczyć. Na jakie czynniki zewnętrzne reagowałam kompulsywnymi zakupami, objadaniem się czy innymi nałogami. Jaką pustą przestrzeń  w mojej głowie/sercu/duszy próbowałam zapełnić przedmiotami, jedzeniem i innymi elementami.

To bolesny proces, przyznaję. Przez całe lata uciekałam przed swoimi demonami, zasłaniałam się przed nimi na różne sposoby. Bałam się ich straszliwie, wolałam więc znieczulać się na różne, fizyczne i psychiczne, sposoby, by nie musieć spojrzeć im w straszliwe gęby. Tymczasem trzeba w końcu było stanąć przed nimi i stoczyć ostateczną walkę. Wylazły z opróżnionej z ciuchów szafy, że tak powiem, skoro już jesteśmy przy tej metaforze. I co?

Demony w świetle dziennym okazały się być dość paskudne. Przez lata spasły się, dorobiły obrzydliwych podwójnych podbródków i pękatych brzuchów. Nie poddały się bez walki. Sporo było szarpania się, łez, bólu. W miarę przekopywania się przez zwały zbędnych przedmiotów musiałam rozliczyć się ze wspomnieniami i przeszłością. Zamknąć różne niezamknięte sprawy, dopisać zakończenie kilku ważnych rozdziałów swojego życia. Trzeba było rozliczyć się ze tych wszystkich kwestii, o których wolałabym nigdy nie pamiętać. Wymazać je, zamalować czarną farbą, schować do kufra i wyrzucić klucz.

Koniec końców okazało się jednak, że demony udało się oswoić. Mogą być źródłem mojej siły, gdy nie już się ich nie boję. Lepiej mieć je na swoich usługach niż przed nimi uciekać. Co chcę przez to powiedzieć? Zmierzenie się z przeszłością było bolesną próbą, ale dało mi zrozumienie mojej natury, charakteru i przyczyn błędów, które popełniałam. Błędów już nie cofnę, ale nie muszę ich powtarzać.
Z pustką też trzeba się oswoić, by potem ją twórczo wykorzystać, jak napisał Rob.
Gdy znalazłam już odpowiedzi na powyżej przytoczone pytania, zaczęły pojawiać się kolejne. Co mogę zrobić,  by być lepszym człowiekiem? Co mogę w sobie jeszcze zmienić? Czy wszystkie wady są wadami, czy można przekuć je w zalety? W jaki sposób mogę pomagać innym, sprawiać, by ich życie było lepsze? Czy dostatecznie wykorzystuję swoje możliwości i zdolności? Czy właściwie i wydajnie zagospodarowuję czas, który dano mi na Ziemi? Czy mogę lepiej/bardziej/mocniej korzystać z życia? Co dalej?
Stałam się lepszą wersją siebie. Nie znaczy to, że ideałem. Do zrobienia jeszcze sporo. I każdego dnia pracuję nad tym, by było jeszcze lepiej. Nie jestem rozwojowym ćpunem (takiego określenia użył Michał Maj, ale pisała o tym też Wasp). Od teorii wolę praktykę. Gdy chcę w sobie coś zmienić, zabieram się do tego od razu, nie zawsze się udaje, ale dzięki temu, że się nie udaje, też można dowiedzieć się czegoś o sobie.
Czy mój minimalizm to tylko poza i lans? Być może, to bez znaczenia...

Dla mnie nie jest już tylko sprzątaniem w szafie, jest sposobem na lepsze i pełniejsze bycie. Ciągłą, nieraz ciężką pracą nas sobą. Pokonywaniem swoich słabości, dobrowolnym narzucaniem sobie dyscypliny. Czasem sama się przed tą dyscypliną buntuję, budzi się we mnie rozkapryszony dzieciak. Domaga się nowych i kolorowych zabawek, chce tylko bawić się i leniuchować. Minimalizm jest sposobem na pokierowanie tym dzieciakiem. Mądry rodzic nie pozwala dziecku na spełnienie wszystkich jego zachcianek, pomimo tego, że kocha swoje dziecko ponad wszystko. A właściwie należałoby powiedzieć, że nie pozwala mu na wchodzenie sobie na głowę właśnie z tej wielkiej do niego miłości.

Cóż, narzucanie sobie dyscypliny, praca nad charakterem, pokonywanie słabości - to nie są hasła medialne. Dlatego o wiele częściej słyszy się o minimalizmie w kontekście liczenia przedmiotów niż pracy nad sobą.
Zawsze, gdy budzą się we mnie wątpliwości co do sensu pisania tego blogu, mówię sobie, że może inni też potrzebują lekkiego popchnięcia w odpowiednim kierunku, jak ja kiedyś. I może oni też zaczną od szafy, a potem pójdą tam, gdzie będzie im się podobało. Wejdą głębiej w las albo pozostaną na jego obrzeżu.
Rob i Haeffect to ludzie bardzo oczytani, kreatywni i inteligentni - sami doszli do pewnych wniosków, nie potrzebowali pokazywania palcem, jak ja (przykład: jako nastolatka bardzo interesowałam się kulturą Japonii, nie doprowadziło to jednak do żadnych mądrych spostrzeżeń). Niektórzy sami znajdują drogę, bez drogowskazów. Inni kręcą się w kółko, krążąc po własnych śladach.

Nie chcę nikomu mówić, jak ma żyć. Nic mnie do tego nie upoważnia. Jedyne, co chcę robić, to opowiadać różne historie, czasem z własnego życia, czasem wzięte od innych albo z głowy. A Czytelnicy zrobią z tymi historiami to, na co im przyjdzie ochota...
A lans? Dobry lans nie jest zły ;-) 

Popularne posty z tego bloga

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian