![]() |
Potwora pożyczyłam z serwisu Phawker |
Mam kryzys fejsowy. Nie znaczy to, że mi się coś stało z twarzą, lecz że przeżywam rozterki związane z planowaną likwidacją konta w serwisie Facebook. Nigdy nie byłam szczególnie aktywną użytkowniczką, ostatnio logowałam się tylko wtedy, gdy ktoś wysłał mi wiadomość albo zaproszenie. Czasem też, by wpisać informacje o wystawach malarstwa mojego Dziadka na stronie, którą w tym celu założyłam.
Jednak od dłuższego czasu serwis ten coraz bardziej mnie irytuje. Przede wszystkim dlatego, że nie rozumiem fenomenu jego popularności. Nie czuję tego, nie łapię, o co chodzi. Widzę, że znajomi zamieszczają jakieś linki, filmiki, zdjęcia, komentarze, piszą, o czym właśnie myślą albo jakie mają plany, a ja nie czuję takiej potrzeby. Zdarzało mi się czasem poinformować o nowym wpisie na blogu na facebookowej stronie Neominimalizm, skomentować ładne zdjęcie koleżanki, ale nie znajduję w sobie motywacji, by robić to regularnie, nawet raz na tydzień, nie mówiąc już o tym, by działo się to codziennie lub nawet kilka razy dziennie. Szkoda mi czasu na nieustanne śledzenie tego, czym żyją inni, zaglądanie na ich profile, przeglądanie zdjęć, sprawdzanie łączy czy filmików, które zamieszczają.
Bynajmniej nie chodzi mi o kwestie anonimowości, w końcu piszę blog pod swoim imieniem i nazwiskiem, udostępniam zdjęcie swojej twarzy, opowiadam tu czasem o dosyć prywatnych sprawach, nie w tym więc rzecz. Być może to blog zaspokaja moją potrzebę tzw. lansu, może taka forma autopromocji mi wystarcza?
Irytacja pogłębia się, gdy obserwuję, że „bycie na fejsie” zaczyna być uważane za konieczność. Niektórzy twierdzą nawet, że jeśli nie ma Cię na Facebooku, to znaczy że po prostu nie istniejesz. Obecność w tym serwisie staje się marketingowym obowiązkiem (np. w przypadku firm czy instytucji kulturalnych).
Czara przepełniła się, gdy podczas zwiedzania wystawy w Muzeum Narodowym zobaczyłam pod niektórymi obrazami charakterystyczny obrazek kodujący z informacją Zaloguj się na obrazie w Facebooku. I oczywiście logo serwisu. Wpadłam w osłupienie: po cóż u licha miałabym się logować „w obrazie” (cokolwiek to oznacza)? W celu lansu, że niby taka koneserka sztuki jestem, czy co? A może by przy okazji zareklamować wystawę i Muzeum? Zachęcić znajomych do wybrania się? Przecież mogę im o tym po prostu powiedzieć, gdyby ktoś był zainteresowany.
Złoszczę się nie dlatego, że widzę cokolwiek złego w tym serwisie (oprócz skrajnie antypatycznego założyciela), lecz dlatego, że mam wrażenie, że coś mnie omija. Bo tego nie rozumiem, bo szkoda mi czasu, bo mnie fejs nie kręci. Także dlatego, że czuję się przez to jak zramolała ciotka na kanapie, która się nadyma, bo wszyscy tylko o tych komputerach, a ona nawet włączyć nie potrafi.
Co więcej, mój kochany Tata, który jest naprawdę nowoczesnym facetem, pyta się mnie na przykład: jak to, nie widziałaś tego filmiku, który umieściłem na Facebooku? Nawet życzenia imieninowe i urodzinowe Rodzice składają mi na tablicy na fejsie, a koleżanki zazdroszczą mi takich „cool” Rodziców (ale Ci fajnie, moja Mama nawet smsa wysłać nie potrafi...). Rodziców mam naprawdę „cool” i pierwsza klasa, ale sami rozumiecie, że tym bardziej czuję się przy nich zacofana. Oni to czują, a ja nie? Co ze mną nie tak?
Ania vel Vespertine, Autorka znakomitego blogu Strawberries from Poland, jak sama pisze po wielkich dylematach i z pewną niechęcią postanowiła uruchomić fanpejdża Truskawek na Facebooku. I na tymże fanpejdżu, witanym z radością przez użytkowników, komentuje „Ewa mi powiedziała, żebym nie była skostniałym piernikiem i szła z duchem czasu... To idę...”.
Nie wszyscy moi znajomi mają konta na FB, nie wszyscy też aktywnie z nich korzystają. Nie da się jednak nie zauważyć, że „bycie na fejsie” jest jedną z popularnych form spędzania czasu.
Wczoraj zlikwidowałam konto na nk (nie bolało i nie czuję pustki) oraz zgłosiłam do likwidacji konto na Facebooku. Z fejsem to nie takie łatwe. O procedurze usuwania można przeczytać u Marcina Kosedowskiego na blogu like a Geek. Konto zostało zaznaczone do usunięcia, ale mam dwa tygodnie na rozmyślenie się.
Przed likwidacją kont rozesłałam do znajomych z obu serwisów wiadomości z moim adresem mailowym, na wypadek gdyby ktoś zatęsknił, a polegał tylko na kontakcie przez serwis. Koleżanka zapytała, czemu podejmuję tak drastyczną decyzję. Pomyślałam, że może rzeczywiście przesadzam?
Może zamiast rezygnować z konta na FB powinnam spróbować zrozumieć, czemu tak wiele osób go lubi i z niego korzysta? Skąd bierze się jego siła i popularność? Może gdybym aktywniej używała serwisu, też złapałabym bakcyla? A może (ojej, ojej) powinnam nawet założyć „fanpejdża” prostego blogu na fb? Liczba fanów może nie sięgnęłaby tysięcy, ale dla tych osób, które posługują się serwisem na co dzień, byłoby to może wygodniejsze niż czytnik rss?
Nie wiem, nie wiem. Waham się. Nie chcę czuć się jak zapleśniały grzyb. Jak skostniały piernik ;-)
Czuję, że jeśli nie zlikwiduję konta, powinnam zmienić podejście do tego serwisu, sprawdzić, co może wnieść w moje życie dobrego, zabawnego i ciekawego, dostrzec jego przydatność. Na razie jestem chodzącym dużym znakiem zapytania: czemu nie rozumiem popularności Facebooka????
Ogólnodostępny internet to wciąż jeszcze nowa sprawa, formy korzystania z niego ewoluują na naszych oczach. Jeszcze parę lat temu nie mieliśmy pojęcia o możliwościach, jakie nam przyniesie. W sieci można funkcjonować na różne sposoby, na forach, prowadząc blog, mikroblog, autorską stronę. Konto w serwisie społecznościowym to jeszcze jedna z tych możliwości, czy mam rację, rezygnując z tej opcji?