Po lekturze niektórych z najnowszych komentarzy pomyślałam, że jednak dobrze będzie odnieść się do artykułu, który ukazał się na temat minimalizmu w nr 49 Przekroju z 5 grudnia. Widzę w statystykach blogu, że sporo osób trafia tu, idąc śladem tego tekstu. Może warto napisać nieco więcej o minimalizmie w kontekście kryzysu i zastanowić się, czy faktycznie można uznać, że takie podejście do życia może być sposobem na przetrwanie ciężkich czasów.
Stali Czytelnicy dobrze mnie znają, wiedzą o mnie sporo, ale przypadkowa osoba, która tu teraz zajrzy, zobaczy wyniki konkursu kulinarnego, moje fejsbukowe marudzenie i notkę o Muminkach. I pomyśli sobie: o co całe to halo? Jakaś rozkapryszona i rozpieszczona pannica wymądrza się, jakby zjadła wszystkie rozumy, a tam, w rzeczywistym, nie wirtualnym świecie, ludzie muszą żyć w prawdziwej biedzie, ograniczać się, nie dlatego, że tak sobie wymyślili, lecz z powodu braku pracy, konieczności spłacania wysokich rat kredytu, z przyczyn losowych.
I potem w komentarzach ktoś napada na mnie, że nie dostrzegam niedoli tych, co nie mają na chleb czy muszą przeżyć za parę złotych dziennie.
Na początek wyjaśnijmy sobie, o co chodzi w tym całym minimalizmie. Krótko, dla tych osób, które nie mają ochoty brnąć przez wszystkie wpisy na blogu i chciałyby dostać definicję w pigułce. W tym rozumieniu, o którym mowa we wspomnianym artykule, to nie żadna filozofia (proszę nie używać tego określenia, to niepoprawne w tym kontekście), tylko postawa życiowa. Można się z nią urodzić, można ją przyjąć dobrowolnie. Mówiąc w skrócie, polega na ograniczaniu potrzeb materialnych, unikaniu nadmiernego przywiązania do przedmiotów. Na zadawaniu sobie pytań co do swoich rzeczywistych potrzeb, co do faktycznej lub wyimaginowanej niezbędności poszczególnych rzeczy. Upraszczając jeszcze bardziej, na tym, by bardziej być niż mieć. Na upraszczaniu życia i eliminowaniu z niego tego, co zbędne - dotyczy to w równym stopniu przedmiotów, jak i zajęć, powierzchownych znajomości, niepotrzebnych zobowiązań.
Minimalista na każdym kroku zadaje sobie pytania: czy to naprawdę mi potrzebne, może mogę się bez tego obejść? Niektórzy stawiają sobie wyzwania, takie jak ograniczanie liczby posiadanych przedmiotów (np. do setki) albo wyznaczają sobie takie zadania, jak powstrzymywanie się od zakupów przez określony czas, by zmusić się do lepszego wykorzystywania swoich zasobów, pozbyć konsumpcyjnych nawyków, odzwyczaić od używania przedmiotów, które nie są naprawdę potrzebne.
Cały czas mowa o dobrowolnych i osobistych decyzjach, wynikających z chęci pozbycia się ciężaru posiadania, z pragnienia pełniejszego doświadczania świata i życia, skupienia się na najważniejszych dla danej osoby sprawach. To nie jest jakaś ogólnoużytkowa recepta na szczęście i powszechną pomyślność, tylko ścieżka, którą można wybrać, ale nie trzeba. Nikt nie zmusza.
Autorka artykułu, który ukazał się w Przekroju, Pani Beata Chomątowska, moim zdaniem bardzo rzetelnie przedstawiła minimalizm jako pewne zjawisko społeczne czy też może trend w zachowaniach określonych grup ludzi. Umieściła go w kontekście światowego kryzysu, zapewne z tego względu, że faktycznie w Stanach Zjednoczonych rozwój popularności minimalizmu zbiegł się w czasie z kryzysem, chociaż trudno chyba powiedzieć, by był jego skutkiem. Bardziej prawdopodobne, że wynika z przesytu konsumpcji, z buntu przeciwko materialistycznemu podejściu do życia, ze zmęczenia plastikowym światem nadmiaru.
Nie wiem, być może nikt nie chciałby czytać o minimalizmie, gdyby nie został przedstawiony jako jeden ze sposobów na przetrwanie kryzysu...
Moje wypowiedzi zamieszczono w tekście artykułu, ponieważ byłam jedną z pierwszych osób w Polsce, które zaczęły o zjawisku minimalizmu pisać. We wpisach na tym blogu znajdziecie opis zmian, jakie wprowadzałam pod jego wpływem w swoim życiu. W większości dotyczy to porządkowania otaczającej przestrzeni, pozbywania się nadmiaru przedmiotu, zbędnych ubrań, książek, gadżetów. W miarę tych porządków coraz wyraźniej dostrzegałam, co jest dla mnie w życiu naprawdę ważne, czego chcę, czego potrzebuję, a bez czego doskonale mogę się obejść. Jeśli ktoś z Gości na blogu będzie ciekaw, jak przebiegał ten proces, zapraszam do lektury starszych wpisów.
Jednak z czasem przestałam ograniczać się do tematu minimalizmu, obecnie częściej zdarza mi się pisać na tematy nieraz luźno związane z upraszczaniem życia - jak ostatnio o prostym gotowaniu czy o wątpliwościach co do konieczności posiadania konta w serwisie społecznościowym. Ale porządkowanie i upraszczanie wciąż powracają i będą powracać.
Czy minimalista naprawdę śpi spokojnie, gdy inni martwią się wynikami giełdy i kursem franka? Czy minimalizm może być sposobem na kryzys? W takim samym stopniu jak może nim być każda inna postawa życiowa.
Minimalizm nie pomoże na biedę ani bezrobocie. Ale może pomóc przetrzymać ciężkie chwile.
Wychowano mnie w przekonaniu, że najważniejszymi sprawami w życiu są nie dobra materialne, ale rodzina, przyjaciele, uczciwość, praca nad sobą. Wiem, że nawet najcięższe chwile łatwiej jest przetrwać, gdy ma się wsparcie bliskich. Doświadczyłam bezrobocia, słabo płatnej pracy poniżej kwalifikacji, był taki czas, że myślałam, że nigdy nie stanę na nogi. Przetrwałam, bo miałam silne oparcie w rodzinie. A także w prawdziwych Przyjaciołach.
Nawet gdy w domu się nie przelewało, Rodzice mawiali: najważniejsze, że mamy siebie, że jesteśmy zdrowi, że się kochamy.
Teraz też nie jest nam łatwo jako Rodzinie, moja Siostra jest głuchoniema od urodzenia, w tym roku straciła pracę i dopiero po paru miesiącach znalazła inną, nie wiadomo jeszcze, czy na stałe. Osobie, która ma problemy z mówieniem i niemal nie słyszy, nie jest łatwo znaleźć jakąkolwiek nawet pracę, gdy teraz każdy wymaga od pracowników komunikatywności. Nawet jeśli osoba ta ma dyplom magistra i ukończyła dwa kierunki studiów podyplomowych. Pomagamy Jej wszyscy jak możemy. I będziemy pomagać, tak długo, jak będzie to konieczne.
Dlaczego o tym mówię? Żeby przypadkowy odwiedzający nie miał wrażenia, że jestem osobą oderwaną od rzeczywistości, która z nudów pozuje na minimalistkę. To, że teraz dobrze mi się żyje, nie znaczy, że zawsze tak było. Jednak niegdysiejsze trudności nauczyły mnie, że kryzys, bezrobocie i bieda to jeszcze nie koniec świata. Boję się ich, nie chcę, by dotykały mnie czy moich bliskich, ale wiem, że one przemijają. Jak wszystko inne. Pieniądze, sukcesy, dobra materialne - też przychodzą i odchodzą.
Co zostaje? Czasem miłość, ludzka życzliwość, życie po prostu.
A czasem zostaje życie bez miłości, bez życzliwości, w samotności i chorobie. I co wtedy? Też jakoś trzeba żyć. Od oddechu do oddechu. Od rana do wieczora. I wstaje się codziennie i zaczyna kolejny dzień od nowa, w nadziei, że kiedyś będzie lepiej.
Napisałam kiedyś: To, co najważniejsze, zawsze noszę przy sobie. Dwie ręce zdolne do pracy, głowę pełną myśli i wiedzy, miłość, wspomnienia, emocje. Omnia mea mecum porto. Cała reszta to balast, sceneria, w której żyję. Rozstanie z owocami pracy swoich rąk byłoby na pewno bolesne i smutne, ale przecież to, co najcenniejsze i tak jest we mnie, a nie na zewnątrz.
Minimalizm sposobem na kryzys nie jest na pewno, lecz uczy rozpoznawania swoich potrzeb, ograniczania ich. Uczy też oszczędności, odpowiedniego zarządzania swoim czasem, oddzielania spraw ważnych od całkowicie nieistotnych. Dystansu do siebie i swoich, a także cudzych, zachcianek. Rezygnowania z tego, co zbędne. A te umiejętności przydają się zawsze, a szczególnie w ciężkich czasach.
Minimalizm tylko utwierdził mnie w przekonaniach wyniesionych z rodzinnego domu, bo nakazuje mi skupiać się bardziej na tym, co niematerialne. Na wartościach, uczuciach, emocjach, przeżyciach, wrażeniach. Na tym, by nie marnować czasu, który dano mi na Ziemi, na sprawy niegodne zachodu. Nie znaczy to, że gardzę dobrami materialnymi, staram się tylko pamiętać, że nie są najważniejsze. I dlatego mogę patrzeć z dystansem na kryzys: on też kiedyś przeminie, jak wszystko inne.
Na koniec jeszcze a propos rzekomego wpływu minimalizmu na gospodarkę. Śmieszy mnie, gdy ktoś po raz kolejny wyskakuje ze słynnym: ale trzeba kupować, żeby napędzać gospodarkę. Gdy nie będziemy kupować, wszystko się zawali.
Minimaliści też kupują i konsumują, może tylko czasem w inny lub bardziej przemyślany sposób niż inni. Pracują, zarabiają pieniądze, wydają je. Jeżdżą na wakacje, wychowują dzieci, czytają książki. Kupują to, na co ich stać. Nie wydają więcej niż zarabiają. To chyba dość logiczne podejście, prawda?
Znakomity wpis o związkach minimalizmu z gospodarką można przeczytać u Henryka Minimalisty. Polecam!
Tak jak pisałam tu nie raz: minimalizm to narzędzie, które służy mi do ułatwiania sobie życia. Czy to narzędzie przyda się również Tobie, zależy tylko od Ciebie, drogi Czytelniku lub Czytelniczko. Niektórym takie podejście odpowiada, innym nie. Do takich samych wniosków można dojść na milion różnych sposobów, każdy szuka najlepszego dla siebie.
Chętnie odpowiadam na pytania, zadawane w komentarzach lub pocztą elektroniczną, adres znajdziesz w zakładce O mnie.
Od dzisiaj nie będzie już możliwości wyboru anonimowych komentarzy, ciekawe, że jak ktoś chce napisać coś uszczypliwego, to się nie podpisuje...