Dzisiaj znowu sięgam do literatury, chciałam podzielić się z Wami pewną sympatyczną opowiastką. Myślę, że warto pochylić się nad nią teraz właśnie, w okresie przedświątecznego szaleństwa, gdy tak wiele osób skupia wszystkie swoje myśli wokół przedmiotów.
To nie bajka. To zdarzyło się naprawdę. Zdarzyło się ciotce mojej matki. Była raz pewna pani, co bardzo kochała rzeczy, które posiadała. Nie miała dzieci, żeby ją bawiły lub gniewały, nie potrzebowała pracować ani gotować jedzenia, nie dbała o to, co ludzie o niej myślą, i nie była z natury bojaźliwa.
Straciła natomiast chęć do zabawy. Innymi słowy, było jej dość nudno.
Ale kochała swoje piękne rzeczy, które zbierała przez całe życie, czyściła je i porządkowała, tak, że stawały się coraz to piękniejsze i piękniejsze i aż trudno było oczom uwierzyć, kiedy weszło się do jej domu.
Pewnej nocy zdarzyło się, że ta ciotka mojej matki, jedząc kotlet w ciemnej spiżarni, połknęła dużą kość. Potem czuła się dziwnie przez szereg dni, a gdy nie było poprawy, poszła do lekarza. Opukał ją, osłuchał, potrząsał nią i prześwietlał, aż w końcu powiedział, że ta kość od kotleta stanęła w poprzek. Była to bardzo złośliwa kość, która nie dawała się wyciągnąć. Innymi słowy, obawiał się najgorszego. (...)
Ale ciotka mojej matki nie była z natury bojaźliwa, zapytała więc, ile czasu jej pozostało, a potem poszła do domu i rozmyślała. Kilka tygodni to przecież niewiele.
Przypomniało się jej nagle, że kiedy była młoda, miała zamiar zbadać rzekę Amazonkę, nauczyć się nurkowania w morzu i wybudować duży, wesoły dom dla samotnych dzieci, odbyć podróż do góry ziejącej ogniem i urządzić olbrzymie przyjęcie dla wszystkich swoich przyjaciół. Ale na to wszystko było już teraz naturalnie za późno. Przyjaciół zaś nie miała wcale, gdyż przez całe życie zbierała tylko piękne rzeczy, a to zabiera moc czasu.
Im dłużej zastanawiała się, w tym większą wpadała melancholię. Chodziła po swoich pokojach, szukając pociechy we wszystkich pięknych przedmiotach, jakie tam były, ale nie potrafiły jej pocieszyć. Odwrotnie - myślała tylko o tym, że zostawi to wszystko na ziemi, kiedy pójdzie do nieba. I - rzecz dziwna - myśl, że trzeba będzie zbierać wszystko od początku tam na górze, nie pociągała jej wcale.
Pewnej nocy ciotka mojej matki, leżąc i patrząc w sufit, martwiła się i martwiła. Wokół niej stało mnóstwo pięknych mebli, a na nich moc pięknych drobiazgów. Wszędzie pełno było najrozmaitszych przedmiotów - na podłodze, na ścianach, na suficie, w szafach, w szufladach - i nagle ciotce zrobiło się duszno od tych wszystkich przedmiotów, które nie potrafiły dać jej najmniejszej pociechy. I wtedy wpadła na pewien pomysł. Pomysł był tak wesoły, że ciotka mojej matki zaczęła się śmiać. Ożywiła się natychmiast i wstała, żeby się zastanowić.
Wpadła mianowicie na pomysł, żeby rozdać te przedmioty i w ten sposób mieć wokół siebie więcej powietrza, co jest konieczne, kiedy ma się dużą kość leżącą w poprzek żołądka i kiedy chce się poza tym w spokoju rozmyślać o Amazonce.
Było jej okropnie przyjemnie, kiedy siedziała, zastanawiając się, co komu dać. Miała dużą rodzinę i znała mnóstwo ludzi, rozumiesz, więc wszystko to było możliwe, chociaż nie miała przyjaciół. No, więc myślała o wszystkich po kolei i zastanawiała się, kto z czego najbardziej by się ucieszył. Była to przyjemna zabawa.
Zresztą, nie była wcale głupia ta ciotka mojej matki. (...) Obmyśliła wszystko tak mądrze, że każdy dostał właśnie to, co mu odpowiadało i o czym zawsze marzył.
Ciotka mojej matki miała poza tym zmysł niespodzianki. Wszystko to wysłała w paczkach, a ci, którzy je otrzymali, nie mieli pojęcia, od kogo pochodzi prezent (nigdy przecież nie byli u niej w domu, gdyż bała się, żeby jej czegoś nie stłukli).
Cieszyła się, wyobrażając sobie ich zdziwienie, ich rozmyślania i domysły, i czuła się w pewnym sensie dumna, mniej więcej jak ta wróżka, która spełnia życzenia wszystkich, a potem znika. (...)
Jednocześnie zdarzyło się coś innego. Ciotka mojej matki nagle zaczęła sypiać w nocy, a we dnie marzyła o Amazonce i czytała książki o nurkowaniu w morzu, i rysowała obrazki dla tego domu dla dzieci, których nikt nie chciał. To ją bawiło i dlatego zrobiła się milsza, niż była dawniej, i zaczynano ją lubić. „Muszę uważać - myślała sobie. Ani się obejrzę, jak będę miała przyjaciół, a nie zdążę przecież urządzić dla nich tego wielkiego przyjęcia, o którym marzyłam w młodości...”
W jej pokoju było coraz więcej i więcej powietrza. Paczka wyjeżdżała za paczką, a im mniej rzeczy posiadała, tym większe miała poczucie lekkości. W końcu chodziła po swoich pustych pokojach, czując się niby balon, wesoły balon, gotowy do odlotu... (...)
W końcu więc wszystkie pokoje były puste i ciotce mojej matki pozostało tylko łóżko.
Było to duże łóżko z baldachimem i gdy nowi jej przyjaciele przychodzi, żeby ją odwiedzić, mieścili się na nim wszyscy, ci zaś, którzy byli mniejsi, siadali na baldachimie.
Było im razem okropnie przyjemnie, a jedyną rzeczą, która martwiła ciotkę mojej matki, było to, że może nie zdąży wydać dla nich tego wspaniałego przyjęcia.
Wieczorami opowiadali sobie straszne albo wesołe historie i pewnego wieczoru (...) ciotka mojej matki śmiała się tak okropnie z tych wesołych historii, że kość wyleciała jej z żołądka i że zupełnie wyzdrowiała! (...)
Zrobiła z tego wszystkiego wesołą historię. A potem urządziła przyjęcie. I wybudowała dom dla samotnych dzieci. Była oczywiście za stara na nurkowanie w morzu, ale zobaczyła górę ziejącą ogniem. Potem udała się w podróż nad Amazonkę. To ostatnie, cośmy o niej słyszeli.
- To przecież kosztuje moc pieniędzy - powiedział Sniff praktycznie i nieufnie. - A ona przecież wszystko oddała. (...)
- Oddała? Gdybyś słuchał jak należy, zauważyłbyś, że zostało jej łóżko z baldachimem, a było ono drogi Sniffie, z czystego złota i zapchane wprost diamentami i rubinami.
Dzisiaj celowo nie podaję źródła, ale wiem, że niektórzy z Was w lot rozpoznają tę historię. A jeśli się nie uda, napiszę, skąd ją zapożyczyłam, w jednym z kolejnych wpisów!