Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2012

Zacisznie

Nadejście Nowego Roku witam z coraz większym spokojem, bez wielkich podsumowań i list postanowień. Owszem, zastanawiam się nad tym, co spotkało mnie w mijającym roku, wyznaczam sobie pewne kierunki działania na przyszły, ale nie poświęcam temu zbyt wiele czasu i uwagi. Wystarczająco dużo myślę nad swoim życiem na co dzień. Nie muszę przebudowywać go tylko dlatego, że zmienia się data. Staram się przeżywać świadomie każdy dzień.  Dzisiaj wieczorem zjemy z bliskimi smaczną kolację, ciesząc się swoim towarzystwem, sącząc dobre wina. I pójdziemy spać być może nawet przed północą albo zaraz po niej. Kameralnie będzie. A jutro przywitamy Nowy Rok dziarskim spacerem. Jeśli ktoś lubi huczne bale i wystawne bankiety, jego prawo. Ja wolę wariant domowo-zaciszny.  Życzę Wam w Nowym Roku, byście zawsze wiedzieli, co dla Was najlepsze i tak wybierali, nie oglądając się na to, co mówią inni. A 2 stycznia, jeśli ktoś będzie miał czas i okazję, może w pierwszym programie Polskieg

Jak wyhodować tłustego poświątecznego lenia?

Wracając do tematyki lenistwa, mam taką małą teorię na temat poświątecznego rozmemłania i trudności wydobycia się z niego.  Mnie akurat w tym roku ta dolegliwość nie trapi. Wiem dlaczego. Dzięki temu łatwiej mi zrozumieć, czemu tak wiele osób narzeka w tych okolicznościach na całkowitą niemoc i niemożność jej przełamania.  Lenia poświątecznego hoduje się bowiem o wiele wcześniej. Niektórzy zaczynają już z początkiem grudnia. W jaki sposób? Przez przedświąteczną hiperaktywność. Dla wielu osób końcówka roku to okres wyjątkowo trudny i pracowity. Terminy, rozliczenia, zamknięcia roku. A jednocześnie Mikołaj, przygotowania do Świąt, do Sylwestra, zakupy, zakupy, jeszcze raz zakupy, porządki przedświąteczne, spotkania wigilijne w pracy, spotkania opłatkowe, rozsyłanie życzeń, planowanie kolejnego roku... Istne szaleństwo.  Same Święta też rzadko mijają w spokoju. Nierzadko oznaczają miotanie się między domem własnym, domem Rodziców i domem Teściów, biesiadowanie, obżarstwo, mało

Raz kijem, raz marchewką

Cały kraj zalała ciepło-miodowa fala rozleniwienia poświąteczno-przednoworocznego. Na powierzchnię tego mdłego budyniu niemrawo wydobywają się tylko z wolna małe pęcherzyki podsumowań roku i deklaracji noworocznych postanowień.  Tym razem u mnie nie będzie ani podsumowania roku, ani listy planów i postanowień. Powiem krótko: było bardzo dobrze, będzie jeszcze lepiej. Albo nie. Się okaże. Za to będzie o sposobach na lenia. Niektórzy twierdzą, że tego drania nie da się pokonać ani wyprosić ze swojego życia. Choroba nieuleczalna. Dosyć zaraźliwa.  Zaiste, nie da się? A może wygodniej jest wierzyć, że to niemożliwe niż pogodzić się z faktem, że owszem można, tylko nam się... (o, ironio) po prostu nie chce?

Bez choinki i bez karpia

Właściwie mogłoby nie być choinki. Ozdób, zapachów, aromatów. Tradycyjnych potraw, barszczu, uszek, pierogów, grzybów w różnej postaci, pierogów, karpia, słodyczy.  Prezentów też mogłoby nie być. Ani małych, ani dużych.  Dla mnie święta są czasem miłości. Bycia blisko z tymi, z którymi na co dzień też jestem blisko. I fizycznie, i emocjonalnie.   Bez nich nie byłoby Świąt. Bez ludzi, których kocham, lubię, cenię. I żadne dekoracje i wykwintne potrawy nie mogłyby tego zmienić. Nawet najbogatsza choinka, najwspanialsze prezenty. Nie, nie rezygnuję z choinki, wigilijnej kolacji i całej reszty świątecznych atrakcji. Nie są konieczne, ale dodają Świętom uroku, atmosfery, kolorytu.  Wy, moi Czytelnicy i Czytelniczki, też jesteście częścią mojego świata - czasem wirtualnie, coraz częściej spotykam Was w tzw. realu. Nasze relacje ulegają dewirtualizacji, o której pisze Konrad w tym poruszającym wpisie .  Dziękuję więc Wam za to, że wiernie tu zaglądacie, czytacie, k

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Iskra życia

Każdego dnia odczuwam radość.  Cieszę się z tego, że żyję. Z tego najbardziej.  Cieszę się, że oddycham, widzę, słyszę i czuję. To cieszy mnie tak bardzo, że mam ochotę śpiewać.  Dopóki żyję, wszystko jest możliwe. Cieszę się z tego, że jestem zdrowa, mam wszystkie kończyny, które na dodatek sprawnie działają. Zmysły funkcjonują bez zarzutu.  Nie trzeba mi niczego więcej. Cokolwiek wydarza się ponadto to, jest tylko dodatkowym powodem do radości.

No milk today

Dzisiaj ostatecznie dotarła do mojej świadomości myśl, że nie chcę i nie mogę już czytać żadnych książek, blogów ani poradników na temat minimalizmu ani prostoty. Ani Lea Babauty (I still love you Leo!), ani Dominique Loreau, ani  nikogo innego. Podziwiam, szanuję, wielbię. Jednak muszę, chcę, potrzebuję -  iść własną drogą. 

Kurs felicytologii od zaraz

Przedostatni wpis zatytułowałam nieco przekornie Szczęście jest przereklamowane , a zakończyłam go stwierdzeniem, że znacznie ważniejszy od szczęścia jest spokój ducha.  Nie oznacza to jednak, że nie dążę do szczęścia czy że nie chcę czuć się szczęśliwa. Pragnienie szczęścia łączy przecież wszystkich ludzi. Inna sprawa, że nie wszyscy rozumieją je w ten sam sposób.  W powszechnym rozumieniu szczęście bywa identyfikowane z powodzeniem życiowym, ze spełnieniem potrzeb materialnych. Zdrowie, stabilny związek, dom/mieszkanie, dzieci, samochód, dobrze płatna praca, oszczędności na koncie - człowiek, który ma to wszystko, w odczuciu statystycznego Kowalskiego jest szczęściarzem. Niczego mu przecież nie brakuje. 

W grudniowym magazynie Focus

Jakoś przeoczyłam ten fakt, że minimalizm stał się tematem numeru w grudniowym magazynie Focus. Pani Zuzanna Kisielewska odwiedziła mnie pod koniec września i w międzyczasie zdążyłam już o tym niemal zapomnieć, chociaż sama rozmowa była fascynująca. Przyznaję, że Autorka jest bardzo sympatyczną osobą o otwartym umyśle, która do minimalizmu podchodzi w osobisty sposób i nie traktuje go powierzchownie, jak to czasem w przypadku niektórych dziennikarzy bywało.  Jednak artykuł, ze względu na profil czasopisma, skupia się znów na materialnych aspektach minimalizmu, w przeciwstawieniu do rozbuchanej konsumpcji, na kwestiach finansowych, gospodarczych, ale jest ciekawie i rzetelnie napisany, a także opatrzony komentarzami socjologów, psychologa, ekonomistów.  Jak kiedyś napisała w komentarzach jedna z Czytelniczek, po przeczytaniu jednego artykułu o minimalizmie wszystkie pozostałe niewiele już wnoszą, więc zapewne dla Was przedstawione w nim tezy także nie będą żadną nowością. Ni

Szczęście jest przereklamowane

Biadolił ktoś kiedyś, na blogu, który zaginął w głębinach internetu, jak bardzo do niczego są polskie blogi o minimalizmie, bo nikt nie pisze na nich, jak być minimalistą na co dzień. Jak żyć jako minimalista? Mówiąc w skrócie: jak żyć? Pytanie to jest, w moim odczuciu, jednym z bardziej niemądrych, jakie kiedykolwiek słyszałam. Według mojej osobistej klasyfikacji należy do tej samej kategorii, co słynne w pewnych kręgach „ pytanie o życie, wszechświat i całą resztę ”. Odpowiedź, jak być może pamiętacie, brzmiała „42”. Reakcja na wspomniane powyżej zapytanie może być taka sama. Bo niby jaka ma być? 

A kto został pominion, będzie obdarzon

Torba autorstwa Kasi Urban Rybskiej Prezenty - podobno coraz częściej jesteśmy nimi zmęczeni. Ich wybieraniem, kupowaniem, ale także... dostawaniem. Nie zawsze są trafione, nie zawsze potrzebne. Potem nie wiadomo, co tym fantem zrobić. Ileż to razy pytano mnie, jako tą od wyrzucania , co począć z niechcianymi prezentami (jak to co? Pozbywać się!). Dzisiaj Mikołajki, niedługo Święta Bożego Narodzenia. Szaleństwo w galeriach handlowych już dawno się rozpoczęło, z każdym tygodniem będzie coraz gorzej. Niedawno słyszałam prognozę, według której w tym roku statystyczna polska rodzina wyda na święta (i prezenty) jeszcze więcej niż w latach poprzednich. W zeszłym roku była to kwota rzędu 2 tys. złotych (cytuję za Konradem z blogu Droga do prostego życia).  Cały grudzień stał się wielką celebracją kupowania. Trudno uwierzyć, by we wszystkich rodzinach to komercyjne szaleństwo było finansowane z rzeczywiście posiadanych środków. Ciekawe, jak wiele prezentów i Wigilii obciąża deb

Nie mam czasu być faszyn

Czas na pewien czas pożegnać się z tematyką stylowo-modową, by móc zająć się innymi tematami oczekującymi w kolejce. Dzisiaj więc ostatni na razie wpis z tego cyklu. Miałam Wam opowiedzieć, czym lub kim inspiruję się, pracując nad swoim stylem, a także o słabych punktach, nad którymi jeszcze nie do końca panuję.  Najlepszym źródłem inspiracji są dla mnie... koleżanki. Nie książki, nie blogi modowe, nie kolorowa prasa, lecz kobiety z krwi i kości, które podziwiam. Oczywiście wśród znajomych mam i takie osoby, które służą mi raczej za antyprzykłady (jak wyglądać nigdy bym nie chciała). Znam jednak co najmniej trzy dziewczyny, z którymi spotkania zawsze są dla mnie przypomnieniem, jak dobrze można wyglądać, stosując bardzo proste środki. 

Proste stylizacje - wyniki konkursu

Powoli zbliżamy się do końca minicyklu wpisów o stylu i modzie. Czas ogłosić wyniki jesiennego konkursu. Prosiłam Was o nadesłanie propozycji prostych strojów.  Oto więc wyniki. Najbardziej spodobały mi się aranżacje przesłane przez Olimpię, która otrzymuje książki Doroty Wróblewskiej, oraz Magdalenę - do niej powędruje Paryski szyk Ines de la Fressange.  Przedstawiam Wam zwyciężczynie konkursu.

Przerywnik - pytania w związku z książką o minimalizmie

Obiecuję, że zbliżamy się do końca minicyklu szafowo-modowo-stylowego. Jeszcze tylko wpis o najlepszych źródłach inspiracji oraz oczywiście ogłoszenie wyników konkursu na stylizację.  Dzisiaj jednak inna sprawa. Moja książka nabiera coraz wyraźniejszych kształtów i rysują się dla niej ciekawe perspektywy publikacji, chociaż na razie nie uprzedzajmy wydarzeń. Zadałam już to pytanie na profilu fejsbukowym, powtarzam go tutaj. O czym szczególnie chcielibyście poczytać w polskiej książce o minimalizmie, prostocie, spowalnianiu i świadomym życiu? Czego brakuje Wam w książkach pani Loreau, na polskich i anglojęzycznych blogach? Jakie kwestie są dla Was najtrudniejsze i najistotniejsze? Jakie pytania sobie stawiacie, na jakie nie potraficie znaleźć odpowiedzi?

Ciotka drypka na wybiegu

Zdjęcie beretu pożyczyłam ze strony Trendz.pl Z punktu widzenia osoby, która nie chce mieć zbyt pękatej szafy, moda jest prawdziwym przekleństwem. A właściwie mogłaby nim być, przy założeniu, że ta osoba lubi podążać za trendami i chce zawsze wyglądać jak z najnowszego żurnala.  Wprawdzie co pewien czas różne fasony i kolory powracają, co oznacza, że można by nie pozbywać się ubrań, które już straciły na modowej świeżości, wystarczyłoby poczekać, czasem parę lat, czasem nieco dłużej, by dany ciuszek doczekał się znów swojego czasu.  Jednak jeśli chciałoby się co sezon uaktualniać całą garderobę, wiązałoby się to z ciągłymi wydatkami oraz z powiększającą się ilością ubrań i dodatków. Oczywiście nie zawsze trzeba wydawać dużo, by podążać za nowymi tendencjami - jest przecież sporo sklepów oferujących modne ubrania także na mniej zasobną kieszeń. Niestety rzadko z niską ceną wiąże się przyzwoita jakość. Tani ciuszek szybko traci urodę, spiera się, deformuje, pruje. Niewielka w

Dojrzewalnia stylu

Źródło http://adieu-tristesse.tumblr.com/ Pytałam Was niedawno o Wasz styl, jak powstał, czym lub kim się inspirujecie, ile czasu i uwagi poświęcacie dbaniu o siebie. W zamian za Wasze wypowiedzi zobowiązałam się, że również odpowiem na swoje pytania.  Historia mojego stylu to przede wszystkim historia o tym, jak poznawałam siebie, jak dowiadywałam się kim jestem i czego potrzebuję. Przez długi czas nie byłam zadowolona ze swojego wyglądu. Nie raz pisałam już o tym, że nie akceptowałam swojego ciała, nie miałam z nim dobrej relacji. Miotałam się, walczyłam z kompleksami i samą sobą. Był czas, gdy nosiłam luźne worki maskujące, długie do kostek spódnice. Potem zaś szalałam z mini, przezroczystościami, dekoltami do pasa, niebotycznymi obcasami. Miałam skłonności do przesady. Opalenizna na Egipcjankę, włosy ufarbowane na platynowy blond, buty na 10 cm obcasie. Nawet do sklepu za rogiem po bułki szłam w pełnym makijażu (przecież ktoś może mnie zobaczyć!). Dużo biżuterii - zeg

Jesienne zmiany na blogu

Po powrocie z Warszawy spojrzałam na blog świeżym okiem i zamierzam wprowadzić w najbliższym czasie jeszcze parę zmian, planowanych od dawna. Pierwszą będzie usunięcie zakładki Prostota i minimalizm na blogach . Większość z wymienionych tam blogów jest nieaktualizowana, a nie wszystkie z aktualizowanych na bieżąco uważam za godne szczególnego polecenia. Jeśli korzystacie z tej listy, żeby wchodzić na ulubione strony, proszę miejcie na uwadze, że z początkiem przyszłego tygodnia już nie będziecie dysponować takim ułatwieniem. W zamian być może pojawi się lista moich szczególnie ulubionych miejsc w sieci, ale nad tym jeszcze się zastanawiam. To pierwsza zmiana. Druga jest już faktem - pojawiły się etykiety, które do tej pory były ukryte. Zgłaszaliście zapotrzebowanie na lepsze narzędzia wyszukiwania, etykiety bywają czasem pomocne. Trzecią, być może najważniejszą, będzie zwiększona częstotliwość publikacji wpisów. Stali Czytelnicy mogli zauważyć, że od pewnego czasu staram się pu

Lustereczko, powiedz przecie...

Plan na dzisiaj był inny. Miałam napisać kolejny wpis na temat francuskich inspiracji, związany z jedną z przeczytanych niedawno książek. Ale to nam nie ucieknie. Za parę godzin wyjeżdżam do Warszawy, na kilka dni. W planach kilka ciekawych spotkań, między innymi związanych z pracą nad książką. Wobec tego kolejna notka pojawi się dopiero w drugiej połowie przyszłego tygodnia. W międzyczasie chciałam Was zachęcić do modowo-stylowych zwierzeń, poniekąd w powiązaniu ze wspomnianym planowanym wpisem. Powiedzcie mi proszę (pytanie to kieruję nie tylko do Pań Czytelniczek, głosy męskie również mile widziane), w jaki sposób powstał Wasz styl - ubioru, uczesania (makijażu - w przypadku Pań), prezentacji siebie? Jak określiłabyś/określiłbyś swój styl? W jaki sposób pracujecie nad swoim fizycznym wizerunkiem? Czy w ogóle nad nim pracujecie, czy też jest on wynikiem przypadku? Kto był/jest Waszą największą inspiracją stylistyczną? Ideałem stylu? Czy zwracacie uwagę na trendy w m

Konkurs na stylizację - jeszcze 10 dni

Kolejny wpis z cyklu Francja-elegancja jutro. Dzisiaj przypominam o konkursie na stylizację. Macie jeszcze 10 dni na przesyłanie propozycji. Pierwsze już nadeszły. Jeśli ktoś przeoczył, opis konkursu może znaleźć tutaj. A załączone zdjęcie to tak trochę z przekory... Mówiąc oględnie, nie jest to styl, który mnie zachwyca. Miejsce zrobienia zdjęcia: Cortona, Włochy (tak, to właśnie tam toczy się akcja Pod słońcem Toskanii ). Strój jednej z uczestniczek imprezy weselnej. 

Sezonowo, z kieliszkiem wina

Zdjęcie okładki z księgarni Merlin O pani Mireille Guiliano i jej książkach przeczytałam po raz pierwszy na francuskojęzycznym forum Vive les rondes . Dziewczyny podśmiechiwały się z tytułu pierwszej, Francuzki nie tyją , bo właśnie dla uczestniczek tego forum, w większości otyłych lub przy kości Francuzek, teza ta była wyjątkowo nietrafiona i zabawna. Podobnie jak dla każdej osoby, która zna choć trochę ich kraj.  Francuzki tyją, jak i przedstawicielki każdej innej nacji. Prawda, zdarza im się to rzadziej. Presja społeczna na zachowanie szczupłej sylwetki jest tam zdecydowanie silniejsza. Kultura kulinarna na bardzo wysokim poziomie. Przyzwyczajenie do celebrowania posiłków, docenienie małych przyjemności, delektowanie się smakiem świeżych i wysokiej jakości produktów, pieczywa, serów, mięs, ryb, warzyw i owoców. Wspaniałe wina. W cenie jest smakowanie potraw, powolne cieszenie się posiłkiem w dobrym towarzystwie, natomiast objadanie się i upijanie jest źle widziane. Należ

Czym różni się Francuzka od Yeti?

Planując zamieszczenie recenzji dwóch książek ze słowami paryski lub Francuzka w tytule, zaczęłam się zastanawiać, skąd bierze się powszechna fascynacja wszystkim, co francuskie, oraz pewne idealizowanie kultury tego kraju, połączone ze snobizmem. Dla wielu znanych mi osób przymiotnik  francuski jest synonimem wyrafinowania, elegancji, subtelności, piękna, szyku, klasy.  Czasem wystarczy, by nawet najsłabszy film czy powieść miała Paryż lub Prowansję  w tytule, a tłumy walą do kina czy księgarni drzwiami i oknami, wykupując bilety lub książki jak świeżutką paryską bagietkę. Nie wspominając już o pewnym fatalnym, choć sprawnie wypromowanym winie, które co roku wypuszcza się na rynek w trzeci czwartek listopada. Może będzie po nim boleć głowa, ale to przynajmniej będzie francuski ból głowy. Nie jakiś tam swojski i siermiężny po wyborowej, lecz zdecydowanie bardziej wyrafinowany. Szykowny.

Jesienny konkurs na prostą stylizację

Fashion People Tak się składa, że zwykle pod koniec roku organizuję różne konkursy na blogu. Taka mała świecka tradycja. Być może wynika to z chęci rozweselenia Was i siebie, wciągnięcia do zabawy właśnie o tej porze roku, gdy łatwiej jest wpaść w apatię? Jednym z najbardziej ulubionych tematów Czytelników i Czytelniczek Prostego blogu , jak wynika z danych statystycznych, jest SZAFA. Mój blog nie ma charakteru szafiarskiego, o modzie nie mam wielkiego pojęcia, ale jak większość kobiet, o ciuchach mogłabym gadać i pisać w nieskończoność. Dobrych inspiracji w tej dziedzinie nigdy za wiele. Wobec tego chciałabym namówić Was do pobawienia się w stylistów. Ogłaszam jesienny blogowy konkurs na stylizację. Temat przewodni: PROSTOTA (celowo nie  minimalizm , bo to od razu wywołałoby ściśle określone skojarzenia). Osoby chętne do udziału w konkursie proszę o przesłanie do dnia 26 listopada 2012 r. swojego zdjęcia w autorskiej jesiennej stylizacji, na adres mailowy ajka@prostyblog

Wróci wiosna, baronowo

Kolega Męża podsłuchał dzisiaj na ulicy rozmowę ośmiolatek: dołuje mnie już ta zima... Pierwszy atak zimy tej jesieni zaskoczył prawie wszystkich, pomimo tego, że zapowiadano go w prognozach. I zaraz zaczęło się ogólne kwękanie i narzekanie, skwaszone miny i ponuractwo. Smuta narodowa, deprecha, doły niderlandzkie aż do wiosny. Polacy to dość narzekalski naród, niestety. Zimą i jesienią te tendencje jeszcze się pogłębiają. A gdyby tak je przełamać? Zamiast narzekać na chłód i szarugę spróbować je choć trochę polubić?

Tu i teraz

Na krakowskich Targach Książki trwa akcja Książka za książkę . Za oddaną książkę (na potrzeby  bibliotek) otrzymuje się kupon rabatowy, który można wykorzystać podczas targów, oraz bon z kodem umożliwiającym ściągnięcie darmowego ebooka z listy 400 całkiem atrakcyjnych tytułów. Od pawilonów targowych dzieli mnie tak zwany rzut beretem. Jako miłośniczka ebooków oraz czytnika Kindle nie mogłam nie skorzystać z takiej możliwości. Stanęłam więc wczoraj przed regałem z książkami, zastanawiając się, których książek mogłabym się pozbyć. I co? Kiepsko. Mam taką dyżurną półeczkę, na którą odkładam książki przeznaczone do wydania z domu po przeczytaniu. Poza pozycjami wcześniej tam odłożonymi nie znalazło się już nic. Mąż zajrzał na swoją część regału i zdziwił się, że u niego jest podobnie. Wspólnie zebraliśmy zaledwie kilkanaście pozycji. I tak całkiem niezły to wynik. Dzisiaj zostały odniesione na Targi i wymienione na wspomniane kupony. Jednak to nie o kuponach rabatowych chcia

Muzeum historii nienaturalnej

Roman Lubierski, mój Pradziadek Spal pamiętniki i listy miłosne. Wyrzuć na śmietnik swojego ukochanego misia z dzieciństwa. Sprzedaj na allegro zabytkowy serwis po babci. Kolekcję biletów z koncertów ulubionych artystów oddaj na makulaturę. Książki pradziadka do biblioteki lub antykwariatu! Być może po lekturze ostatniego wpisu,  Osobisty Bank Wspomnień ,  oczekiwaliście takich właśnie słów. Skoro pisałam o tym, że należy oddzielić pamiątkę jako przedmiot, od bagażu emocji i wspomnień z nią związanych i pamiętać, że sam przedmiot jest tylko niepotrzebnym śmieciem, mogłabym namawiać do radykalnego pozbycia się wszystkiego, co dla Was cenne.  Nie, nie zrobię tego.

Nowa domena: prostyblog.com

Tegoroczna jesień będzie czasem wprowadzenia kilku zmian na blogu. Dzisiaj mam przyjemność przedstawić Wam pierwszą: nowa domena blogu. Od teraz adres Prostego Blogu jest jeszcze prostszy http://www.prostyblog.com/ Oczywiście dawny adres http://minimalist-ka.blogspot.com/ powinien przekierowywać na nowy. Mam nadzieję, że nie będzie żadnych zakłóceń! 

Osobisty Bank Wspomnień

Wspomnienia o ślubie jednak nie znikły... Słoik po konfiturach wypełniony piaskiem. Zasuszone róże ze ślubnego bukietu. Listy, widokówki. Rachunek z restauracji, dawno już wyblakły, na nim mały rysunek skreślony ręką znajomego. Kamyki, kamyczki, muszle. Sznureczki, tasiemki, koraliki. Plik dziecięcych rysunków. Kostka z literką Ł, z gry Scrabble. Szkolne świadectwa, od pierwszej klasy podstawówki. Także te z religii. Kiedyś tak wyglądały moje skarby. Bezcenne artefakty. Godne przechowywania po wieczne czasy i jeszcze jeden dzień dłużej. Taka mała izba pamięci.  No, może nie izba, szuflada. Jak to możliwe, że nie przechowuję już żadnej z tych pamiątek? Jak przestałam być tak bardzo sentymentalną osobą, jaką byłam niegdyś? Przecież przez lata nie byłam w stanie nawet pomyśleć o tym, by te przedmioty wyrzucić, nie wyobrażałam sobie rozstania z nimi.

Bo przyjdzie minimalista i zabierze ci zabawki

Jednego tematu do tej pory bardzo konsekwentnie unikałam tutaj, na blogu. Dzieci. A raczej: minimalizm a dzieci. Co pewien czas w komentarzach pojawiały się prośby o poruszenie tej tematyki, bądź sugestie, że minimalizm przy dzieciach jest utrudniony lub niemożliwy, albo że takie podejście jest możliwe jedynie dla singli (w dodatku mężczyzn w dużych miastach) albo dla bezdzietnych par. Nie chciałam wypowiadać się na ten temat, bo uważam, że jako osoba bezdzietna nie mam wystarczających kompetencji. Owszem, mam wyrobione zdanie na temat wychowywania dzieci. Obserwuję otaczający mnie świat z uwagą i nie mogę nie zauważać pewnych zarówno bardzo pozytywnych, jak i bardzo negatywnych przykładów. Jednak jednocześnie wiem, że rodzicielstwo teoretyczne niewiele ma wspólnego z praktycznym. Po prostu łatwo wymądrzać się komuś, kto sam dzieci nie ma, a zupełnie inaczej sprawy się mają, gdy samemu jest się Rodzicem.

Niewolnica rzeczy

Rzeczy. Na moim blogu, a także na blogach innych minimalistów, to jedno z najczęściej występujących słów. Podobnie we wszelkich materiałach medialnych dotyczących tej tematyki. Ile rzeczy, sto rzeczy, mniej rzeczy, pozbywanie się rzeczy, kupowanie/niekupowanie rzeczy, mało rzeczy, dużo rzeczy... Tak, jakby to było najważniejsze. Jakby cały minimalizm sprowadzał się tylko do liczenia rzeczy, zajmowania się nimi w taki czy inny sposób. Przyznaję, sama nie jestem bez winy. Dużo pisałam o rzeczach, nadal często o nich piszę. Bo od tego się zaczęło, od porządkowania fizycznego stanu posiadania. Na początku rzeczy były najważniejsze. Chciałam od nich uciec, ale by to zrobić, musiałam poświęcać im mnóstwo uwagi. Segregować, porządkować, pozbywać się ich.

Powrót do codzienności

I oto jestem z powrotem w domu. Bardzo wypoczęta, jeszcze trochę rozleniwiona, chociaż powoli muszę wracać do obowiązków. Czas więc rozpakować się, odnaleźć w czasie i przestrzeni, zabrać do pracy. Przed końcem tygodnia pojawi się nowy wpis, na razie namawiam Was do wysłuchania ciekawego reportażu o minimalistach , który wczoraj wyemitowano w radiowej Trójce.

Praktyczne zajęcia ze spowalniania

Dwusetny wpis. Bardzo się cieszę, że mogę go dla Was napisać w miejscu szczególnym i bardzo mi bliskim. Gdzie proste i powolne życie jest zupełnie naturalnym trybem funkcjonowania, gdzie nikt nie wyobraża sobie, że można by inaczej, a pośpiech jest objawem braku dobrego wychowania. Nietaktem, który wybacza się turystom, ale u innych przyjmuje ze zdziwieniem. Czemu tak się spieszysz? Wyluzuj... Atmosfera momentami wręcz hippisowska. Komun hippisów było tu zresztą sporo. A za nimi przybywali artyści, tacy jak Bob Dylan, Janice Joplin, Cat Stevens, Jonie Mitchell. Do dzisiaj można spotkać outsiderów z rozmarzonym wzrokiem, a na murach odczytać graffiti: life is today, tomorrow never comes. Prócz tego na każdym kroku życzliwość. Akceptacja innych takimi, jacy są. Otwarte serca. Chęć dzielenia się z innymi, nawet gdy samemu ma się niewiele. Przechodząca kobieta częstuje nas bułeczkami z cynamonem. Nie mówimy tym samym językiem, ale i tak doskonale się rozumiemy. Cieszymy się z

Gotowa do drogi

Spakowana (niecałe 8 kilo, nieźle). Nieco podekscytowana, jak zawsze przed podróżą. Gotowa na nowe przygody. Przez dłuższą chwilę mnie tu, na blogu, nie będzie. Myślę, że na dobre powrócę do pisania pod koniec września. W międzyczasie będę może wpadać na chwilę, żeby Wam zamachać rączką z daleka, ale nie będą to pełnowymiarowe wpisy na konkretne tematy. Przed tą wakacyjną przerwą chciałam podzielić się z Wami planem, którego pełną realizacją zamierzać zająć się po powrocie z urlopu. Od dawna myślę o napisaniu książki, od paru miesięcy projekt ten ma całkiem realne i konkretne kształty. Od razu odpowiem na najbardziej prawdopodobne pytanie: czy to będzie książka o minimalizmie? Nie, nie całkiem. Częściowo tak, ale nie tylko.

Przyspieszony kurs minimalizmu

Jezioro Dolskie Wielkie w miejscowości Dolsk, fot. Sebastian Lipka Dzisiaj wpis gościnny, którego Autorem jest Czytelnik Maciek. Napisał do mnie, by opowiedzieć o wrażeniach związanych z wprowadzaniem w życie minimalizmu i radością, jaką mu to daje. Spodobała mi się jego relacja, poprosiłam więc o zgodę na podzielenie się nią z Wami. Jeszcze kilka tygodni temu miałem głowę pełną problemów, które teraz wydają mi się mało ważne. Na liście znajomych w portalu Facebook było mnóstwo osób, z którymi nie wymieniłem wiadomości od miesięcy. Dziś piszę do nich, tak po prostu, żeby zapytać co słychać i cieszę się, czytając odpowiedzi. Z jeszcze większą radością czytam wiadomości od osób, które od niedawna znajdują się na liście znajomych. Niedawno chciałem wydać spore pieniądze, by kupić nowy model smartphone'a, bo w starym irytowała mnie prędkość działania i niezbyt duży ekran. Teraz obok komputera leży stara, wysłużona Nokia z pojemną baterią, która okazał

Silencio, por favor

Zastanawialiście się kiedyś nad tym, w jak głośnych czasach żyjemy? Wypełnionych dźwiękiem, hałasem wręcz. Wszystkie te odgłosy cywilizacji, maszyn, samochodów, urządzeń! A prócz tego dźwięki generowane przez samych ludzi, którzy wciąż mówią, krzyczą, wrzeszczą, mruczą, szepczą i mamroczą. W całym tym szaleństwie niemal nie słychać natury, szumu wiatru czy śpiewu ptaków. Gdy nastaje noc, przychodzi nadzieja na odrobinę ciszy. Niestety, nawet wtedy musi znaleźć się jakaś ekipa kibiców wywrzaskująca o czwartej nad ranem zrozumiałe tylko dla nich samych komunikaty, albo żule z sąsiedztwa urządzają sobie konferencję prasową akurat pod naszym oknem. Na wsi nieco ciszej, to prawda, lecz i tam nie brak kosiarek, pilarek, autostrady szumiącej w oddali oraz autochtonów odbywających przejażdżki tak zwanymi chamotłukami tętniącymi rytmiczną muzą aż miło. Aż szyby brzęczą.

Cenne kilogramy - bagażowe odchudzanie

W poprzednich wpisach obiecywałam, że podzielę się z Wami planami bagażowymi na mój zbliżający się wakacyjny wyjazd. Pora wywiązać się z tych obietnic. Tak się składa, że w tym roku jedziemy na dłużej niż zwykle (trzy tygodnie), a jednocześnie okoliczności zmuszają nas do większej dyscypliny, jeśli chodzi o ilość zabieranych rzeczy (tanie linie i ograniczenia wagi oraz wielkości bagażu). Poza tym podróż nie będzie zbyt skomplikowana, ale będzie składać się z kilku etapów, więc nasz balast powinien być w miarę poręczny. Niegdyś, dawno dawno temu, na wieść, że mam spakować się na trzy tygodnie w bagaż podręczny (czyli do 10 kilogramów), wpadłabym w panikę. Natomiast teraz traktuję to jako ciekawe zadanie, szczególnie dla osoby, która w przeszłości ostro nieraz przesadzała z ilością i wielkością ekwipażu. Taki mały test i podsumowanie doświadczeń związanych z optymalizacją bagażu z ostatnich lat.

Ani dźwigać, ani ścigać

Lepiej dźwigać niż ścigać. Lepiej nosić niż się prosić. Takie przysłowia dawniej towarzyszyły mi przy pakowaniu. Przekonanie, że podczas podróży trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność, na wszystkie możliwe okazje i zagrożenia. I lepiej uginać się pod ciężarem wielkich tobołów, ale mieć przyjemne poczucie bycia zabezpieczonym na wypadek każdej niespodzianki, która może mnie spotkać w nieznanym terenie. Efekty takiego sposobu myślenia bywały wręcz tragikomiczne. Woziłam ze sobą niemal pół domu. Czasem ledwie byłam w stanie unieść swój bagaż. Do dzisiaj pamiętam, jak w Paryżu polowałam na przechodniów przy metrze, żeby ktoś pomógł mi przenieść walizy na drugą stronę ulicy, skąd miałam odjechać autokarem do Polski. Szaleństwo, nieprawdaż?

Z lekkim bagażem

Dzisiaj chciałam Was zaprosić do podzielenia się ze mną i innymi Czytelnikami Waszymi sposobami na pakowanie się. Za trzy tygodnie wyjeżdżam na wakacje, z różnych względów będę musiała spakować się dość kompaktowo. Mam już ogólną koncepcję, jak to zrobić, myślę, że całkiem niezłą. Podzielę się nią w najbliższym wpisie, ale ciekawa jestem Waszych patentów. W jaki sposób pakujecie bagaże na różnego rodzaju wyjazdy, dalekie i bliskie, służbowe i prywatne, długie i krótkie? Jakimi zasadami kierujecie się podczas pakowania? Co sprawia Wam największe kłopoty? Jeździcie z małym, podręcznym bagażem czy też z wielkimi i ciężkimi walizami? Bez czego jesteście się w stanie obyć na wyjeździe, a bez czego nie wyobrażacie sobie życia? Bardzo ciekawi mnie również, jak radzą sobie z pakowaniem rodzice małych dzieci, bo z tego co wiem, wyjazdy z dziećmi wymagają zupełnie odmiennego podejścia. Słowem, piszcie proszę o wszystkich ciekawych i zabawnych aspektach pakowania się. A może jakieś szcz

Boli tylko czasem

W komentarzu do poprzedniego wpisu o zakupach Czytelniczka Kinga zapytała o to, w jaki sposób pozbywałam się rzeczy i czy to nie „bolało”. Stali Czytelnicy chyba dość dobrze znają tę historię, bo właściwie cały blog jest relacją z procesu redukcji stanu posiadania, ale dla osób, które trafiły do mnie niedawno, może to nie być takie oczywiste. A nie każdy ma siły i czas na przeczytanie całości (chociaż bywają i tacy śmiałkowie!). Pomyślałam, że to dobry temat, tym bardziej, że nieco inaczej patrzę na te zmagania z perspektywy czasu i doświadczeń już dobrych paru lat.

Zakupy to poważna sprawa

Postanowiłam jakiś czas temu skorzystać z wyprzedaży, by uzupełnić kilka braków w letniej garderobie. Przyznaję, że były to wyjątkowo owocne zakupy. Parę dobrych jakościowo sztuk odzieży i torebka, w całkiem przyzwoitych cenach. Przy okazji zastanawiałam się nad tym, jak bardzo ewoluowało moje podejście do zakupów oraz do konstruowania garderoby przez te kilka ostatnich lat. Kiedyś włóczenie się po sklepach było dla mnie rodzajem rozrywki, jednym ze sposobów na spędzanie wolnego czasu, a czasem też na odstresowanie. Często zaraz po pracy, z bagażem całego dnia na plecach, natłokiem myśli i spraw do załatwienia. Zachodziłam do ulubionych sklepów nawet wtedy, gdy nie miałam żadnego zaplanowanego konkretnego zakupu. Tak po prostu, zobaczyć, co nowego. Zawsze coś mogło się znaleźć. Hasło WYPRZEDAŻ było sygnałem: teraz możesz kupować jeszcze więcej. Przecież jest taniej! Kupowałam więc, z przekonaniem, że z każdym kolejnym nabytkiem korzystam ze wspaniałej i niepowtarzalnej okazji.

„Zminimalizowani” w magazynie Wysokie Obcasy

W dzisiejszym magazynie  Wysokie Obcasy  ukazał się artykuł pani Urszuli Jabłonowskiej o minimalizmie. Materiał opowiada o Oreście Tabace, Adzie Augustyniak, Marzenie Smolińskiej i mnie. Jeśli komuś wpadnie w ręce, miłej lektury. Łącze do wersji elektronicznej zamieszczę, gdy już tekst będzie dostępny online.

Nieodparta potrzeba piękna

Na chorzowskim spotkaniu pod drzewem Orest Tabaka powiedział coś, co mocno zapadło mi w pamięć. Że specjalnie stara się, by jego mieszkanie nie było zbyt ładnym i przytulnym miejscem, bo dzięki temu nie ma zbytniej ochoty w nim przebywać. Lubi być aktywny, wśród ludzi, a zbyt wygodny dom mógłby go prowokować do spędzania w nim większej ilości czasu. Zaskoczyło mnie to, przyznaję. Taki sposób myślenia. Całkowicie odmienny od mojego. Do Oresta takie podejście pasuje idealnie, jest młodym, przebojowym, nieco szalonym i uroczym człowiekiem. Jemu z tym dobrze, a nawet fantastycznie. Nie widzi powodu, by szczególnie dbać o miejsce, w którym nie ma zamiaru przebywać więcej niżby chciał. Nie ma takiej potrzeby. Tak samo, jak nie ma potrzeby posiadania więcej niż jednej czy dwóch par butów i zaledwie kilku koszulek.

Powrót opcji komentowania

W marcu tego roku wyłączyłam opcję komentowania na blogu. Potrzebowałam tego, bardzo. Czasem trzeba zatkać uszy, zamknąć oczy, by móc sobie pomyśleć, nie słuchając głosów z zewnątrz. Za dużo się działo, bez komentarzy łatwiej było mi się skupić. Dzięki tej decyzji mogłam nieco mentalnie odetchnąć, zastanowić się nad wieloma sprawami, pisać sobie spokojnie o tym, co mi w duszy grało, nie zastanawiając się nad ewentualnymi reakcjami odbiorców. I dobrze mi to zrobiło. Kolejnym plusem tej sytuacji było parę przepięknych i poruszających maili, bardzo osobistych. Możliwe, że nie dostałabym ich, gdyby nadal można było komentować bezpośrednio pod tekstem. Jednak brakuje mi dialogu z Wami. Odpoczęłam, poukładałam sobie w głowie to, co trzeba było poukładać. I nagle cicho się zrobiło. Za cicho. Nie ma z kim gadać... Wraca więc opcja komentowania. Nie mogę obiecać, że zawsze będę szybko odpowiadać na komentarze, ale wiem, że i bez mojej interwencji bardzo ciekawe dyskusje toczyły si

Presto, andante czy lento?

Sporo myślę ostatnio o czasie i o powolnym życiu. Częściowo wynika to z lektury książki Carla Hono ré  „Pochwała powolności. Jak zwolnić tempo i cieszyć się życiem”, trochę z udziału w chorzowskim Slow Festivalu. A jeszcze trochę z rozmów ze znajomymi i z obserwacji otoczenia. Brak czasu i pośpiech wydają się być chroniczną chorobą teraźniejszości. Dla wielu osób ideałem wydaje się zmieszczenie jak największej liczby zajęć, zdarzeń, przeżyć, znajomości w ramach jednej doby. Co więcej, w niektórych kręgach otwarte przyznanie się do braku pośpiechu albo do tego że MA SIĘ CZAS odpowiada przyznaniu się do jakiejś wstydliwej dolegliwości. Masz czas - jesteś luzerem. Czasu mieć nie wypada, natomiast pędzić w pośpiechu, spóźnić się, nie zdążyć, nie dojechać, nie dotrzeć, bo praca,  bo nadgodziny, spotkania, nagłe wypadki - wypada, jak najbardziej wypada.  Bardzo cool jest załapanie mandatu za przekroczenie prędkości. Zgodnie z przepisami mogą jeździć tylko emeryci i mięczaki. 

Z wirtualu do realu

Minął tydzień od chorzowskiego Slow Festivalu i spotkania w Rosarium Parku Śląskiego. Bardzo miło wspominam ten dzień, o ile mi wiadomo, także inni uczestnicy tego wydarzenia pełni są pozytywnych wrażeń. Spodobała mi się sama formuła festiwalu. Niezobowiązująca, otwarta. Rodzinny piknik w parku, wśród drzew i różanych krzewów. W tle muzyka, dobra zabawa. Niespiesznie, jak przystało na święto powolności. Całe szczęście, że pogoda dopisała.

Slow Festival, Chorzów

To jutro. Poniżej program festiwalu. Spotkanie z minimalistami w godz. 15:00 do 16:30, zamierzam być na miejscu już około południa. Do zobaczenia! Program Slow Festivalu – 23 czerwca 2012 r. Rosarium Parku Śląskiego Strefa Działań Manualnych: 12:00 – Otwarcie części warsztatowej festiwalu 12:00 - 13:00 Tworzenie maskotek pod kierunkiem Ilony Sajdak 13:00 – 14:00 Tworzenie biżuterii sutaszowej i sznurów koralikowych - Galeria Atomimo 13:00 - 14:00 Tworzenie mozaiki, papierowej wikliny, rzeźb z tkaniny, decoupage na maskach weneckich - Pracownia Działań Twórczych, 14:00 – 15:00 Tworzenie makramy i origami - Mała Manufaktura 14:00 – 18:00 Animacje dla dzieci i rodzin - "ślimakowisko' - tworzenie ślimaków. 2. Strefa Animacji Ciała: 14:00 – 15:00 Pokaz Capoeira – Szkoła Capoeira Camangula z Katowic 15:00 – 16:00 Warsztaty Capoeira 15:00 – 18:00 Warsztaty Djembe 3. Strefa Bibu: 12:00 – 20:00 Vege Raj zorganizowany przez Ku

Efekt uboczny

Jeśli ktoś zajrzy do początkowych wpisów mojego blogu, zobaczy, że sporo pisałam wtedy o ulepszaniu, porządkowaniu, zarządzaniu sobą i czasem, o silnej woli, o pracy nad sobą, o tym, jak być lepszym, bardziej wydajnym człowiekiem. Przez te parę ostatnich lat coś jednak się zmieniło. Skończyłam z zarządzaniem. Sobą, czasem, innymi ludźmi, szafą. Jestem. Jestem, jaka jestem. Niedoskonała, czasem trochę leniwa, czasem szaleńczo pracowita. Bywa, że czas przecieka mi przez palce, gapię się na ptaki albo kwiaty, słucham własnych myśli. Bywa, że pracuję jak maszyna i sama za sobą nie nadążam. Paradoksalnie, im mniej się wysilam, tym lepiej wszystko mi wychodzi. Czuję się czasem jak płynący strumień, który bez wysiłku znajduje sobie najlepszą drogę wśród kamieni. To nie jest tak, że nagle odpuściłam, że nie chcę już być lepszym człowiekiem niż jestem dzisiaj, niż byłam wczoraj. Chcę, ależ chcę. I wierzę, jestem głęboko przekonana, że posuwam się na swojej ścieżce do przodu, c

O minimalizmie na stronach Onetu

Dzisiaj na stronach Onetu opublikowano artykuł przestawiający zarysy minimalizmu. Zawiera wypowiedzi Oresta Tabaki, Arka Recława i moje. Artykuł możecie znaleźć tutaj . Zapraszam! I jednocześnie przypominam, że za tydzień będziecie mieli okazję spotkać naszą trójcę podczas II Slow Festivalu na Śląsku, w Chorzowie i w Katowicach. Ja pojawię się w sobotę (23 czerwca) w Rosarium Parku Śląskiego.

Rzeczy, moi przyjaciele

Nie będzie żadnym nadużyciem, gdy napiszę, że jeszcze parę lat temu byłam niewolnicą rzeczy. To one miały władzę nade mną, nie ja nad nimi. Otaczały mnie zewsząd, dusiły, wymagały, by się nimi zajmować. Miałam wrażenie, że żyją własnym życiem, gdy na nie nie patrzę. Że się przemieszczają, chowają przede mną, bym nigdy nie mogła ich znaleźć. Niektóre z nich były całkiem fajne, lecz inne wcale mi się nie podobały. Nie lubiłam ich, lecz nie miałam odwagi i siły, by się ich pozbyć. Najczęściej były to jakieś nietrafione prezenty albo przedmioty, które trafiły do mnie przypadkiem. I oczywiście różne tzw. gratisy, promocje itp. Pośród tej wielkiej zgrai trudno było dostrzec i odnaleźć te rzeczy, które dawały radość z używania, miłe dla oka, wygodne, przydatne.

Minimalizm na chorzowskim Slow Festiwalu

Z radością informuję Was, moi drodzy Czytelnicy i Czytelniczki, że pod koniec czerwca minimaliści będą gościć na II edycji Slow Festivalu w Chorzowie, na zaproszenie Miejskiego Domu Kultury w Chorzowie. Jeśli będziecie 23 czerwca gdzieś w pobliżu, miło będzie się z Wami spotkać i porozmawiać.

Od Bridget J. do Audrey H.

Zdjęcie Audrey pożyczyłam z tej strony Jednym z najczęstszych stereotypów powtarzanych przy okazji rozmów o minimalizmie jest sakramentalne wręcz stwierdzenie, że „kobietom jest trudniej”. Jakoby dlatego, że potrzebujemy, w odróżnieniu od panów, większej ilości rzeczy, bardziej lubimy zakupy, jesteśmy też bardziej emocjonalne w naszych zachowaniach.  Zacznijmy jednak od tego, że wśród mężczyzn też można spotkać zakupoholików i chomików. Brzydsza płeć czasem też poprawia sobie humor zakupami, panowie miewają równie wielkie problemy z pozbywaniem się rzeczy, jak i my. Również bywają sentymentalni, też lubią przechowywać latami pamiątki, czasem zupełnie bezużyteczne. Co więcej, coraz częściej miewają szafy wypchane ciuchami oraz półeczki w łazience zastawione kosmetykami. Nie wspominając już o garażach załadowanych samochodowymi akcesoriami, szufladach pełnych przestarzałych elektronicznych gadżetów czy o warsztatach zastawionych nieużywanymi narzędziami.

Stopklatka

Dlaczego coraz mniej piszesz o minimalizmie?, zapytano mnie jakiś czas temu. Dlatego, że proste i radosne życie stało się dla mnie chlebem powszednim. Takim domowym, na zakwasie, z chrupiącą skórką. Zbieram owoce zmian i cieszę się nimi. Przeglądając stare notatki i kalendarze, znalazłam taką minilistę życzeń sprzed paru lat: czego mi potrzeba? Więcej muzyki, więcej czasu, mniej pracy.  I tak się stało. Plan wykonany. Muzyka - na co dzień. Pracy czasem dużo, czasem mniej, ale czasu na przyjemności, drobne i większe, o wiele więcej niż dawniej. Życie przestało mi się przesuwać przed oczami jak film puszczony w przyspieszonym tempie. Czasem nawet wrzucam stopklatkę.

Debiut kulinarny - nowy blog

Od dawna nosiłam się z tą myślą, wreszcie nadszedł czas na realizację pomysłu. Od dzisiaj będziecie mogli czytać o prostocie w kuchni, gotowaniu sezonowym i nieskomplikowanym, o zwykłych, czasem zapomnianych smakach, na siostrzanym blogu, Zupa z gwoździa . Zapraszam, pierwsze dwa przepisy opublikowane! Nie martwcie się,  Prosty blog będzie nadal działać, nie zamierzam go zaniedbywać :)

Jak radzić sobie z nadmiarem?

Pewna Czytelniczka zadała mi niedawno takie właśnie pytanie: jak radzisz sobie z nadmiarem? A ja, nieco obcesowo, odpowiedziałam, że po prostu się go pozbywam. Jednak gdyby to było aż tak łatwe, wspomniane pytanie zapewne nigdy by nie padło. Gdzie tkwi trudność i jak sobie z nią poradzić? Po pierwsze trzeba odpowiedzieć sobie, czym jest nadmiar? Jak go zidentyfikować?

Jutro nie nadejdzie nigdy

Gdy zastanawiałam się ostatnio, co jest największą korzyścią, jaką przyniosło mi uproszczenie i uporządkowanie życia, doszłam do nieco zaskakującego wniosku. Korzyści tych jest wiele. W skrócie można by je określić jako lepsze życie. Prostsze, spokojniejsze, radośniejsze. Więcej czasu. Mało stresu. Jednak najważniejszą jest fakt, że nauczyłam się żyć i być tu i teraz. Żyć chwilą, w pełni, na maksa. Jak to się stało? I co ma do tego minimalizm?

Smak życia

Dopóki nie otrzemy się o śmierć, życie wydaje się nie mieć granic i właśnie tak wolimy o nim myśleć. Wydaje się, że zawsze będziemy mieć czas na poszukiwanie szczęścia. Najpierw muszę skończyć studia, spłacić kredyty, wychować dzieci, przejść na emeryturę... O szczęściu pomyślę później. Gdy odkładamy na jutro poszukiwania rzeczy najważniejszych, możemy się przekonać, że życie przeciekło nam przez palce, nim poczuliśmy jego smak.  Cytat pochodzi z książki Antyrak. Nowy styl życia, autorstwa dr Davida Servana-Schreibera, wydanej nakładem Wydawnictwa Albatros A. Kuryłowicz, tłum. Piotr Amsterdamski i Grzegorz Kołodziejczyk.

Magiczna setka

Do tej pory opierałam się idei liczenia rzeczy. Owszem, z zaciekawieniem czytałam relacje osób, które podjęły wyzwanie posiadania 100 rzeczy osobistych lub nawet mniej, ale wydawało mi się, że to nie dla mnie. Poświęcać czas na przeliczanie stanu posiadania, spisywać przedmioty, po co? Czemu miałoby to służyć? Czy większym minimalistą jest osoba, która posiada mniej? Jednak, jak wspominałam, ostatnio często zadawano mi pytanie: ile masz rzeczy? Sto? Mniej czy więcej? Odpowiadałam, że nie wiem, nie byłam nawet w stanie oszacować ich liczby.

Od nadmiaru do umiaru

W ciągu minionych dwóch tygodni odbyłam wiele rozmów na temat minimalizmu: na czym polega, jakie ma cele, co dla mnie oznacza, jak wygląda w praktyce. Część tych rozmów była wynikiem krótkiego wystąpienia w telewizji śniadaniowej, kilka odbyło się w ramach przygotowań do różnych wydarzeń medialnych, które być może dojdą do skutku w najbliższym czasie lub też nie. Przy okazji wspomnianej wizyty w TV miałam też okazję poznać osobiście dwóch minimalistów z krwi i kości, którzy do tej pory byli dla mnie bytami internetowymi (Orest Tabaka i Arek Recław). Wszystkie te spotkania, rozmowy, dywagacje zmusiły mnie do przyjrzenia się z bliska sobie, jako osobie, która często w przeszłości określała się jako „minimalistkę” (przypomnę, że  Prosty blog  początkowo tak właśnie się nazywał). Czy faktycznie nią jestem? Czym (i czy) różnię się od ludzi, którym minimaliści wydają się dewotyczną sektą wyrzucającą telewizory z domów ;-)?  

Bardzo wesołych Świąt!

Kartkę pożyczyłam z Agencji MAD Życzę Wam, moi Czytelnicy i Czytelniczki, aby Święta Wielkanocne były dla Was czasem radości, spotkań z Rodziną i ludźmi naprawdę Wam bliskimi, a nie tylko automatycznym powtarzaniem utartych zwyczajów. Życzę Wam również, by jak najwięcej było w Waszym życiu miłości w różnych jej formach. I niech te Święta, które są, między innymi znaczeniami, symbolem odrodzenia, nowego życia i początku wiosny, przyniosą Wam nową nadzieję, energię i przypływ sił. Radujmy się z całego serca, niezależnie od wyznania i światopoglądu! Wszystkiego najlepszego życzy Wam Ajka :) Wracam po Świętach z nowymi wpisami, do zobaczenia!

Jeszcze o minimalizmie w telewizji

Jak zauważył Paweł Kata, miniony piątek stał się Dniem Polskiego Minimalizmu ;-) , bo nie tylko mowa była o tym zjawisku w telewizji TVN, to również w tym samym czasie w Pytaniu na śniadanie  w TVP 2 odbyła się ciekawa rozmowa z Arkiem Recławem i Joanną Boruc. Dodam jeszcze, że po programie udało się nam spotkać z Orestem Tabaką i Arkiem, spotkanie i rozmowę z chłopakami zapamiętam na długo. Mnóstwo myśli i wniosków mam w głowie po tym gorącym piątku pod znakiem minimalizmu, podzielę się nimi już niedługo, na razie tych, którzy jeszcze materiału z TVP nie widzieli, a tematem tym się interesują, zachęcam do zajrzenia na stronę programu Pytanie na śniadanie . 

Minimalizm w Dzień Dobry TVN

 Minimalizm wydaje się mieć swoją chwilę medialnego zainteresowania. Zostałam zaproszona, wraz z Orestem Tabaką, do udziału w porannym programie telewizji TVN. Ciekawe doświadczenie. Emocje jeszcze nie opadły. To takie osobliwe uczucie, zobaczyć się w telewizji. Bardzo cieszę się, że miałam taką możliwość. Nie da się tak szerokiego tematu streścić w ciągu kilku minut rozmowy, ale te parę zdań może przecież wzbudzić czyjeś zainteresowanie, a może nawet zachęcić do wprowadzenia małych zmian w życiu? Zanim ochłonę z nadmiaru wrażeń, zapraszam do obejrzenia materiału na stronie programu Dzień Dobry TVN . A jeśli ktoś nie zna blogu Oresta Tabaki, zachęcam do odwiedzin , Orest to bardzo inspirujący człowiek, miło mi, że mogłam go poznać osobiście :)

Artykuł w Gazecie Współczesnej

W oczekiwaniu na nowy wpis zapraszam dzisiaj do lektury artykułu w Gazecie Współczesnej . Znajdziecie w nim wypowiedzi m.in. Oresta Tabaki i moje. Ukazał się już dawno (w styczniu), ale gazeta wydawana jest w północnej Polsce, nie miałam dostępu do wersji papierowej, a dopiero dzisiaj znalazłam wersję elektroniczną. Miłej lektury!

Góry i doliny na drodze wolnego strzelca

Życie freelancera bywa trudne, ale zdarzają się też tak słodkie chwile We wpisie Pierwsze kroki młodej przedsiębiorczyni pisałam, że osoby, które myślą o założeniu jednoosobowej firmy obawiają się często niestabilności zarobków, zbyt małej ilości zleceń oraz biurokracji i formalności. Napisałam również, że w moim przypadku obawy o tę ostatnią kwestię, czyli zbyt wiele trudności związanych z formalną stroną prowadzenia działalności gospodarczej, okazały się niesłuszne. A jak się mają sprawy w odniesieniu do pozostałych dwóch, mocno powiązanych ze sobą, lęków? Obiecałam również opowiedzieć, jak wygląda codzienne życie wolnego strzelca, z uwzględnieniem kwestii, które warto wziąć pod uwagę, planując wybór takiego statusu.

Koniec komentarzy

Dojrzewałam do tej decyzji już długo. Od dzisiaj wyłączam opcję komentowania na blogu. Nie raz pisałam o tym, jak bardzo wiele korzyści i przyjemności czerpałam z Waszych dyskusji pod wpisami, nie raz z tych dyskusji rodziły się pomysły na nowe wpisy. Coraz rzadziej jednak mam czas odpowiadać na komentarze, a wiem, że przynajmniej część osób tego oczekuje. Jestem również przekonana, że w przypadku naprawdę ważnych spostrzeżeń, uwag czy pytań nie wahacie się pisać do mnie maili. A jeśli sprawa nie jest tak istotna, by napisać maila, to może w ogóle nie ma znaczenia? W razie potrzeby kontaktu, wiecie, jak mnie znaleźć :) Adres poczty elektronicznej jest w zakładce  O mnie.  Dla użytkowników Twarzoksiążki (bardzo spodobało mi się to spolszczenie) pozostaje też opcja kontaktu przez ten serwis. Na maile odpowiadam, chociaż czasem z pewnym opóźnieniem. A kolejny wpis o życiu młodej przedsiębiorczyni już dzisiaj, nieco później po południu.

Bardzo lubię być kobietą

Każdego dnia cieszę się z tego, że jestem kobietą. A jeszcze bardziej z tego, że przyszło mi żyć w czasach, gdy kobiety mają prawo decydować same o sobie, mogą realizować swoje pasje, mieć własne zdanie na każdy temat i głośno je wypowiadać. Czasem zapomina się, że nie wszędzie nasza płeć ma takie prawa, wydawać by się mogło zupełnie naturalne. Nawet w Europie do niedawna nie wszędzie kobiety mogły cieszyć się wolnością. Chociażby w Hiszpanii, gdzie za czasów generała Franco kobiety nie mogły pracować poza domem, założyć konta w banku bez pozwolenia męża czy ojca (lub ewentualnie brata, jeśli ojciec i mąż zmarli), a nawet bez takiego pozwolenia samodzielnie podróżować. Do połowy lat 70-tych XX wieku!

Pierwsze kroki młodej przedsiębiorczyni

Chwaliłam się ostatnio, jak przefantastycznie mi się żyje jako osobie samozatrudnionej, lecz były to dość ogólnikowe zachwyty, a wiele osób, które same mają w planach podjęcie pracy na własny rachunek, czeka na bardziej konkretny opis sytuacji. Nie będzie to instrukcja, w jaki sposób zarejestrować działalność gospodarczą czy rozliczać się z US, raczej wrażenia z pierwszych trzech kwartałów mojego życia wolnego strzelca. Czego zazwyczaj boją się ludzie, gdy myślą o podjęciu pracy na własny rachunek? Najczęściej obawiają się niestabilności zarobków, zbyt małej ilości zleceń oraz biurokracji i formalności. Bywa, że obawy te są uzasadnione, w moim przypadku było jednak inaczej.

Sama sobie sterem, a nawet żaglówką

W styczniu zeszłego roku podjęłam ważną decyzję - postanowiłam zrezygnować z pracy na etacie i spróbować swoich sił jako wolny strzelec. Gdy wtedy informowałam Was o tych planach, byłam dobrej myśli co do powodzenia tego przedsięwzięcia, lecz oczywiście miałam też pewne obawy. Obiecywałam również, że po pewnym czasie opowiem o tym, jak toczy się moje życie za zakrętem. Od momentu złożenia wypowiedzenia minął już ponad rok, czas więc na podsumowanie.

Niesłodko

Nie przepadam za tym lukrowanym świętem. Ale o miłości warto pisać i mówić, często i zawsze, chociaż może niekoniecznie z użyciem futerka, lukru i koloru różowego jako ilustracji. Odrobina poezji, z okazji nieokazji.  podziel się ze mną mojej samotności chlebem powszednim obecnością zapełń nieobecne ściany pozłoć nie istniejące okno bądź mi drzwiami nade wszystko drzwiami które można otworzyć na oścież Halina Poświatowska, z tomu  Oda do rąk,  1966. 

Człowiek bez marzeń - historia prawdziwa

Kryzys? Nawet go nie poczułem, koledzy mówią, że kryzys, ale ja to dalej mam roboty tyle, że nie wiadomo, w co ręce włożyć. Pieniądze zarabiam, są, nie narzekam. Ja to wiele nie potrzebuję, wystarczy, że mam co do garnka włożyć. Marzenia? A wie Pani co? Ja to już nie mam marzeń. Miałem jedno, chciałem wybudować dom. I wybudowałem. Trzysta metrów. I co? I teraz mieszkam w nim sam. Żona, no, właściwie to już była żona, kazała mi go przy rozwodzie w połowie spłacić. Nie rozumiem, czemu, bo przecież ona ani grosza w niego nie włożyła, nawet grosza.  Ale spłaciłem. Córki nie chciały ze mną zostać, nie chcą ze mną gadać. Mówią, że nigdy nie miałem czasu dla nich, że nic o nich nie wiem. Wyrosły takie pannice.  Zachcianki i kaprysy. Nic, tylko by pieniądze wydawały.  Nie miałem czasu, prawda. Ale sama Pani wie, jak to jest. Budowałem dom, firma się rozwijała. No to pracowałem. Żona narzekała, że się domem nie interesuję, że tylko pieniądze daję. Nie wiem, o co jej chodzi, przecie