Przejdź do głównej zawartości

Apetyczna Zosia z fabryki czekolady

Sophie Dahl, zdjęcie pochodzi z witryny SophieDahl.com
Sporo pisałam ostatnio na temat ciała, akceptacji, kompleksów i pozbywania się ich. Czas zakończyć na razie minicykl o ciele i przejść do innych tematów. Wpis ten właściwie miał zaczynać tę serię tematyczną. Myślę, że jednak będzie lepszy jako jej podsumowanie.
Może zaskoczy Was fakt, że będzie dotyczył książki (właściwie) kucharskiej? Część Czytelniczek zapewne już ją zna. Apetyczna panna Dahl autorstwa Sophie Dahl ukazała się w Polsce jesienią zeszłego roku. Pisała o niej nie raz Liska z popularnego blogu kulinarnego White Plate, sympatyczką Sophie jest też Bea, pisząca  na polecanym już kiedyś przeze mnie blogu Bea w kuchni.

Zainteresowałam się tą pozycją z wielu powodów. Po pierwsze mam słabość do książek kucharskich, to jeden z powodów, dla których nigdy nie będę mogła pozbyć się regału na książki, pomimo miłości do Kindle'a (książka kucharska w wersji elektronicznej to jednak nie to, co tygrysy lubią najbardziej). Po drugie bardzo lubię program kulinarny Sophie Dahl, emitowany przez Kuchnię +.
Sophie bywa, zupełnie niesłusznie zresztą, porównywana z Nigellą Lawson. Moim zdaniem porównanie całkowicie nie na miejscu, bo jedyne, co łączy Sophie i Nigellę, to fakt, że są kobietami, umieją gotować i są zmysłowe :)

Wiem, że Nigella ma rzesze wielbicieli i wielbicielek, wyznawców wręcz. Kwestia gustu, jak zwykle. Wprawdzie korzystam czasem z jej przepisów, sama Domowa Bogini działa mi mocno na nerwy, głównie z powodu obrzydliwych i nagannych zwyczajów, jak jedzenie w łóżku, albo w środku nocy na stojąco, przy otwartych drzwiach lodówki, na rogu stołu zawalonego książkami, na kanapie przed telewizorem. W czasach, gdy kultura jedzenia znacznie podupadła, gastronomiczni celebryci nie powinni zachęcać do pielęgnowania takich nawyków.

Styl gotowania Sophie Dahl o wiele bardziej mi odpowiada. Prosty, nieskomplikowany, bezpretensjonalny. Poza tym darzę ją szczególną sympatią jako wnuczkę Roalda Dahla. To znany autor książek dla dzieci, między innymi słynnej historii Charlie i fabryka czekolady. Mało kto wie, że pisał też świetne opowiadania, pełne czarnego humoru. Przed laty udało mi się nawet znaleźć w bibliotece publicznej malutki tomik, Niespodzianki (w oryg. Tales of the Unexpected). Jeśli kiedyś wpadnie Wam w łapki, polecam! Jedno z opowiadań z tego tomu, Lamb to the Slaughter - w wersji polskiej Kawał pieczeni, zostało sfilmowane w amerykańskiej serii Alfred Hitchcock przedstawia. Jak przez mgłę pamiętam adaptację w  Teatrze Telewizji, nie przypominam jednak sobie tytułu. Dzięki książce wnuczki Roalda dowiedziałam się o jego inklinacji do czekolady, barszczu i burgunda... i lubię go jeszcze bardziej ;-)

Nie o gotowaniu jednak miał być dzisiejszy wpis, ani też nie o Norwegach popijających czekoladę czerwonym winem. Lecz o kobiecie, która pośród prostych przepisów na sezonowe i niezbyt ciężkie dania zawarła historię swoich zmagań z ciałem oraz dochodzenia do kulinarnego rozsądku. Sophie Dahl zaczynała karierę jako modelka o pełnych kształtach, pracowała między innymi dla YSL. Jak sama pisze, fakt, że jako jedna z pierwszych okrąglejszych modelek wzbudzała spore zainteresowanie mediów, potraktowała jako pretekst do nieskrępowanego jedzenia. I tyła coraz bardziej. Nie miała wówczas zbytniego pojęcia o zdrowym żywieniu, lubiła jeść, lubiła gotować.
Nie miało znaczenia, że nie byłam głodna ani nie miałam szczególnej ochoty na lody. Myślałam po prostu, że skoro można, to trzeba. W końcu byłam tą dużą modelką. Miałam jeść, i to dużo. To dodawało innym otuchy i zachęcało do skosztowania kolejnej czekoladki. Dość koślawy sposób myślenia. Im więcej jadłam, tym bardziej zdawałam się głodna. Byłam też ociężała do szpiku kości.
Sophie nie tyła jednak w nieskończoność. Wreszcie zaczęła podejmować próby opanowania tego szaleństwa, zaczęła ćwiczyć, kłopoty ze zdrowiem zmusiły ją do zainteresowania się zdrowym gotowaniem i do poznania potrzeb swojego organizmu. Zrozumiała, w jaki sposób musi się odżywiać, żeby jednocześnie dbać o swoje zdrowie i czerpać przyjemność z jedzenia. Odnalazła równowagę i zdrowy rytm życia, właściwą dozę ruchu. Nauczyła się umiarkowania, nie tracąc zamiłowania do dobrych, prostych potraw.
Podsumowuje to doświadczenie w ten sposób:
Tym sposobem moje ciało zaczęło żyć spokojnym, nowym rytmem. I o ten rytm właśnie chodzi. Nie trzeba się rozchorować, żeby go odnaleźć. Pomyśl o trybie życia małego dziecka. Nie posłałabyś dziecka do szkoły bez śniadania; nie kazałabyś mu wypić coli light i zjeść batonika na obiad, bo nie masz czasu. Nie karmiłabyś go porcjami tłuszczów i białka, zabraniając jeść węglowodany i owoce. Nie, zrobiłabyś mu zbilansowane śniadanie, zapakowałabyś drugie śniadanie do szkoły z jabłkiem albo bananem na dokładkę. Później na obiad zjadłoby ileś tam białka, a do tego sycącą skrobię. Jadałoby słodycze. Nie szczypałabyś go, mówiąc, że jest za grube i że mogłoby zrzucić parę kilo, żeby ładniej wyglądać. Bez względu na to, czy byłoby przy kości, czy przeciętnych rozmiarów, byłabyś tolerancyjna, miła i opiekuńcza, starając się karmić je najsensowniej, żeby było zdrowe. Myślisz, że Tobie potrzeba czegoś innego?
 W powyższym cytacie mowa głównie o gotowaniu i żywieniu, myślę jednak, że można go rozumieć także w szerszy sposób. Nie raz namawiałam Was już do poznania Waszych ciał. Zastanowienia się, czego potrzebują, by czuły się dobrze, sprawnie funkcjonowały i ładnie wyglądały. Do wsłuchania się w nie.

Opisane przez Sophie podejście, potraktowanie samej siebie jako dziecka, którym się opiekujemy, może ułatwić zrozumienie prawdziwych potrzeb ciała. Trzeba mieć dla niego czułość, tolerancję, rozsądek. Dziecku nie pozwala się na zarywanie nocy, na przepracowywanie się, na siedzenie godzinami przed telewizorem czy komputerem, na objadanie się słodyczami i czipsami, na picie słodkich trujących napojów, na niedojadanie, na unikanie ruchu. Czemu pozwalasz sobie na to, czego zabroniłabyś osobie, za zdrowie i urodę której czułabyś się odpowiedzialna?

Cytaty pochodzą z książki Apetyczna panna Dahl, autorstwa Sophie Dahl. Tłumaczenie Katarzyna Skarżyńska, polskie wydanie ukazało się nakładem Wydawnictwa Filo w roku 2011.

Popularne posty z tego bloga

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian