Przejdź do głównej zawartości

A Ty jak czujesz się w swojej skórze?

Dzisiaj chciałabym namówić do zwierzeń przede wszystkim moje Czytelniczki. Wiem, że panowie też tutaj zaglądają, ale często mówimy o typowo kobiecych sprawach, myślę więc, że nikt nie będzie miał mi za złe. Męskie wypowiedzi, z pozycji obserwatora, będą zresztą równie mile widziane.
Planowałam recenzję pewnej ciekawej lektury, lecz zanim ją zamieszczę, mam do Was parę pytań związanych z tematem, który mnie od dawna fascynuje. Czyli relacją kobiety z jej ciałem.
Na podstawie zamieszczanych tu komentarzy wnioskuję, że panie, które do mnie zaglądają, są w przeważającej większości osobami oczytanymi, myślącymi, nie obawiającymi się wyrażać własnego zdania. Nowoczesne i silne kobiety. Baby z jajami, że się tak kolokwialnie wyrażę.

Na podstawie prowadzonych już od lat obserwacji muszę jednak stwierdzić, że bardzo wiele kobiet, które spotykam, ma problemy z akceptacją siebie. Nawet wśród tych najsilniejszych. Spora część tych trudności wiąże się z postrzeganiem swojego ciała. Począwszy od wzrostu, wagi, rozmiaru biustu i tyłka, przez kolor, jakość i rodzaj włosów i paznokci, na sposobie poruszania się i zębach kończąc.

Jesteśmy wciąż bombardowane obrazami kobiet prawie idealnych: modelek, aktorek, wokalistek. I często porównujemy się z nimi, świadomie lub nieświadomie. Niby wiem, że ich wizerunek nie zawsze jest owocem natury, lecz bywa też efektem pracy specjalistów, różnych zabiegów, korekcji, czy wręcz intensywnej pracy nad edycją zdjęć, lecz mimo to zdarza mi się wzdychać: też bym tak chciała wyglądać... 

Porównujemy się także ze znajomymi, koleżankami, a czasem z przypadkowo spotkanymi osobami.
Oprócz porównywania się z innymi i negatywnego oceniania siebie dostrzegam jeszcze jedną kwestię. Spotykam sporo osób (nie tylko kobiet), które nie znają dobrze swoich ciał. Nie są świadome ich potrzeb, nie dbają o nie należycie. Nie wiedzą, jaki tryb życia najbardziej im służy, skąd biorą się ich problemy z trawieniem, ze snem, z cerą, przemęczenie. Nie słuchają sygnałów wysyłanych im przez ciało ani nie próbują ich interpretować, nawet jeśli już je dostrzegą.

Kobiety na dodatek bardzo często uważają, że nie mogą zbytnio skupiać się na sobie, na swoim ciele, bo bywa to postrzegane jako przejaw egoizmu. Same tak to postrzegają, ale jeśli nawet one same o tym zapomną,  w otoczeniu znajdzie się ktoś, kto im o tym przypomni. Wydaje im się, że powinny poświęcać się dla innych, dla rodziny, dla dzieci, męża, rodziców. Oprócz tego dawać z siebie wszystko w pracy, żeby nikt im nie zarzucił, że nie dosyć się starają. Na koniec dnia brakuje im więc siły i czasu na zadbanie o siebie, na odpoczynek.

Uogólniam rzecz jasna do celów wpisu, lecz przyznaję, że z powyżej opisanych problemów większość przerobiłam na własnej skórze. Właściwie mogłabym całość tekstu napisać w pierwszej osobie l. poj.
Przed laty byłam chodzącym zespołem kompleksów i zahamowań. Fatalnie czułam się w swoim ciele. Nie rozumiałam go ani nie akceptowałam. Nie słuchałam sygnałów, jakie mi próbowało wysyłać. Lekceważyłam je.

Przez długi czas uważałam jednocześnie, że nie mogę zbyt wiele czasu poświęcać jego sprawom. Czytanie, nauka, rozwój umysłowy - tak, jak najbardziej. Sport, dbanie o urodę - marnowanie czasu. Zapewne wynikało to z dość purytańskiego nastawienia do ciała, które charakteryzowało część rodziny. Pamiętam taki slogan: długie włosy, rozum krótki, miał oznaczać, że zbytnie podkreślanie kobiecości skutkuje ograniczeniem inteligencji. Całe szczęście moi Rodzice nie hołdowali tym zasadom, lecz gdzieś w podświadomości zapisał mi się ten komunikat. Głęboko, oj, głęboko.
Wyrosłam w przekonaniu, że kobieta nie powinna zbytnio dbać o siebie, bo jest to oznaką próżności, egoizmu i ograniczenia umysłowego. Jak napisałam, to nie był świadomy przekaz. Jednak wdrukował się skutecznie. Czas i siły należy poświęcać rozwojowi umysłu i wiedzy, nie ciału.

Przeszłam bardzo daleką drogę od czasu, gdy byłam nieszczęśliwą bulimiczką, rozpaczliwie próbującą zyskać kontrolę nad swoim życiem, nad ciałem, wizerunkiem. O niektórych aspektach i etapach tej drogi pisałam także tutaj i nie raz jeszcze pewnie Wam o tym opowiem.

Teraz dobrze mi w moim ciele. Nie próbuję już nad nim zapanować, wolę z nim współpracować. Zaprzyjaźniłam się z nim. Traktuję go jak doskonałe narzędzie, które zostało mi dane, bym mogła za jego pośrednictwem doświadczać i czynić, dawać i brać. Nie tresuję go, nie zamykam w klatce sztucznych ograniczeń, zamiast tego słucham tego, co ma mi do powiedzenia. Zamiast go kontrolować, staram się zrozumieć, czego mu potrzeba. Chcę, by sprawnie działało, ładnie wyglądało, pomagało mi w codziennym funkcjonowaniu, lecz wiem, że w znacznej mierze zależy to ode mnie samej, a nie tylko od tego, co dostałam w pakiecie startowym ;-)

Porównuję się z innymi, ale na odmiennych zasadach. Nie zazdroszczę już spotykanym kobietom warunków danych przez naturę, jedynie obserwuję, jak je wykorzystują. Podpatruję dobre rozwiązania, zapamiętuję złe, żeby nie popełniać niepotrzebnych błędów. Szczególnie cieszę się, gdy widzę kobietę, która nieco odbiega od popularnych wzorców damskiej urody, a mimo to wygląda fantastycznie i nie przejmuje się ewentualnymi krytycznymi spojrzeniami. Jest świadoma siebie i dobrze jej samej ze sobą.

Nadal mam trochę do zrobienia. Czasem ożywają dawne uprzedzenia, czasem wracam do starych błędów. Bywa, że nie poświęcam wystarczająco dużo uwagi swojemu wyglądowi. Odzywa się czasem ten głos w tyle głowy: nie bądź tak próżna, zamiast nakładać maseczkę, zrób coś pożytecznego! Nie wydawaj tyle pieniędzy na siebie! To egoizm! Nie marnuj czasu na treningi, poczytaj!
Uciszam go i robię swoje. Bo wiem, że i ciało, i umysł mają równe prawa. Wiem także, że gdy dbam o ciało, także umysł na tym korzysta. A kobiece ciało ma inne wymagania i potrzeby niż męskie, wymaga też więcej uwagi i czasu.

Dlatego właśnie chciałam zapytać Was, drogie Panie, jak u Was jest z akceptacją siebie? Z czasem i siłami na dbanie o formę i urodę?
Czujecie się dobrze we własnej skórze? A jeśli nie, to co Wam w tym przeszkadza?
Czy też walczycie z takimi wewnętrznymi głosami? Może napiszecie mi też, jakie podejście do ciała wyniosłyście z domu? Co sprawia Wam największą trudność w relacji z ciałem? Kto pomógł lub co ułatwiło Wam polubienie go?

Nie jestem matką, ale zdaję sobie sprawę, że ciąża i macierzyństwo to bardzo ważny rozdział dla kobiety także pod tym względem. Ciekawa jestem Waszych spostrzeżeń. Jak macierzyństwo wpłynęło na Wasze postrzeganie ciała? Czy ten kontakt jest lepszy czy gorszy? Lepiej teraz rozumiecie siebie czy też wręcz przeciwnie?

Budowanie dobrej relacji z ciałem to temat na co najmniej parę wpisów, dlatego ciekawa jestem Waszych opinii.

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian