Przejdź do głównej zawartości

Pierwsze kroki młodej przedsiębiorczyni

Chwaliłam się ostatnio, jak przefantastycznie mi się żyje jako osobie samozatrudnionej, lecz były to dość ogólnikowe zachwyty, a wiele osób, które same mają w planach podjęcie pracy na własny rachunek, czeka na bardziej konkretny opis sytuacji. Nie będzie to instrukcja, w jaki sposób zarejestrować działalność gospodarczą czy rozliczać się z US, raczej wrażenia z pierwszych trzech kwartałów mojego życia wolnego strzelca.
Czego zazwyczaj boją się ludzie, gdy myślą o podjęciu pracy na własny rachunek? Najczęściej obawiają się niestabilności zarobków, zbyt małej ilości zleceń oraz biurokracji i formalności. Bywa, że obawy te są uzasadnione, w moim przypadku było jednak inaczej.

Jakieś osiem lat temu prowadziłam już własną firmę, sama prowadziłam rachunki, wiedziałam już więc, że nie jest to takie straszne i skomplikowane, jak się początkowo wydaje. Jednak wówczas byłam płatnikiem KRUS-u, z ZUS-em niewiele miałam do czynienia. Zawsze obawiałam się nieco tej instytucji, jak zapewne wielu rodaków, czułam więc pewien niepokój na myśl o konieczności stawienia jej czoła. No i te nieszczęsne składki na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne, czarna magia!

Pierwszym bardzo przyjemnym zaskoczeniem była rejestracja działalności. W Krakowie POP (czyli punkt obsługi przedsiębiorcy) faktycznie działa bardzo sprawnie, cała procedura przebiegła błyskawicznie, a „jedno okienko” okazało się nie być tylko czczym sloganem. W ciągu około 40 minut załatwiłam wszystkie formalności, na poczekaniu przydzielono mi nr REGON, udzielono również wszystkich potrzebnych informacji na temat składania deklaracji do ZUS oraz płatności składek. Nie do wiary! W porównaniu z tą samą procedurą przed ośmiu laty: niebo a ziemia. Wtedy całość zajęła mi dobrych kilka dni, musiałam bujać się po mieście między różnymi urzędami, nikt nie chciał udzielać żadnych informacji, wszędzie kolejki... Dodam, że sporą część formalności można obecnie załatwić drogą internetową, wprawdzie potem i tak trzeba się pofatygować do Urzędu, ale i tak jest całkiem dużo ułatwień.

Gdy wreszcie przyszła pora złożyć pierwsze deklaracje ZUS-owskie, pofatygowałam się na wszelki wypadek osobiście do stosownej siedziby, bo w dalszym ciągu całość zjawiska „ubezpieczenia społeczne” wydawała mi się jakąś wielką i straszliwą enigmą. Pełna obaw wstępowałam w progi tego Hadesu, niepewna, czy wyjdę jeszcze żywa. A tam znowu niespodzianka: urocza i uśmiechnięta urzędniczka udzieliła wszelkich pouczeń i wyjaśnień, pomogła wypełnić deklarację, przyjęła, poinformowała co dalej. Bajka! Muszę zaznaczyć, że pierwszy miesiąc działalności zbiegł się jeszcze z kończącą się umową o pracę, było to więc małym utrudnieniem, bo wiązało się z dodatkowymi formalnościami. Poinformowano mnie jednak, że gdy już złożę pierwszą deklarację po zakończeniu zatrudnienia, nie będę już nawet musiała ich więcej wysyłać, wystarczy regulować składki w terminie. Co ważne, osoby, które nie prowadziły działalności przez ostatnie 60 miesięcy, albo podejmują ją po raz pierwszy, przez pierwsze dwa lata płacą obniżone składki, to bardzo pomaga na początku, gdy jeszcze nie wiadomo, jak nowa działalność będzie funkcjonować i czy będzie przynosić dostateczne dochody.

Kolejne wizyty przebiegły równie mile i sprawnie, z jednym małym wyjątkiem, gdy trafiłam na jakąś Panią w Bardzo Złym Humorze (może miała zły dzień?). Jednak nawet gdy z powodu własnego niedopatrzenia opłaciłam za niską składkę i wybrałam się do ZUS-u, by dowiedzieć się, co mam zrobić, by to naprawić, znowu otrzymałam odpowiednie informacje i pomoc. Z uśmiechem i uprzejmie.

Również procedury skarbowe zredukowano - przy niegdysiejszej działalności musiałam składać rozliczenia (PIT) co miesiąc, obecnie już tego się nie robi, jedynie przelewa ewentualne zaliczki na podatek (albo nie przelewa, gdy dochód nie przekracza określonej kwoty).

Ogółem zauważam wielką poprawę i znaczne uproszczenia procedur i formalności. W porównaniu z pierwszą działalnością jest mi o wiele łatwiej. Oczywiście pomaga także internet, nie tylko jako źródło informacji, ale o tym za chwilę...

Jak wspomniałam, miałam już doświadczenie w samodzielnym prowadzeniu księgi przychodów i rozchodów oraz rozliczaniu podatku, ale nie jestem jakimś tytanem rachunkowości. Liczyć umiem, w przeciwieństwie do wielu osób nie uważam, że humanistyczne wykształcenie zwalnia ze znajomości tabliczki mnożenia, mimo to pewniej czuję się z kalkulatorem w dłoni. W przypadku braku kalkulatora daję radę z kartką i długopisem, ale cóż, to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej ;-)

Znajoma, która od dawna zajmuje się prowadzeniem rachunkowości małych firm, orzekła: „Kochana, choćbyś nawet chciała, nie będę Cię rozliczać. Sama sobie poradzisz, to łatwe i szkoda Twoich pieniędzy!”. Wiedziałam, że ma rację, ale nadal obawiałam się, że rozliczenia składek ZUS, podatku i cała reszta mogą okazać się ponad moje siły. Szkoda byłoby mi pieniędzy na powierzenie swoich rachunków księgowej, z drugiej strony czułam się nie do końca pewnie. A jeśli coś przeoczę? Źle przeliczę? A jeśli nie będę wiedzieć o jakimś przepisie i popełnię błąd? Nieznajomość prawa nie zwalnia z jego przestrzegania.

Znalazłam jednak rozwiązanie kompromisowe, tanie i bardzo wygodne. Mała księgowość internetowa (podaję łączę do serwisu, ale zaznaczam, że nie jest to żadna reklama - nikt nie płaci mi za promocję!). Pierwsze trzy próbne miesiące są darmowe. Początkowo prowadziłam więc tradycyjną księgę równolegle z korzystaniem z serwisu, nie będąc jeszcze pewną, czy skuszę się na płatną usługę. Rozwiązanie to okazało się jednak idealnie dostosowane do moich potrzeb. Serwis ten daje możliwość samodzielnego prowadzenia firmowych rachunków, udostępniając pełen zestaw odpowiednich narzędzi, danych, formularzy, funkcji. Do tego w razie potrzeby pomoc księgowych i ekspertów, mnóstwo przydatnych informacji, odpowiednie przypomnienia i terminarze, a interfejs intuicyjny i prosty w obsłudze. W praktyce rola przedsiębiorcy ogranicza się do wprowadzania stosownych danych do ewidencji i formularzy, a reszta robi się niemal sama. Oczywiście nie oznacza to, że serwis ten prowadzi księgowość za użytkownika. Wymaga jego współudziału, ale znacząco upraszcza ten proces.
Nie uchroni użytkownika przed błędami z niedopatrzenia, takimi jak moje przesłanie zaniżonej składki ZUS-u. Deklaracja w serwisie została wygenerowana poprawnie, to ja sama zawaliłam, przelewając niewłaściwe kwoty. Czynnik ludzki zawiódł...
W przypadku wątpliwości zawsze mogłabym poprosić wspomnianą znajomą o pomoc, ale na razie nie było takiej potrzeby.

Podsumowując, formalna strona prowadzenia działalności gospodarczej nie wydaje mi się ani straszna, ani skomplikowana. Wszystko jest dla ludzi. Zdaję sobie sprawę, że w dużym mieście wygląda to inaczej niż w małych ośrodkach. Podobno tam tzw. jedno okienko nie zawsze działa. Chociaż słyszałam opinie osób, które narzekały na krakowski POP, porównując go z obsługą w mniejszych miastach, gdzie rzekomo było o wiele łatwiej i przyjaźniej.
Może miałam do tej pory po prostu szczęście, trafiając na miłe i pomocne panie urzędniczki? Może z czasem zmienię zdanie, gdy przydarzy się coś, co zakłóci tę sielankę? Znam przecież też ciemniejszą stronę ZUS-u, bo na podstawie przygód mojej niepełnosprawnej Siostry z tą instytucją można by napisać powieść grozy. Z Urzędem Skarbowym ani ja, ani nikt z rodziny czy znajomych nie miał przykrych doświadczeń, ale kto wie?
Narzekanie to polska specjalność, jesteśmy w tym naprawdę dobrzy. Słyszałam wiele narzekań na polskie urzędy, na trudności, na biurokrację... Ale ja nie lubię narzekać.

Podobno za granicą bywa łatwiej, jeszcze mniej formalności, szybsza i prostsza rejestracja firmy, rozliczanie podatków. Mieszkam tu, w Polsce, kiedyś byłam bliska wyjazdu za chlebem na stałe, ale teraz wolałabym nie być do tego zmuszona, cieszę się więc, że nie jest już tak trudno, jak niegdyś.
Na razie cieszę się, że moja minibiznesowa rzeczywistość okazała się być całkiem przyjazna, może nie różowa, ale sprawnie funkcjonująca. Mam nadzieję, że nie jestem wyjątkiem i znajdzie się więcej osób, które nie mają powodów do narzekania.

Więcej o życiu małej przedsiębiorczyni w kolejnych wpisach...

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian