Przejdź do głównej zawartości

Rzeczy, moi przyjaciele

Nie będzie żadnym nadużyciem, gdy napiszę, że jeszcze parę lat temu byłam niewolnicą rzeczy. To one miały władzę nade mną, nie ja nad nimi. Otaczały mnie zewsząd, dusiły, wymagały, by się nimi zajmować. Miałam wrażenie, że żyją własnym życiem, gdy na nie nie patrzę. Że się przemieszczają, chowają przede mną, bym nigdy nie mogła ich znaleźć.
Niektóre z nich były całkiem fajne, lecz inne wcale mi się nie podobały. Nie lubiłam ich, lecz nie miałam odwagi i siły, by się ich pozbyć. Najczęściej były to jakieś nietrafione prezenty albo przedmioty, które trafiły do mnie przypadkiem. I oczywiście różne tzw. gratisy, promocje itp.
Pośród tej wielkiej zgrai trudno było dostrzec i odnaleźć te rzeczy, które dawały radość z używania, miłe dla oka, wygodne, przydatne.

Potem nastąpił okres nazywany przeze mnie Wielkim Wymiataniem. Stopniowo eliminowałam ze swojej przestrzeni te przedmioty, które uważałam za zbędne, niepraktyczne, brzydkie, nie w moim guście, zawalidrogi. Wszystkie te, które nie były dość dobre, by chciało się patrzeć na nie na co dzień.
Jednocześnie stałam się bardzo wybredna w stosunku do nowych nabytków. Zanim kupię coś trwałego, oglądam to na wszystkie strony, dotykam, sprawdzam, przymierzam, ważę w dłoni. Wolę przegapić jakąś rzekomą „jedyną i niepowtarzalną okazję” niż kupić coś, z czego nie będę dosyć zadowolona.

Ktoś mógłby pomyśleć, że gdy ma się mało rzeczy, to nie czerpie się z ich posiadania radości. O tym, że minimalizm kojarzy się raczej z wyrzeczeniami i ascezą, a nie z odczuwaniem przyjemności z kontaktu z przedmiotami, pisał bardzo ładnie Arek Recław we wpisie Radości vs. możliwości
Może wyda się Wam to paradoksalne. Dziwne. Ba, szokujące nawet. Jak to, minimalista kocha rzeczy? Czerpie z nich radość? Jest do nich przywiązany?! Przecież tzw. minimaliści w koło Macieju nawijają o tym, żeby wyzbyć się tego przywiązania, by nie posiadać, by posiadać jak najmniej. Tylko to, co niezbędne. A tu nagle facet pisze, że lubi swoje spodnie.
W pełni rozumiem Arka. Co więcej, dodam, że sama bardzo lubię swoje rzeczy. Wszystkie. A nawet czuję się z nimi związana.
Bardzo lubię swoją jedyną parę dżinsów. Moje sukienki. Naczynia kuchenne. Drobiazgi, którymi posługuję się na co dzień. Lubię swój telefon komórkowy. Czytnik książek. Słowniki i książki kucharskie. Filiżankę, z której piję kawę. Nożyk, którym obieram warzywa. Cieszę się nimi, ciepło mi na sercu, gdy się nimi posługuję.
Skąd bierze się ta radość? Przede wszystkim z faktu, że świadomie pozbyłam się wszystkich tych przedmiotów, które nie były w stanie dawać mi tej przyjemności. Nie były dość piękne, solidnie wykonane, trwałe, niezawodne.

Porównałabym je do przypadkowych znajomości, takich osób, które wprawdzie są całkiem sympatyczne, ale na dłuższą metę nie ma się ochoty spędzać zbyt wiele czasu w ich towarzystwie i, co najważniejsze, nie można na nich całkowicie polegać.
Te przedmioty, które zdecydowałam się zatrzymać, to sprawdzeni przyjaciele, bratnie dusze, ziomale od serca. Mogę im ufać, wiem, że są po to, by żyło mi się lepiej, piękniej, łatwiej, pełniej. Każdy z nich ma swoją historię, niesie ze sobą wspomnienia.
Nie jest ich wiele, dlatego też często ich używam. A częste używanie prowadzi do lepszego ich poznania, zrozumienia ich natury. I do przywiązania.

Przywiązanie do tych przedmiotów nie oznacza, że nigdy się ich nie pozbędę. Różnie bywa, z czasem niektóre z nich mogą przestać być potrzebne, a okażą się przydatne dla kogo innego. Podobnie bywa i w przyjaźni, czasem drogi przyjaciół się rozchodzą. Przestajecie się widywać, bo ktoś inny bardziej niż Ty potrzebuje Twojego przyjaciela na co dzień. Mówicie więc sobie do widzenia, chociaż zawsze będziesz wspominał go ze wzruszeniem. 

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian