Przejdź do głównej zawartości

Cenne kilogramy - bagażowe odchudzanie


W poprzednich wpisach obiecywałam, że podzielę się z Wami planami bagażowymi na mój zbliżający się wakacyjny wyjazd. Pora wywiązać się z tych obietnic.
Tak się składa, że w tym roku jedziemy na dłużej niż zwykle (trzy tygodnie), a jednocześnie okoliczności zmuszają nas do większej dyscypliny, jeśli chodzi o ilość zabieranych rzeczy (tanie linie i ograniczenia wagi oraz wielkości bagażu). Poza tym podróż nie będzie zbyt skomplikowana, ale będzie składać się z kilku etapów, więc nasz balast powinien być w miarę poręczny.
Niegdyś, dawno dawno temu, na wieść, że mam spakować się na trzy tygodnie w bagaż podręczny (czyli do 10 kilogramów), wpadłabym w panikę. Natomiast teraz traktuję to jako ciekawe zadanie, szczególnie dla osoby, która w przeszłości ostro nieraz przesadzała z ilością i wielkością ekwipażu. Taki mały test i podsumowanie doświadczeń związanych z optymalizacją bagażu z ostatnich lat.
Wspominaliśmy wcześniej, że ilość i charakter zabieranych na wyjazd rzeczy zależy przede wszystkim od tego, gdzie, na jak długo i w jakim celu się podróżuje. Nasz wyjazd będzie miał charakter mieszany, jak zwykle. Trochę leniuchowania na plaży. Spacery i piesze wycieczki, czasami w terenie górskim i kamienistym. Trochę zwiedzania w miastach, zabytki, ruiny, muzea i galerie. Wieczorami wyjścia na kolację, spotkania na drinka z przyjaciółmi, raczej ożywione życie towarzyskie. Program, jak widać, różnorodny, wymagający różnych rodzajów odzieży i obuwia. O wiele łatwiej byłoby pakować, gdybyśmy na wakacjach wybierali tylko jeden rodzaj aktywności. Przy różnych trybach wypoczywania trzeba nieco bardziej się natrudzić.
W jaki sposób spakować się, by zapewnić sobie wygodę, a nie dźwigać ciężkiej torby, walizy czy wielkiego plecaka? Wprawdzie walizka Męża zostanie nadana na bagaż, przede wszystkim ze względu na prezenty dla przyjaciół (mają słabość do Żubrówki...), mogę więc podrzucić mu kilka drobiazgów, których nie można zabierać na pokład samolotu (np. ulubiony szwajcarski scyzoryk), ale i tak muszę zmieścić większość rzeczy w tzw. walizce kabinowej (na takie wyjazdy wolę zabierać walizkę niż plecak).

Po prostu trzeba zabrać to, co potrzebne i zastanowić się, z czego można zrezygnować.

Zazwyczaj sporą część mojego bagażu stanowiły kosmetyki. Różnego rodzaju. Jak wiele osób mam sprawdzone marki i jeśli to tylko możliwe, wolę zabierać je ze sobą. Oczywiście większością produktów dzielimy się z Mężem, przede wszystkim środkami do mycia i do opalania. Do tego dochodzą rozmaite specyfiki nawilżające dla mnie (krem do twarzy, balsam, odżywka do włosów), kosmetyki kolorowe itp. Niestety, to wszystko zajmuje mnóstwo miejsca oraz sporo waży.
Niegdyś przy pakowaniu ubrań kierowałam się niezbyt praktyczną zasadą, zgodnie z którą ilość odzieży była bezpośrednio związana z długością pobytu. Z czasem zaczęłam przekonywać się do tego, że lepiej zapakować o wiele mniej, ale takich ubrań, które można łatwo przeprać i szybko wysuszyć.

Akcesoria plażowe, biżuteria, różnego rodzaju buty... Podręczna pękata apteczka, przewodnik, książki, mapy. Aparat fotograficzny, ładowarki, kabelki. Mnóstwo innych BARDZO WAŻNYCH RZECZY. Tym sposobem wreszcie siadasz nad wielką stertą przedmiotów, którą trzeba jakimś cudownym sposobem upchnąć w niezbyt wielkiej walizce. I aż Ci się odechciewa całego tego wyjazdu, czujesz się zmęczony(-a) jeszcze przed rozpoczęciem pakowania.

Tym razem atak paniki mi nie grozi. Listę rzeczy mam już w głowie. Przed samym pakowaniem rozłożę je na łóżku i jeszcze raz przyjrzę krytycznym okiem, zastanawiając się, z czego można by w miarę bezboleśnie zrezygnować. Bo na pewno z czegoś będzie można. Na pewno nie będę tak radykalna jak Eva, żona Lea Babauty, ale nie mam zamiaru obciążać się wielką walizą, jak dawniej. Jak wiecie, moją dewizą jest prosto, estetycznie i wygodnie, a nie najmniej, jak się da, więc będę raczej szukać rozwiązań optymalnych niż wpadać w ascezę.

Przede wszystkim ubrania. Z lekkich tkanin, łatwych do prania, szybko schnących, mocnych i odpornych, a jednocześnie przewiewnych, wygodnych, niewymagających prasowania. Obecnie takie wymagania spełnia nie tylko odzież sportowa czy turystyczna (outdoorowa), ale coraz częściej także rzeczy nadające się na inne okazje, zupełnie niezwiązane ze sportem.

Co zabieram? Krótkie spodenki, spódniczkę dżinsową. Dwie ulubione koszulki termoaktywne, koszulkę na ramiączkach z wbudowanym stanikiem, lekką bluzeczkę z krótkim rękawem. Krótką sukienkę o fasonie podkoszulka. Strój kąpielowy, pareo. Jeden stanik, kilka par majtek (nie więcej niż cztery). Jedna para skarpet.
Ze względu na wspomniane życie towarzyskie do powyższego zestawu dołączą dwie raczej proste, choć zmysłowe, sukienki na wieczorne wyjścia, także z tkanin łatwych do prania i wysuszenia. Wieczorem lubię móc się przebrać w coś ładnego, świeżego i niezobowiązującego, tak, by nie wyglądać jak osoba, która właśnie zeszła z plaży lub ze szlaku.
Z Polski wyjadę w długich spodniach trekkingowych i jednej ze wspomnianych koszulek termoaktywnych oraz bluzie z długim rękawem. Plus buty trekkingowe, które będą potrzebne na górskie wycieczki (a że ważą najwięcej, lepiej mieć je na sobie w podróży).
Pozostałe obuwie to sandały i klapki. Klapki wprawdzie typowo plażowe, ale na tyle zgrabne, że nie będą gryzły się wieczorem z sukienkami.
Warto pamiętać, wybierając się w rejony o gorącym klimacie, że lepiej mieć do dyspozycji więcej niż jedną parę butów, by nie męczyć stóp i nie doprowadzić do obtarć czy podrażnień.

Jako torby plażowej od kilku lat używam torby Decathlon, takiej, która mieści się w małej plastikowej kulce. Kosztowała zaledwie parę złotych, niemal nie zajmuje miejsca, waży tyle co nic, a po rozłożeniu jest pojemna i wytrzymała. Można wykorzystywać ją jako siatkę na zakupy. Z tego samego sklepu pochodzą ręczniki z mikrofibry, które zwykle służą nam za ręczniki plażowe, chociaż czasem, gdy była taka potrzeba, używaliśmy ich także jako ręczników kąpielowych.

Największą rewolucją w moim turystycznym życiu będzie rezygnacja z przywożenia całych ton kosmetyków z Polski. Większość produktów (do mycia, nawilżania ciała, opalania) zostanie zakupiona na miejscu. Zabieram jedynie kostkę szarego mydła dla siebie, ponieważ mam skłonności do podrażnień. Prócz tego coś do twarzy na noc, dezodorant. Całej reszty poszukamy u celu podróży. Zazwyczaj polegałam na miniaturkach ulubionych produktów lub przelewałam żel pod prysznic czy szampon do mniejszych opakowań, tym razem ze względu na długość pobytu nie ma to wielkiego sensu. Miniaturki przydadzą się jedynie na pierwsze dni po przyjeździe, zanim zrobimy zakupy.
Poza tym jedynie tusz do rzęs i puder rozświetlający, który bardzo efektownie prezentuje się na lekko opalonej skórze. Mały flakonik ulubionych perfum. Skromna biżuteria.

Prócz tego Kindle, czytnik książek. Starcza za całą bibliotekę, czytam też na nim ulubiony tygodnik. I świetnie sprawdza się na plaży. W apteczce środek przeciwbólowy, węgiel, aspiryna, plastry, maść na podrażnienia. Mały plecak, z którym będę chodzić w góry i po mieście (musi zmieścić się w walizce).

Tak to wygląda w zarysie. Z pewnością podczas samego pakowania wprowadzę pewne korekty. Sami widzicie, że mój plan nie jest szczególnie rygorystyczny ani ascetyczny. Raczej umiarkowany.

Osobom znającym angielski polecam bardzo praktyczną stronę, One Bag, na którą trafiłam dzięki materiałom podesłanym przez jedną z Czytelniczek. Można tam znaleźć sporo ciekawych porad na temat pakowania się i podróżowania z lekkim bagażem. Jedną z najlepszych jest zalecenie posiadania listy pakowanych rzeczy (na stronie można znaleźć wzór takiego wykazu). Dzięki liście łatwiej opanować ten proces, a poza tym mamy pewność, że o niczym nie zapomnimy.

Najważniejsze, by do pakowania zabierać się ze spokojną głową. Bez pośpiechu, bo ten bywa fatalnym doradcą. I zwykle prowadzi do mylnych decyzji, zabierania wielu zupełnie zbędnych rzeczy. Niemal rok temu, po powrocie z urlopu pisałam, że wakacje to stan umysłuNadal jestem tego zdania. Podstawą dobrego wypoczynku jest właściwe nastawienie. Właściwe, to znaczy jakie? - możecie zapytać. Odpowiem krótko: na luzie, bez spinki. To nie ma być czas stresu, spięć, pośpiechu, biegania z obłędem w oczach. A wdrażanie takiej postawy dobrze zacząć już podczas pakowania.

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian