Przejdź do głównej zawartości

Niewolnica rzeczy

Rzeczy. Na moim blogu, a także na blogach innych minimalistów, to jedno z najczęściej występujących słów. Podobnie we wszelkich materiałach medialnych dotyczących tej tematyki. Ile rzeczy, sto rzeczy, mniej rzeczy, pozbywanie się rzeczy, kupowanie/niekupowanie rzeczy, mało rzeczy, dużo rzeczy...
Tak, jakby to było najważniejsze. Jakby cały minimalizm sprowadzał się tylko do liczenia rzeczy, zajmowania się nimi w taki czy inny sposób.

Przyznaję, sama nie jestem bez winy. Dużo pisałam o rzeczach, nadal często o nich piszę. Bo od tego się zaczęło, od porządkowania fizycznego stanu posiadania. Na początku rzeczy były najważniejsze. Chciałam od nich uciec, ale by to zrobić, musiałam poświęcać im mnóstwo uwagi. Segregować, porządkować, pozbywać się ich.

Z czasem, gdy udało się wprowadzić więcej porządku w tej strefie, przedmioty zeszły na dalszy plan.
Porządkowanie fizycznej przestrzeni, utrzymywanie jej w stanie uspokajającej prostoty, weszło w nawyk niewymagający zastanowienia.

Za to przyszedł czas na zmiany w innych sferach: relacji, sposobów spędzania czasu, pracy, emocji. Rob pisze o tym, że minimalizm jest dla niego narzędziem. Uśmiechałam się, czytając Jego wpis, bo sama też lubię tak traktować minimalizm. Jako narzędzie, które można stosować w każdej dziedzinie życia, w każdym jego aspekcie. Na początku może nieco trudne w użyciu, jednak z czasem, w miarę jak nabiera się wprawy, można za jego pomocą zdziałać naprawdę wiele.

Często jestem ostatnio nagabywana przez różnych dziennikarzy o tematykę minimalizmu. Chcą oglądać mieszkanie, pytają o to, ile mam rzeczy. Co mam, a czego nie? A dlaczego, a po co? A czy nie żałuję, a może mi przejdzie. I takie tam.

Gdy na którymś etapie rozmowy nie wytrzymuję i w końcu mówię, że przepraszam, ale minimalizm to nie tylko rzeczy, na litość boską, widzę zdziwienie na twarzy rozmówcy. Z podobnym zdziwieniem spotykam się, gdy okazuje się, że nasze mieszkanie nie jest puste. Że wygląda całkiem normalnie. Nic specjalnego. Jak to, przecież minimaliści niczego nie mają?!

Potem próba wyjaśnienia, jak to działa. Oczywiście nic nie daje. Kończymy rozmowę, bo od razu spada zainteresowanie. To nie temat dla mediów. Przecież to, że minimalizm może być narzędziem do lepszego poznania siebie i do poprawy jakości swojego życia, to, że ktoś odczuwa radość z powodu życia w wolniejszym tempie lub z tego, że ma więcej czasu dla rodziny i przyjaciół (a także dla siebie), że ulepsza swoje relacje z innymi, że żyje w równowadze, ma spokojny umysł i całkiem po prostu  odczuwa frajdę z tego, kim jest, nie jest tak ekscytujące, jak pozbywanie się szmatek i książek oraz ich przeliczanie. Oraz czerpanie satysfakcji z przebywania w pustym pokoju.

Sama jestem chyba sobie winna. Za dużo było tu gadania o rzeczach, za dużo. 

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian