Przejdź do głównej zawartości

Bo przyjdzie minimalista i zabierze ci zabawki

Jednego tematu do tej pory bardzo konsekwentnie unikałam tutaj, na blogu. Dzieci. A raczej: minimalizm a dzieci. Co pewien czas w komentarzach pojawiały się prośby o poruszenie tej tematyki, bądź sugestie, że minimalizm przy dzieciach jest utrudniony lub niemożliwy, albo że takie podejście jest możliwe jedynie dla singli (w dodatku mężczyzn w dużych miastach) albo dla bezdzietnych par.

Nie chciałam wypowiadać się na ten temat, bo uważam, że jako osoba bezdzietna nie mam wystarczających kompetencji. Owszem, mam wyrobione zdanie na temat wychowywania dzieci. Obserwuję otaczający mnie świat z uwagą i nie mogę nie zauważać pewnych zarówno bardzo pozytywnych, jak i bardzo negatywnych przykładów.
Jednak jednocześnie wiem, że rodzicielstwo teoretyczne niewiele ma wspólnego z praktycznym. Po prostu łatwo wymądrzać się komuś, kto sam dzieci nie ma, a zupełnie inaczej sprawy się mają, gdy samemu jest się Rodzicem.

To się nie zmieni. Nie mam zamiaru naruszać własnych zasad. Nie wypowiadam się na tematy, o których nie mam pojęcia. Na szczęście w polskiej blogosferze można znaleźć blogi osób, które mają dzieci i świetnie piszą o tym, jak proste życie przy dzieciach wygląda. Podają konkretne rozwiązania i fajne patenty. Myślę o takich blogach, jak Droga Minimalisty czy Droga do prostego życia. Namawiam do ich odwiedzania, bo autorzy mają sporo ciekawego do powiedzenia w związku z tematyką minimalizmu czy dobrowolnej prostoty w kontekście życia rodziny z dziećmi. I piszą z pozycji praktyków, nie teoretyków.

Od siebie powiem tylko tyle. Ktoś, kto twierdzi, że minimalizm jest możliwy tylko w podanych na początku wpisu przypadkach, nie zadał sobie trudu, żeby go zrozumieć.
Jeśli ograniczymy się do kreowanego przez media stereotypu minimalisty jako młodego mężczyzny mieszkającego w wielkim mieście i ograniczającego stan posiadania do setki przedmiotów, no tak... Na dzieci miejsca w tym stereotypie nie starcza. Jeżeli ktoś wyobraża sobie, że minimalizm = nieposiadanie, faktycznie, musi dojść do wniosku, że minimalista dzieci za cholerę mieć nie może. Dzieci potrzebują ubrań, zabawek, książeczek, na pewnym etapie także pieluch i smoczków oraz wielu innych przedmiotów. Na dodatek szybko się brudzą, szybko wyrastają z ubrań, szybko je niszczą. W miarę jak rosną, budzą się w nich nowe zainteresowania, pasje, pragnienia. Chcą próbować różnych zajęć czy hobby, gier, zabawek, ale bywa, że się nimi męczą i nudzą. Nieistniejący stereotypowy minimalista (mieszkający jak Diogenes w beczce, oczywiście) nie mógłby przecież tego zaakceptować. Takiego rozpasania potrzeb i konsumpcji. A co, gdy dziecko zechce mieć zwierzę??!! Toż to dopiero byłby zamach na minimalizm!

Jeżeli powrócimy jednak do wspominanej ostatnio koncepcji traktowania minimalizmu jako narzędzia (do upraszczania i ułatwiania życia, do poznania siebie i swoich prawdziwych pragnień, do odróżniania potrzeb od zachcianek...), nie ma żadnego, powtarzam ŻADNEGO powodu, dla którego narzędzia tego nie można by stosować, będąc ojcem czy matką. Narzędzie to ma charakter uniwersalny i może być z powodzeniem stosowane przez każdą osobę (niezależnie od płci, stanu cywilnego i innych okoliczności życiowych), która odczuwa taką potrzebę. MOŻE, lecz nie musi, bo nie jest jedyną słuszną drogą do szczęścia, jak pisałam już niejednokrotnie.

Proste życie z gromadką dzieci stawia przed rodzicami wiele trudnych wyzwań, z którymi na przykład ja nie muszę się borykać. Wymaga sporo elastyczności, rozwagi, dystansu. I na pewno nie będzie oznaczać zabierania dzieciom ukochanych zabawek czy zmuszania ich do chodzenia w jednej parze spodni na okrągło  w imię jakiejś sztucznej modnej pozy przyjętej na pokaz, jak zapewne wyobrażają sobie osoby patrzące na ten temat w wyżej wspomniany stereotypowy sposób.

Często w naszych rozmowach, tutaj na blogu, używamy takich słów, jak: rozsądek, umiar, porządek, równowaga, prostota. Czy jest coś niewłaściwego w kierowaniu się takimi wytycznymi, także w wychowaniu dzieci?

Rozmawialiśmy już nieraz o wieloetapowości zmian wynikających ze stosowania tego podejścia. O tym, że uporządkowanie jednej sfery życia czy otoczenia pociąga za sobą kolejne przemiany. Jestem przekonana, że jeśli rodzice sami docenią zalety prostego życia, przekazywanie tych doświadczeń dzieciom będzie czymś całkowicie naturalnym. Tak, jak przekazuje się im inne swoje przekonania i zwyczaje (czasem nieświadomie).

To bardzo szeroki temat, trudno wyczerpać go w jednym wpisie. Z drugiej strony, jak pisałam powyżej, nie chcę za bardzo teoretyzować. Z radością przyjmę za to wszystkie Wasze wypowiedzi w komentarzach oraz odesłania do ciekawych stron czy blogów bądź książek, które mogłyby być przydatne dla rodziców z minimalistycznym zacięciem. 

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian