Przejdź do głównej zawartości

Czym różni się Francuzka od Yeti?

Planując zamieszczenie recenzji dwóch książek ze słowami paryski lub Francuzka w tytule, zaczęłam się zastanawiać, skąd bierze się powszechna fascynacja wszystkim, co francuskie, oraz pewne idealizowanie kultury tego kraju, połączone ze snobizmem. Dla wielu znanych mi osób przymiotnik francuski jest synonimem wyrafinowania, elegancji, subtelności, piękna, szyku, klasy. 


Czasem wystarczy, by nawet najsłabszy film czy powieść miała Paryż lub Prowansję w tytule, a tłumy walą do kina czy księgarni drzwiami i oknami, wykupując bilety lub książki jak świeżutką paryską bagietkę. Nie wspominając już o pewnym fatalnym, choć sprawnie wypromowanym winie, które co roku wypuszcza się na rynek w trzeci czwartek listopada. Może będzie po nim boleć głowa, ale to przynajmniej będzie francuski ból głowy. Nie jakiś tam swojski i siermiężny po wyborowej, lecz zdecydowanie bardziej wyrafinowany. Szykowny.


Na rynku wydawniczym dostępnych jest sporo pozycji na temat francuskiego stylu, kuchni, mody, elegancji. Wiele z nich skupia się na Francuzkach jako kobietach. Autorzy i autorki szeroko rozpisują się o ich elegancji, wyczuciu stylu, umiarze, umiłowaniu prostoty, indywidualizmie. O słynnej i niewymuszonej elegancji. O tym, że rzekomo nie tyją, ponieważ posiadły trudną i zapomnianą w wielu krajach sztukę rozkoszowania się wykwintną kuchnią przy jednoczesnym zachowaniu umiaru. W przypadku dzieł tłumaczonych z angielskiego wywody te są bardzo obficie okraszone francuskimi wtrąceniami, niemal na każdej stronie. Prawdopodobnie dla podkreślenia autentyzmu oraz podniesienia poziomu wyrafinowania poradnika. 

Efektem tego nieustannego pompowania w nas, odbiorców kultury, mocno wyidealizowanego i przerysowanego obrazu szeroko pojętej kultury francuskiej może być poczucie przesytu, a wręcz niechęć. Niedowierzanie (jak to, przecież gdy byłem w Paryżu, widziałem też kobiety o obfitych kształtach!), kompleks niższości (nie miałam szczęścia urodzić się nad Sekwaną, nie mam więc szans być taka, jak ONE), odrzucenie, niechęć. Im bardziej coś się komuś na siłę wmawia, tym mniej dana osoba będzie chciała w to wierzyć, prawda? 

Sprzedaje się nam stereotyp. Stereotypy mają to do siebie, że łatwo się nimi handluje. Niektórym odbiorcom wystarczają. Inni z zasady je odrzucają, słusznie zresztą. W podobny sposób, reagując alergicznie na lansowany wizerunek stereotypowej Francuzki czy Paryżanki, mogą z góry założyć, że nie warto sięgać po opisane powyżej poradniki ani traktować ich zbyt poważnie, bo opisują one rzeczywistość w sposób zbyt schematyczny, nieobiektywny. Trzeba też pamiętać, że mało która nacja jest tak często obiektem żartów i kpin, co może jeszcze bardziej podkopywać wiarygodność przepisów na paryski szyk (bo zaraz na myśl przyjdzie słynne oddaj fartucha). 

I co z tym fantem począć? Wierzyć w mityczną Francuzkę, chodzący ideał stylu i wyrafinowanej, acz niewymuszonej elegancji, czy nie wierzyć? Może idealna Paryżanka to takie Yeti, o którym każdy słyszał, ale nikt nie widział (a przynajmniej nikt, komu można by wierzyć). 

To prawda, we Francji, jak w każdym innym kraju, można spotkać źle ubrane kobiety. Zaniedbane, niemające pomysłu na siebie. Podobnie jak panie z nadwagą czy wręcz otyłe. Paryska ulica nie zawsze przypomina pokaz mody wielkiego projektanta. 

Jednak wspomniana mityczna Francuzka tym różni się od Yeti, że istnieje. Faktycznie występuje w naturze. Sama miałam okazję spotkać kilka takich chodzących ideałów francuskiego stylu. Były to panie w różnym wieku, z rozmaitych środowisk i regionów. Nie tylko z Paryża. Jedna z nich, która wywarła na mnie największy wpływ, była już bardzo leciwą osobą, gdy ją poznałam. Spędziłyśmy razem parę tygodni, podczas których mogłam ją obserwować, poznać i podziwiać. Ona faktycznie była takim francuskim Yeti”, uosobieniem niewymuszonej elegancji, w połączeniu z fascynującą osobowością, inteligencją, poczuciem humoru, nienagannymi manierami (i dobrym sercem).

Miłość do Francji, jej kultury i języka przyszła do mnie z dwóch kierunków, zarówno z rodziny Mamy, jak i Taty. Doświadczenia dorosłego życia, podróże, potem także różne uwarunkowania zawodowe tylko ją wzmocniły. W końcu jednak doprowadziły do przesytu, zniecierpliwienia i irytacji. Oprócz całego szeregu wspaniałych zalet, przedstawiciele tej nacji (jak i każdej innej) miewają też nieznośne wady. Przy całym zachwycie Francją, nie chciałabym spędzić tam życia. 

Uważam jednak, że my Polacy i Polki możemy, podglądając Francuzów, sporo się nauczyć, jeśli będziemy chcieli skorzystać z ich doświadczeń A czasem przypomnieć umiejętności nieco zapomniane. Bardzo ładnie i ciekawie pisze o tym Autorka blogu Minimal plan, we wpisach pt. Francuska miłość Francuska miłość, cz. 2. Dotyczy to tego, co Minimal plan określa jako „dobre życie w wersji francuskiej (...) które można praktykować gdziekolwiek, nie musząc przenosić się nad Sekwanę ani do Prowansji”, sztuki tworzenia i czerpania przyjemności, ale też mody, szyku, elegancji. Sztuki budowania własnego wyjątkowego i rozpoznawalnego stylu.

Trudno powiedzieć, że Polki nie potrafią się szykownie ubierać. Na ulicach można dostrzec sporo świetnie ubranych i bardzo zadbanych kobiet (do pewnego wieku). Jednak wiele spośród nas wciąż szuka swojego stylu, wciąż nad nim pracuje. Dla mojego pokolenia świadome kompletowanie garderoby to dość nowe pojęcie, bo gdy dorastałyśmy, nosiłyśmy to, co udało się dostać, co przyszło w paczce z zagranicy, z czego wyrosło starsze rodzeństwo, co uszyła Mama z materiału, który gdzieś „po znajomości” zdobyła, co same sobie przerobiłyśmy czy wydziergałyśmy. Na pewno owocowało to indywidualnym i oryginalnym stylem. 

Jednak gdy nastała tak zwana normalność, okazało się, że nie umiemy poruszać się w świecie sklepów, w których jest wszystko. Nie miał nas kto tego nauczyć. Nasze Mamy wychowywały się w takich samych warunkach, nie było mowy o takich fanaberiach, jak konstruowanie garderoby czy myślenie zestawami. Stąd tak typowe dla wielu z moich rówieśniczek nietrafione zakupy, ubieranie się od sasa do lasa, gromadzenie dziesiątek niepasujących do siebie ubrań, często fatalnej jakości. Bywa, że brak pomysłu na siebie. Co skutkuje przypadkowym i nijakim wyglądem. U młodszych osób za to często widać małpowanie trendów, ślepe powtarzanie całych wręcz gotowych zestawów z żurnala, czasopisma czy wystawy albo tego, w czym pokazała się jakaś celebrytka.

Z umiarem, o którym tak często mowa w kontekście francuskiej kultury gastronomicznej, też nie zawsze jest nam po drodze (mi na pewno nie zawsze...). Również tu można by wskazać na uwarunkowania historyczne i kulturowe. Wojny, okupacja, kryzys, racjonowanie żywności, ciągłe niedobory i wyrzeczenia - to wszystko nie sprzyjało traktowaniu umiarkowania jako cnoty, bo trudno o umiarkowanie, gdy niektóre produkty widywało się naprawdę od wielkiego dzwonu. 

Od każdego można czegoś się nauczyć, także od czasem irytujących mangeurs de grenouilles (taki mały element francuski dla podkreślenia rzekomego wyrafinowania autorki oraz pochwalenia się znajomością języka obcego), jeśli tylko chce się słuchać. Lub czytać. Wobec tego o dwóch z moich francuskotematycznych lektur napiszę wkrótce. Także postaram się nieco ten wyidealizowany stereotyp Francuzki, kobiety idealnej, sprowadzić do bardziej rzeczywistych wymiarów. Chociaż z niegasnącym podziwem.

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian