Przejdź do głównej zawartości

Sezonowo, z kieliszkiem wina

Zdjęcie okładki z księgarni Merlin
O pani Mireille Guiliano i jej książkach przeczytałam po raz pierwszy na francuskojęzycznym forum Vive les rondes. Dziewczyny podśmiechiwały się z tytułu pierwszej, Francuzki nie tyją, bo właśnie dla uczestniczek tego forum, w większości otyłych lub przy kości Francuzek, teza ta była wyjątkowo nietrafiona i zabawna. Podobnie jak dla każdej osoby, która zna choć trochę ich kraj. 

Francuzki tyją, jak i przedstawicielki każdej innej nacji. Prawda, zdarza im się to rzadziej. Presja społeczna na zachowanie szczupłej sylwetki jest tam zdecydowanie silniejsza. Kultura kulinarna na bardzo wysokim poziomie. Przyzwyczajenie do celebrowania posiłków, docenienie małych przyjemności, delektowanie się smakiem świeżych i wysokiej jakości produktów, pieczywa, serów, mięs, ryb, warzyw i owoców. Wspaniałe wina. W cenie jest smakowanie potraw, powolne cieszenie się posiłkiem w dobrym towarzystwie, natomiast objadanie się i upijanie jest źle widziane. Należy we wszystkim zachować umiar. Wszystko to sprzyja utrzymaniu linii, bez katowania się dietami czy wyczerpującymi ćwiczeniami. 

Z drugiej jednak strony na wspomnianym wyżej forum poznałam historie francuskich kobiet, które są otyłe lub mają znaczną nadwagę. Z powodu owej silnej presji społecznej zamykają się w domach, nie chcą wychodzić na ulicę, unikają spotkań rodzinnych, gdzie wszyscy krewni debatują o ich problemach z utrzymaniem wagi i zasypują milionem dobrych rad i sposobów na dietę. Pamiętałam też obserwacje z pobytów we francuskich domach, gdzie wszyscy, ale to absolutnie wszyscy rozprawiali na przemian o tym, co będą jeść na kolejny posiłek, ale z równym zapałem opowiadali o najskuteczniejszych dietach. Pani domu, w którym spędzałam wakacje, pracując jako pomoc domowa, przez kilka kolejnych lat, na początku sezonu często przynosiła mi rozpiskę nowej modnej diety lub przepisy na cudotwórcze odchudzające zupy.

Dlatego też z ciekawości, aby zweryfikować tę rewelacyjną teorię pani Guiliano, kupiłam jej książkę. Lektura nie przyniosła żadnego objawienia. Okazała się poradnikiem dietetycznym z akcentami autobiograficznymi. Autorka, obecnie prezes Domu Szampana Veuve Clicquot, opowiedziała o swoich przygodach z wagą, o tym, jak utyła po rocznym pobycie w USA, jak po powrocie do Francji odzyskała piękną figurę. Przedstawiła szereg zaleceń: aby jeść wszystko, na co ma się ochotę, lecz w mniejszych ilościach, by sprawiać sobie małe przyjemności, rozkoszować się produktami najlepszymi w danej porze roku, nie katować się dietą ani ciężkimi ćwiczeniami, lecz starać się włączyć ruch (spacery, jazdę na rowerze) do codziennej aktywności. Nastawić się na powolne i stopniowe chudnięcie, nie próbować zrzucić wielu kilogramów w zbyt krótkim czasie. Ach, i do tego jeszcze przepis na słynną Magiczną Zupę z Porów (nie, nie jest magiczna, to tylko zupa z porów). Odchudzającą.

Całość okazała się dość nudna, drętwa i pretensjonalna. Nieustanne podkreślanie francuskiego pochodzenia Autorki, odwoływanie się do niezwykłego wyczucia stylu Francuzek, sekretnych sztuczek, dzięki którym zachowują wieczną młodość i szczupłość. Po zastanowieniu doszłam do wniosku, że to nie treść i przesłanie tej książki mi nie pasuje, tylko forma. Widać, że została napisana przede wszystkim dla odbiorcy amerykańskiego. I to właśnie w niej drażni. 

A jednak sięgnęłam po kontynuację, Francuzki na każdy sezon. Rok sekretów, przepisów i przyjemności. Przeglądałam ją kilkukrotnie na stoisku, poczytałam tu i ówdzie, i... kupiłam, a nawet polubiłam. Samą książkę, ale w końcu poczułam sympatię i do Autorki. Nie powtórzyła błędów z poprzedniego tomu. Zniknęło nadęcie i drętwota, pretensjonalny ton. Pani Mireille wypowiada się o wiele swobodniej, pozbyła się mentorskiego zadęcia. Co więcej, śmieje się sama z siebie, z dystansem odnosi do niektórych z własnych pomysłów. Nie pisze już dla Amerykanek, lecz dla każdej kobiety. Lekko, niezobowiązująco, bez wymądrzania się.

W tej książce sporo jest porad opartych na zwykłym zdrowym rozsądku. Żadnych rewelacji i wielkich odkryć. Stare i znane prawdy, może nieco zapomniane w czasach szalonych diet typu kapuściana, Dukana czy kopenhaska. Sposoby poznania siebie, nauczenia się czerpania przyjemności z gotowania i jedzenia. Stopniowej zmiany nawyków, znajdowania swojego rytmu, zgodnego z naturą. Przede wszystkim jednak Mireille Guiliano pisze o tym, w jaki sposób przeżywa poszczególne pory roku. Nie skupia się jedynie na kuchni i produktach sezonowych, opowiada, za co lubi dany okres roku, jak dostosowuje się do upływu czasu i wykorzystuje go dla przyjemności własnej oraz rodziny i przyjaciół. Pisze także o modzie, ubieraniu się, poszukiwaniu własnego stylu, poznawaniu siebie. Podaje sporo praktycznych wskazówek, od wiązania szali chustek na rozmaite sposoby po naturalne sezonowe maseczki na twarz. 

Jednak pozostaje po tej lekturze niedosyt. Samej narracji nie zawiera aż tak wiele, ile można by się spodziewać po 300-stronicowym tomie. Znaczną część tekstu stanowią przykładowe jadłospisy na każdy sezon oraz przepisy kulinarne. Nie próbowałam ich, przyznaję się bez bicia. Prędzej czy później na pewno niektóre wykorzystam, bo są proste i zachęcające. Jako dziecko kultury obrazkowej odczuwam jednak znaczny brak ilustracji. Nigdy nie lubiłam nieilustrowanych książek kucharskich, a Francuzki na każdy... w pewnym sensie są przecież taką książką. Podobnie przy opisach sposobów wiązania szali i chust przydałyby się rysunki. Cóż, nie można mieć wszystkiego.

Jest za to cały rozdział o winie. Zawiera informacje od całkiem podstawowych po dość zaawansowane. Od kupowania i przechowywania po dekantowanie i dobieranie wina do potraw. Bardzo spodobał mi się również rozdział poświęcony sztuce urządzania przyjęć, na przykład dwa fajne pomysły na spotkanie: przyjęcie serowe (degustacja wina i serów) oraz deserowe (różne rodzaje słodkości). Rady, jak zorganizować przyjęcie, nie przemęczając się i nie zapominając o dobrej zabawie (o czym gospodyniom zdarza się czasem przecież zapomnieć).

Pierwszej książki pozbyłam się już dawno. Ta druga zagościła jednak na mojej półeczce, na razie nie mam zamiaru z nią się rozstawać. Lekka to lektura, przyjemna. Zawiera co najmniej parę pomysłów wartych zapamiętania i wykorzystania. I zaczyna się od cytatu z H.D. Thoreau: Przeżywaj każdą porę roku, która przemija; wdychaj powietrze, pij wino, smakuj owoce i poddaj się ich wpływom. Niech to będą twoje jedyne napoje dietetyczne i roślinne leki.

Sami widzicie, przez ten cytat nie mogłam się jej oprzeć. Zresztą, Autorka cytuje i Keatsa, i Szekspira i jeszcze kilku innych klasyków. Ach, oczywiście na każdej stronie pojawiają się niezliczone francuskie wtrącenia. Maniera ta czasem irytuje, fakt, ale może zachęci kogoś do nauki francuskiego, kto wie. 

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian