Przejdź do głównej zawartości

A kto został pominion, będzie obdarzon

Torba autorstwa Kasi Urban Rybskiej
Prezenty - podobno coraz częściej jesteśmy nimi zmęczeni. Ich wybieraniem, kupowaniem, ale także... dostawaniem. Nie zawsze są trafione, nie zawsze potrzebne. Potem nie wiadomo, co tym fantem zrobić.
Ileż to razy pytano mnie, jako tą od wyrzucania, co począć z niechcianymi prezentami (jak to co? Pozbywać się!).

Dzisiaj Mikołajki, niedługo Święta Bożego Narodzenia. Szaleństwo w galeriach handlowych już dawno się rozpoczęło, z każdym tygodniem będzie coraz gorzej. Niedawno słyszałam prognozę, według której w tym roku statystyczna polska rodzina wyda na święta (i prezenty) jeszcze więcej niż w latach poprzednich. W zeszłym roku była to kwota rzędu 2 tys. złotych (cytuję za Konradem z blogu Droga do prostego życia). 

Cały grudzień stał się wielką celebracją kupowania. Trudno uwierzyć, by we wszystkich rodzinach to komercyjne szaleństwo było finansowane z rzeczywiście posiadanych środków. Ciekawe, jak wiele prezentów i Wigilii obciąża debet w koncie, ile na poczet świątecznych wydatków zaciąga się świątecznych pożyczek? Nie przypadkowo już od jesieni jesteśmy przecież bombardowani reklamami typu zapożycz się na Święta. Ile z kupowanych przed Świętami ton jedzenia ląduje w śmietniku? Ile prezentów cieszy tylko przez pięć minut, by już po Nowym Roku przejść do kategorii kurzołapów i durnostojek?

Czy to naprawdę konieczne? Czy wszyscy tego chcą? Czy nie da się inaczej? Pociesza mnie to, że z różnych stron docierają głosy i sygnały z domów, w których Święta to nadal czas radości i spotkań z bliskimi, gdzie prezentów czasem nawet nie ma wcale, czasem są bardzo skromne i symboliczne, czasem tylko dla najmłodszych. Nawet tutaj, na blogu, dwa lata temu mieliście szanse poczytać Wigilijne opowieści Czytelników, którzy opowiadali o takich zupełnie z pozoru zwyczajnych, skromnych, lecz pełnych miłości Świętach. Nieskupionych tylko na kwestiach materialnych.

Co począć w kwestii prezentów, czy naprawdę trzeba je kupować i dawać? Nie, nie trzeba. Można z tego zrezygnować, jak proponuje wspomniany powyżej Konrad we wpisie Podaruj sobie prezenty, czyli jak uniknąć przedświątecznej gorączki. Autor zachęca do zwolnienia bliskich i znajomych z obowiązku, jakim w wielu domach stała się wymiana prezentów. Oczywiście o takim pomyśle trzeba wcześniej z nimi porozmawiać, by nie zostać opacznie zrozumianym. 

O tym, że nie zawsze jest to łatwe, przekonała się niedawno Aube, pisząca My Present Simple Life. Opowiada, jak chciała świętować swoje urodziny bez prezentów, ciesząc się jedynie spotkaniem ze znajomymi. Okazuje się, że było to zbyt wielkie wyzwanie, tak silnie zakorzeniony jest w nas ten zwyczaj. Bez prezentów? Ale jak to? Większość zaproszonych osób nie była sobie w stanie z tym poradzić. I, jak pisze Aube, w przypadku kompromisowych prezentów kulinarno-florystycznych nie było źle, bo przecież dają one przyjemność obu stronom, nie obciążają nadmiernie ani budżetu ofiarującego, ani przestrzeni życiowej obdarowywanego, to już kosmetyki, odzież, płyty czy bibeloty wręczane osobie, która przecież wyraźnie mówiła, że sobie prezentów nie życzy, są sporym nieporozumieniem.

Mnie osobiście przeraża to, że dzieci przyzwyczajają się do drogich prezentów. Nie wystarczy już książka czy gra planszowa, zwykła lalka czy pluszak, nieszpanerskie klocki. Muszą być tablety, konsole, rozmaite gry elektroniczne z coraz bardziej wymyślnymi akcesoriami, gadżety, komórki, laptopy i inne przedmioty zbytku. I nawet jeśli rozsądni rodzice sami takich rzeczy pociechom nie dają, zawsze znajdzie się babcia, ciocia czy inny krewny, który nie pomyśli, tylko kupi trzylatkowi tablet. Pamiętacie? Rozmawialiśmy już kiedyś o tym przy okazji tematu komunijnego.

A może by powrócić do korzeni idei dawania prezentów? Dawno, dawno temu (nie tak dawno, ale teraz wydaje się, że te czasy są odległe o całe lata świetlne) prezent służył okazywaniu miłości, troski, czułości, uwagi. Nie zawsze musiał być drogi, czasem bywał bardzo skromny, ale za to musiał być przemyślany. Prezentem dla Ukochanego mógł być własnoręcznie zrobiony na drutach szalik. Dzieciak mógł dostać książeczki z bajkami, powieść przygodową lub grę w Chińczyka. Babciom, Mamom, Tatom i Dziadkom zwykle kupowało się nieśmiertelne ciepłe skarpety, rozmaite drobne akcesoria, jak chusteczki do nosa czy krawaty bądź spinki do mankietów (co tam kto zwykł nosić), a nawet piżamy i szlafroki. 

Obecnie ludzie ciągle nie mają czasu. Ani dla siebie samych, ani dla bliskich. Drogie, a czasem nie tak nawet drogie, ale kupowane w ostatniej chwili prezenty, często całkowicie nieprzemyślane, bywają jednym ze sposobów wątpliwej rekompensaty za wspomniany brak czasu i troski na co dzień. Z moich obserwacji wynika, że im wyższy poziom wyrzutów sumienia, tym też wyższy rachunek za prezenty. Mama nie ma dla Ciebie czasu, ale patrz, jakie wspaniałe zabawki Ci kupiła! Zobaczysz, nikt w klasie takich nie będzie miał!

Można wyłamać się z tego schematu i dać w końcu coś od serca. Coś, co nie będzie kolejną zawalidrogą, jeszcze jedną zbędną rzeczą, których i tak większość domów jest pełna i bez tego. Nasza (moja i Wasza) dobra blogowa Znajoma, Tofalaria, pisała ostatnio o sposobie na Wyjście z prezentowego impasu, zaproponowanym przez Jej Mamę. Prezenty jadalne, jak to ładnie ujęła Tofalaria, powrót do korzeni ludzkości. Temat, który daje niemal nieskończone możliwości. A czy jest na sali ktoś, kto nie je? Coraz więcej osób docenia zalety domowego gotowania, więc i wszelakie przetwory, wypieki, nalewki, oliwy i octy smakowe, łakocie, zestawy bakalii, własnoręcznie zrobione trufle, sole aromatyzowane, przyprawy... (mogłabym jeszcze długo wymieniać) - to przyda się w każdym domu. 

Tyle fajnych rzeczy,  nie tylko jadalnych, można zrobić samemu. Od drobiazgów po całkiem sprawy poważne. W końcu po to mamy dłonie i głowę, by z nich korzystać, nie tylko kupować wciąż gotowce made in china czy inny bangladesz... Przyznam, że takie prezenty cenię sobie najbardziej. Niedawno pewna Urocza Osoba obdarowała mnie własnoręcznie wydzierganymi skarpetami - to jeden z naj naj najprzyjemniejszych prezentów, jakie kiedykolwiek dostałam. Inna koleżanka parę lat temu dała mi na urodziny uszytą przez siebie torebkę z filcu (to bardzo wdzięczny i przyjazny w obróbce materiał), którą do tej pory noszę, bo jest wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. I uszyta specjalnie dla mnie, nikt takiej nie ma. Na całym najcałszym świecie. Nawet w Chinach. 

Może by właśnie tego uczyć dzieci? Pamiętam, jak z Siostrą szyłyśmy dla Rodziców jakieś woreczki na nie wiadomo co, z resztek materiałów, albo obklejałyśmy drewniane pudełka kolorowym papierem. Cieszyli się potem jak szaleni z tych dziecięcych prezencików, poznaczonych klejowymi odciskami paluchów, z których bez wątpienia ucieszyłby się każdy przedwojenny detektyw... A te obrazki, samodzielnie malowane książeczki? Cuda, cuda, powiadam Wam.

Gdy dajesz, nawet najprostszy, ale własnoręcznie zrobiony prezent, dajesz kawałek siebie. Swój czas, inwencję, tę chwilę, gdy namyślałeś(-aś) się: a co takiego przyjemnego, przydatnego, zabawnego można by zrobić? Nie dajesz swojego debetu na koncie, stresu w pracy, której być może nie lubisz, nadgodzin. Pożyczki reklamowanej przez aktorzynę, któremu włączyła się chcica na pieniądze czy innego przebrzmiałego gwiazdora dziesiątego sortu. 

A jeśli wydaje Ci się, że niczego sam lub sama nie potrafisz zrobić, a za późno już, by się czegoś ciekawego nauczyć (nie zapominajmy, przecież nie masz czasu!)? Odpowiedź poniżej:


Jeśli kupujesz, spróbuj zainteresować się rękodziełem. Nie tandetną masówką robioną przez chińskie rączki, lecz oryginalnymi i wyjątkowymi przedmiotami robionymi przez pasjonatów. W internecie znajdziesz niezliczoną ilość takich osób, które robią piękne rzeczy i próbują zarobić parę groszy, sprzedając je. Na każdy gust, na każdą kieszeń. Dzisiaj prezentuję prace znanej już Wam Kasi Urban Rybskiej, bo jest moją Koleżanką (a zdolnych znajomych należy promować, czyż nie), oraz  (poniżej) projekt I love nature, dwójkę zapaleńców, którzy rzucili wszystko, zaszyli się w górach i są szczęśliwi, wyczarowując arcydzieła z kawałków drewna z odzysku. Wśród ich prac znajdziecie przedmioty dość kosztowne, lecz wyjątkowe, ale też i ciekawe drobiazgi za kilkanaście złotych.

Ale rękodzieło nie zawsze jest drogie. Prawdopodobnie wśród Waszych znajomych, albo znajomych znajomych znajdziecie kogoś, kto szyje torebki, poduszki, robi własnoręcznie biżuterię, smaży konfitury, dzierga, maluje, rysuje, wyplata koszyki, lepi anioły, układa suche bukiety. I bywa, że sprzedaje te cuda po całkiem przystępnych cenach. Wystarczy się rozejrzeć, popytać, poszukać. Na pewno znajdziecie kogoś, kogo warto wspierać, jednocześnie obdarowując rodzinę i przyjaciół naprawdę wyjątkowymi przedmiotami. 

Niech prezenty znów będą prezentami, nie przymusem i ciężarem....

Poniżej przykłady cudów spod ręki Jarosława Rogera Berdaka, I love nature. Zaznaczam, drewno z odzysku!





A na koniec, na dowód, że prezentowa przesada, o której pisałam na początku, bywała także staropolską przypadłością, cytuję za Hanną Szymanderską, Polskie tradycje świąteczne, spis podarunków danych dworzanom przez marszałka Kazanowskiego (1637 r.), przytoczony z kolei przez Łukasza Gołębiowskiego. Prosty lud dawał sobie bardzo skromne podarki, lecz wyższe sfery lubiły świętować na bogato:
panu koniuszemu koń siwo-jabłkowity z rzędem srebrnym i kutaskami jedwabnymi; panu sekretarzowi Jasińskiemu - kiereja (suknia wierzchnia turecka futrem podbita) altembasowa z rysiami i klamrą srebrną; panu sekretarzowi Kulszyckiemu -kiereja z popielicami; panu inspektorowi pacholików - pas z zapinką i kanakiem (naszyjnikiem); panu inspektorowi domu - żupan adamaszkowy item (także) kołpak soboli; panu piwnicznemu - czapka z sobolami, każdemu z pacholików nowy żupan według nowego kroju... Ksiądz kapelan weźmie z moich antyków co mu się upodoba, a kaznodzieja pierścień z wizerunkiem Pana miłościwego; gwardian zaś bernardyński, nasz spowiednik, asygnacje na 20 wozów zboża. Szpitalowi na Mostowej ulicy daję asygnację na tyleż wozów, szpitalowi sw. Ducha na wozów 10. Moi przyboczni wezmą po 20 złotych, a kto został pominion niech śmiało przyjdzie do mnie, przypomni, a będzie obdarzon...

Popularne posty z tego bloga

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian