Przejdź do głównej zawartości

Nie mam czasu być faszyn

Czas na pewien czas pożegnać się z tematyką stylowo-modową, by móc zająć się innymi tematami oczekującymi w kolejce. Dzisiaj więc ostatni na razie wpis z tego cyklu.
Miałam Wam opowiedzieć, czym lub kim inspiruję się, pracując nad swoim stylem, a także o słabych punktach, nad którymi jeszcze nie do końca panuję. 


Najlepszym źródłem inspiracji są dla mnie... koleżanki. Nie książki, nie blogi modowe, nie kolorowa prasa, lecz kobiety z krwi i kości, które podziwiam. Oczywiście wśród znajomych mam i takie osoby, które służą mi raczej za antyprzykłady (jak wyglądać nigdy bym nie chciała). Znam jednak co najmniej trzy dziewczyny, z którymi spotkania zawsze są dla mnie przypomnieniem, jak dobrze można wyglądać, stosując bardzo proste środki. 


Jak  mogłabym opisać te panie? Zgrabna i szczupła sylwetka, zadbana gładka cera. Oszczędny makijaż, dyskretna biżuteria. Prosta fryzura, na której widać jednak rękę dobrego fryzjera. Ubiór funkcjonalny, wygodny, ale przemyślany i elegancki, o klasycznym kroju, z dobrej jakości tkanin. Dobrany do sylwetki i typu urody. Perfekcyjne dodatki, przede wszystkim torebka i obuwie (o modnych, lecz nie przesadzonych fasonach). A przede wszystkim osobowość, uśmiech i życzliwość. 

Za każdym spotkaniem z tymi dziewczynami myślę o tym, jak ważne jest zadbane ciało, bo na nim nawet najprostszy strój wygląda doskonale (pisały o tym także osoby komentujące pod poprzednimi wpisami o stylu). Te kobiety nie śledzą mody, chociaż bywa, że zaglądają na blogi szafiarek czy też czasem podglądają Scotta Schumana. Najnowsze trendy nie są dla nich jakoś szczególnie istotne, gdyż mają własny, dawno wypracowany styl. 
To kobiety o szczelnie wypełnionym terminarzu. Zajmują odpowiedzialne stanowiska, a jednocześnie są matkami, żonami, paniami domu. Na pewno nie jest im łatwo znajdować czas na dbanie o siebie, tak, by nie cierpiały na tym inne dziedziny ich życia. Jednak go znajdują. I ani ich rodziny, ani praca na tym nie tracą.

To właśnie moja pięta achillesowa. Dbanie o siebie. Nauczyłam się już znajdować czas na ruch, staram się zachować różnorodną dietę.  Jednak mogłabym bardziej nad tym popracować. Lubię swoje ciało takim, jakie jest, ale chciałabym, by było w jeszcze lepszej formie. Potrzeba mi więcej ruchu, mogłabym też odżywiać się w jeszcze korzystniejszy sposób, tak, by poprawić sylwetkę i mieć jeszcze więcej energii. Powinnam trochę więcej spać. Regularniej wykonywać różne proste zabiegi urodowe, oczyszczanie cery, maseczki, by mieć jaśniejszą cerę, węższe pory. Mam w zanadrzu spory arsenał naturalnych środków i nieskomplikowanych, a skutecznych zabiegów dla urody, często jednak brakuje mi zapału, by je systematycznie wykonywać. Czas by się znalazł, trzeba tylko o nich pamiętać. 

I to właśnie dla mnie jest istotniejsze dla dobrego wyglądu od śledzenia trendów. Piękne i zadbane ciało. 

Dlatego nie mam czasu, by być faszyn  i obserwować na bieżąco rozwój mody. Zastanawiałam się nad tym w niedawnym wpisie, ale po namyśle doszłam do wniosku, że nie będę niczego zmieniać w tej dziedzinie. Wystarczy mi to minimum, które zachowuję teraz - okazjonalne odwiedziny blogów poświęconych stylowi i modzie, czasem przeglądanie działu mody w kobiecych czasopismach. Więcej nie potrzebuję. Lepiej ten czas poświęcać na opisane powyżej zabiegi (nazwijmy je domowym spa) i ruch.

Inne sprawy są dla mnie ważne. Rodzina - dużo czasu spędzam z Mężem, często widuję się z moimi Rodzicami i Siostrą. Przyjaciele i znajomi. Praca, tak, lubię ją, poza tym, że z czegoś przecież żyć trzeba. Prócz tego hobby (robótki ręczne), książki, muzyka, czasem kino. Pisanie książki. Nie chcę jeszcze dodawać do tej listy kolejnych zajęć. Jedyne, co powinnam zmienić, to wspomniane sposoby na poprawę formy i stanu mojego ciała (nie jest źle, ale mogło by być o wiele lepiej). 

Na zamknięcie cyklu zamieszczam parę zdjęć nadesłanych na konkurs na stylizację przez Koleżanki blogerki, Panią La Mome i Tofalarię. Obie panie mają własny styl i nie przejmują się trendami, ale za to czują się świetnie w swojej skórze. I tego będę się trzymać...

Oto komentarz Tofalarii do jej zdjęć: 

Zdjęcie nr 1.

Dla mnie prostota (i minimalizm) w ubiorze to po prostu wygoda, bycie sobą, druga skóra. Podstawa to wygodne, dostosowane do pory roku buty. Stąd takie dziwne ujęcie. Nie mniej ważne są wygodne spodnie. Wąskie nogawki nie taplają się w błocie i nie brudzą od bruzd ziemi. Dalej ku górze idzie niepozorny, lecz ciepły sweterek z wełny alpaki i torba, która nie zajmuje rąk, a więc idealna jest na jesienną włóczęgę, a gdy zdarzy się okazja nazbierać dziko rosnących owoców róży, pigwy albo jałowca, to bardzo przydatną jest. (Niedawno uświadomiłam sobie, że te elementy to takie "evergreeny" w mojej szafie i gdy na przykład jedna para butów/spodni zużywa się, zastępuje ją kolejna, prawie identyczna, no a słabość do frędzli mam od czasów liceum i chyba nigdy mi nie przejdzie! W ciuchach, które miałam w liceum wyszłabym na ulicę w każdej chwili. Czy to znaczy, że mam swój styl? Yupiiii!) ;)





Zdjęcie nr 2, jak sądzę, nie wymaga komentarza, w końcu "Ludziom z Liściem na Głowie" można wybaczyć niejedno, a jak są to ludzie z lasu, to już w ogóle.


Na koniec Pani La Mome:




Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian