Cały kraj zalała ciepło-miodowa fala rozleniwienia poświąteczno-przednoworocznego. Na powierzchnię tego mdłego budyniu niemrawo wydobywają się tylko z wolna małe pęcherzyki podsumowań roku i deklaracji noworocznych postanowień.
Tym razem u mnie nie będzie ani podsumowania roku, ani listy planów i postanowień. Powiem krótko: było bardzo dobrze, będzie jeszcze lepiej. Albo nie. Się okaże.
Za to będzie o sposobach na lenia. Niektórzy twierdzą, że tego drania nie da się pokonać ani wyprosić ze swojego życia. Choroba nieuleczalna. Dosyć zaraźliwa.
Zaiste, nie da się? A może wygodniej jest wierzyć, że to niemożliwe niż pogodzić się z faktem, że owszem można, tylko nam się... (o, ironio) po prostu nie chce?
Wśród rodziny i znajomych oraz współpracowników mam opinię osoby megapracowitej oraz „kobiety pracującej, która żadnej pracy się nie boi”. Och, gdyby oni znali straszną prawdę! Gdybyż wiedzieli, jak okropnym, paskudnym, śmierdzącym leniem jestem z natury! Mój wizerunek omałocosuperwoman mógłby znacząco ucierpieć. A cóż powiedzieliby wielbiciele?!
Tak, taka jest prawda. Jestem leniem. Bardzo często mi się nie chce. Właściwie codziennie. Wstać z łóżka. Zrobić sobie sensowne śniadanie, a nie pierwsze lepsze cokolwiek z lodówki. Tłumaczyć. Pisać na blogu. Ruszyć na miasto. Odpisywać na maile. Przeczytać książkę. Zrobić sobie piling i maseczkę. Pomalować paznokcie. Ha, czasem nie chce mi się ich nawet opiłować. Powiesić pranie, ugotować obiad, posprzątać. Umyć lodówkę albo piekarnik - nie, co za masakra... Prasować. Pogimnastykować się albo iść na spacer.
Każdy z nas ma w sobie takie małe i marudne dziecko, które przy każdej okazji tylko kombinuje, jakby się tu wymigać od pracy, nauki oraz wszelkiej aktywności niebędącej zabawą i przyjemnością. Naosei38 pisała niedawno, jak Jej syn podgrzewał termometr pod strumieniem wody, żeby nie iść do szkoły. Zastanawialiście się kiedyś, ile razy Wasze wewnętrzne dziecko chucha na termometr, żeby wmówić Wam, że nie może czegoś zrobić? Robi to nieustannie. A dlaczego?
Niechęć do wysiłku (czyli lenistwo) jest częścią ludzkiej natury. Wraz z rozwojem cywilizacji tylko się pogłębia - im nam wygodniej, tym mniej musimy się starać, żeby przeżyć. Otulamy się ciepłą kołderką nieróbstwa, odwlekania roboty na ostatnią chwilę, „jakoś to będzie”. Tu i teraz jest mi dobrze, póki nie będę mieć noża na gardle, nie będę niczego zmieniać (czyli wysilać się).
Na poziomie świadomości mówimy sobie, że „musimy” coś zrobić. Rozsądek powiada, że należałoby wcześniej zabrać się za realizację zlecenia, bo będą kłopoty z oddaniem go w terminie. Trzeba by się więcej ruszać i mniej jeść, bo brzuch rośnie. Jechać z autem do mechanika, bo coś dziwnie hałasuje. Umyć lodówkę, ponieważ zapachem przypomina hodowlę grzybów halucynogennych. Mniej pić, bo wątroba w końcu nie wytrzyma.
Stajesz więc nad tym swoim dzieciakiem z kijem w ręku i zrzędzisz, że musi, że trzeba, że kto to widział, coraz bardziej się nakręcasz. A ono Cię radośnie ignoruje i ma to Twoje marudzenie całkowicie gdzieś. „Jeszcze pięć minut. Jeszcze tylko chwilkę się pobawię”. Na takie dictum straszysz przysłowiowym kijem, lecz przymus nie jest dobrą motywacją, przynajmniej nie w długofalowej perspektywie. Kij działa tylko wtedy, gdy zagraża bezpośrednio.
A stara dobra marcheweczka? Czy jest bardziej skuteczna? Z pozoru tak. W ramach motywacji obiecujesz sobie nagrodę. Fajną (jak będziesz miał dobre stopnie, kupię Ci nowy model konsoli). Dobra, bierzesz się do roboty, mobilizujesz, cel zostaje osiągnięty, nagroda odebrana. I... koniec. Koniec motywacji. Przy następnej okazji ta metoda może już nie mieć takiej mocy. Poza tym może dojść do sytuacji, że a) będziesz się mobilizować jedynie dla odpowiednio fajnych nagród, b) wkrótce skończą się pomysły na motywację.
Jako rodzic nie chciałbyś przecież, żeby Twoje dziecko uczyło się tylko dla nagród? Tym bardziej, że z czasem musiałbyś zwiększać kaliber zachęt.
Jakaś inna droga? Tak. Zmiana podejścia. Co najlepiej działa na dzieci? Zabawa i rywalizacja. Najchętniej uczą się i pracują, gdy nauka czy dane zadanie do wykonania ma formę zabawy lub gry. Wymaga wysiłku, ale jednocześnie daje przyjemność, jest śmieszna, wesoła, ciekawa.
Zamiast próbować walczyć z lenistwem, spróbuj go podejść sposobem. Poszukaj przyjemności i zabawy w zadaniach, które sobie wyznaczasz. Zamiast ciągle powtarzać sobie, że musisz coś zrobić, mów sobie, że chcesz lub możesz. I wyjaśniaj dlaczego. Nie jęcz „muszę wstać wcześnie”, powiedz sobie „chcę wstać wcześniej, bo wtedy będę mieć więcej czasu na zrobienie pysznego śniadania i wypicie w spokoju kawy”. Zamiast „muszę iść pobiegać” - „mogę iść pobiegać, bo lubię ruch na świeżym powietrzu, a potem czuję przyjemny wpływ endorfin”. „Chcę posprzątać, bo lubię widzieć czyste powierzchnie, przyjemnie jest przebywać w czystym pomieszczeniu”. Gdy wykonujesz jakąś czynność, nawet taką najbardziej z pozoru nudną i rutynową, skup się na niej i zastanów, co w niej samej lub jej skutku może być przyjemnego. Nie skupiaj się na aspekcie wysiłku, tylko na pozytywnych odczuciach związanych z jej wykonywaniem.
Całkiem poważnie mówię, sprzątanie czy inne domowe zadania też można polubić, jeśli odnajdzie się w nich radość z oczyszczania przestrzeni, porządkowania, przywracania ładu.
Gdy podkreślasz przymus i konieczność, używając słów „muszę, trzeba, należy, powinienem”, Twój mózg od razu zaczyna sabotować Twoje działania i zabiera się do chuchania na termometr, czyli szukania pretekstów i wymówek, żeby uniknąć nieprzyjemnego przymusu. A tymczasem gdy przedstawiasz mu propozycję, chęć, możliwość, dobrowolność, łatwiej mu to zaakceptować. „Robię, bo chcę, lubię i mogę” brzmi o wiele lepiej niż „Robię, bo muszę i powinienem”.
Jeśli lubisz rywalizację, załóż się sam ze sobą, że coś Ci się uda zrobić - na przykład biegać regularnie przez trzy miesiące. Albo lepiej załóż się z kolegą lub żoną, o coś konkretnego i przyjemnego (powiedzmy o kolację w dobrej restauracji). Trzy miesiące wystarczą, by bieganie stało się nawykiem, który już nie tak łatwo będzie zarzucić.
Na mojego lenia ta metoda działa. Tłumaczę skubańcowi, że prasowanie jest cool i bomba, bo, o proszę jak ładnie zmarszczki na gaciach się wyrównują. Albo podpuszczam „ale jesteś luzer, znowu nie napiszesz nic na blogu, a niektórzy blogerzy to piszą prawie codziennie, haha”. Jak do tej pory zwykle nabiera się na takie numery.
Bywa, że muszę użyć marchewki, czasem też kija (zwłaszcza w okolicznościach porannych, gdy nie chce się wstać), nie twierdzę, że te metody nie działają, nie należy ich tylko nadużywać, bo szybko tracą skuteczność.
Zamiast z leniem walczyć, czasem trzeba go przechytrzyć.
A o mojej teorii na temat przyczyn szczególnych trudności w przełamywaniu lenia po Świętach napiszę jutro (uwaga: właśnie wkopałam mojego leniwca, będzie musiał jutro ruszyć dupę do komputera, lebiega).