W ostatnim wpisie opowiedziałam Wam o zachłanności na życie. O tym, że jest (raczej było) we mnie wielkie pragnienie poznania, zrobienia, zobaczenia, przeżycia. Jak najwięcej, jak najmocniej. Chciwość wrażeń. Nienasycony apetyt.
Słusznie zauważyliście w komentarzach, że nie da się przeżyć i zrobić WSZYSTKIEGO. Trzeba mieć świadomość ciągłej konieczności dokonywania wyborów. Zajęć, kierunków rozwoju, aktywności, rodzaju i ilości wrażeń. Ogranicza nas czas, ograniczają możliwości finansowe, siły fizyczne i psychiczne. Ale czy to jedyne granice?
Zastanawialiście się kiedyś nad tym, skąd w nas, ludziach ze strefy, którą umownie nazwijmy krajami rozwiniętymi, tak ogromne pragnienie ciągłych nowych bodźców, coraz mocniejszych, coraz bardziej kolorowych i pachnących? Czemu wciąż chcemy pochłaniać więcej i więcej?
Filmów, lektur, wystaw, festiwali, muzyki, podróży? Wszelkiego rodzaju wrażeń. [Celowo omijam na razie temat informacji oraz relacji, do tych kwestii wrócę w kolejnych wpisach.]
I dlaczego nakładamy sobie na wyimaginowany talerz więcej niż jesteśmy w stanie przeżuć i strawić? Ile razy wychodziłeś z księgarni obładowany (lub, coraz częściej, ściągnąłeś kolejną paczkę e-booków), gdy tymczasem w domu piętrzą się stosy nieprzeczytanych książek? Pożyczałeś książki z biblioteki lub od znajomego, by potem oddać po terminie, często także nieprzeczytawszy? Ile płyt czeka na półce na przesłuchanie, ile filmów na obejrzenie? Ile razy już tydzień po wizycie w kinie nie pamiętałeś treści filmu? A podróże? Ile szczegółów z nich pamiętasz bez oglądania zdjęć i przywiezionych z daleka bibelotów?
Skąd ten wielki apetyt, którego nie da się nasycić w miarę pochłaniania kolejnych porcji wrażeń? Przecież nie można nazwać go głodem. To raczej łakomstwo, które sprawia, że napychamy się doznaniami aż do niestrawności, aż do wymiotów.
Celowo używam kulinarno-gastronomicznych porównań. Przez spory kawałek swojego życia zmagałam się z bulimią, dostrzegam więc analogię pewnych procesów, pisał o tym podobieństwie także francuski psychiatra i psychoterapeuta zajmujący się zaburzeniami odżywiania, Gérard Apfeldorfer. Osoba cierpiąca na bulimię również odczuwa ciągłe nienasycenie. Nie głód. Zwykle nie pamięta już nawet czym jest głód. Oduczyła się go czuć. Wyłączyła się na sygnały swojego organizmu. Nie wie kiedy, co i w jakiej ilości powinna zjeść. Za to czuje nienasycenie, potrzebę napełnienia wewnętrznej pustki (zupełnie niefizycznej) i pochłaniając jedzenie, rozpaczliwie próbuje ją wypełnić. Co oczywiście się jej nie udaje, nie może się udać, bo zamiast zaspokajać głód (rzeczywiste potrzeby organizmu) wrzuca w siebie wszystko, co wpadnie jej w ręce. Niemal nie gryzie, tylko połyka. Aż do fizycznego bólu, aż do przepełnienia.
Przyczyna ciągłego łaknienia nowych wrażeń, nowych bodźców dla umysłu jest bardzo podobna. Nie kierujemy się swoimi rzeczywistymi potrzebami, lecz próbujemy wielością doznań zapełnić wewnętrzną próżnię. Utrzymując się w stanie ciągłej aktywności, zabezpieczamy się, by ani na chwilę nie pozostać sam na sam ze swoimi myślami. Wrzucamy w siebie kolejne historie, obrazy, dźwięki, wrażenia, ale, używając znów gastronomicznych analogii, nie trawimy ich. Co to oznacza? Nie dajemy sobie czasu ani przyzwolenia na ich głębsze przyswojenie.
Chcemy wierzyć w to, że kontakt z literaturą, różnymi dziedzinami sztuki, rozrywka, podróże służą naszemu rozwojowi. Tak, zasadniczo tak. Ale...
Rozwój zaczyna się i kończy w nas samych. Bodźce z zewnątrz, spotkanie z dziełem umysłu i talentu innego człowieka, rozmowa, podróż mogą być, często są, motywacją i inspiracją. Mogą ukierunkować pewien proces zmiany, mogą go przyspieszyć, zwolnić czy wręcz zatrzymać. Jednak bez własnej pracy i wewnętrznego przyzwolenia zmiana nigdy nie nastąpi.
Moja walka z bulimią ustała, gdy pozwoliłam sobie na wsłuchanie się w swoje ciało. Pozwoliłam mu czuć głód, udzieliłam sobie dożywotniego przyzwolenia na jedzenie tego, czego mój organizm potrzebuje. A on, dopuszczony do głosu, zaczął to wyraźnie sygnalizować. Głodem, gdy potrzebuje energii, chęcią na określone produkty, gdy mu ich potrzeba.
Podobnie stało się z nienasyceniem umysłowym. Trzeba wsłuchać się w siebie i zapytać o to, czego naprawdę nam potrzeba. Poczuć prawdziwy głód poznania. Zamiast połykać (bez pogryzienia) książki, zaliczać odwiedzane kraje, kolekcjonować lektury i filmy do obejrzenia, należy nauczyć się przyswajać wrażenia. Dać sobie czas na przeczytanie dobrej książki, ale znaleźć też czas na jej przemyślenie, analizę, odczucie jej, na ustosunkowanie się do niej. Pozwolić, by nas zmieniła. Albo uznać, że akurat dane dzieło odrzucamy. W taki czy inny sposób stawić mu czoła.
A podróż? Zamiast odhaczać kolejne atrakcje na niekończącej się liście miejsc, które koniecznie należy zobaczyć, wolę nawet kilkukrotnie udać do tego samego miasta, kraju czy regionu, by lepiej go poznać, chociaż trochę go zrozumieć. Dowiedzieć się, kim są jego mieszkańcy. Co lubią, jak żyją? Pozwolić im, by dali mi cząstkę siebie, a w zamian dać im jakiś kawałeczek mnie. Mojego czasu i uwagi.
To nie czas czy pieniądze ograniczają teraz mój proces konsumpcji dóbr kultury czy poznawania świata, lecz możliwości poznawcze i osobiste tempo rozwoju. Czasem jest szybsze, czasem wolniejsze.
A największe zmiany zachodzą nie pod wpływem zewnętrznych bodźców, lecz konfrontacji z samą sobą. Do tego nie potrzeba mi książek czy filmów ani wycieczek w dalekie kraje. To wycieczka w głąb siebie, a by się tam wybrać, nie potrzebuję wymyślnych wehikułów ani specjalnych narzędzi.
Podróż ta pokazała mi, że pustka, którą czułam i próbowałam zapełnić (jedzeniem, wrażeniami, przedmiotami), nie istnieje. Czemu więc ją odczuwałam? Właśnie dlatego, że nie selekcjonowałam, nie dobierałam doznań, fizycznego, materialnego, ale też duchowego i emocjonalnego pokarmu stosownie do swoich rzeczywstych potrzeb. I znacznie przeceniałam rozmiary tego zapotrzebowania, pod każdym względem.
Bo tak naprawdę przecież niewiele mi potrzeba.
Nauczyłam się nakładać mało na swój talerzyk i jeść powoli, ciesząc się każdym kęsem. I tyczy się to zarówno obiadu, jak i pokarmu dla umysłu i duszy.