Przejdź do głównej zawartości

Z durszlakiem po informacje

Czy warto stosować dietę informacyjną? Co to w ogóle takiego, ta dieta? Mówiąc w skrócie, polega na odcięciu się od wszelkich gazet, serwisów i portali informacyjnych, programów informacyjnych. Jej zwolennicy zalecają rezygnację z oglądania telewizji, czytania prasy, słuchania radia oraz ograniczenie odwiedzin portali społecznościowych. Wychodzą z założenia, że większość docierających do nas informacji nie ma większego znaczenia i często są one sztucznie rozdmuchanymi przez dziennikarzy niusami. 

Jej przeciwnicy oburzają się, że tak nie można. Bo obywatel niepoinformowany jest nieświadomy. Ciemny jak tabaka w rogu. Daje sobą manipulować, bo cierpi na niewiedzę. A przecież naród i bez diety informacyjnej jest niedouczony. Społeczeństwo informacyjne. Kto nie posiada aktualnych informacji, ten wypada z obiegu. Trzeba być na bieżąco, i już. 

To co w końcu: fajnie jest być na tej diecie czy niefajnie? 


Po pierwsze - nie lubię słowa „dieta”. Niezależnie od kontekstu. Informacje czy jedzenie, nieważne. Nie dałoby się znaleźć rozwiązania gdzieś pośrodku? Trzeba zaraz się odcinać, odgradzać murem od świata, wyrzucać telewizor przez okno, zakładać kłódkę na internet? Gdy piszę tę notkę, właśnie pod poprzednim wpisem Wendigo wspomina o szukaniu złotego środka. O tym,  by nie uciekać przed informacjami, lecz by nie tracić swojego czasu na nie. 

Gdy pisałam o radości z przegapienia, chciałam Wam przekazać swoją opinię, że nie wszystkie informacje są warte naszej uwagi. A może nawet większość z nich. Część należy do kategorii taniej sensacji (z gatunku człowiek pogryzł psa). Sporo zupełnie zwykłych wydarzeń z braku lepszego tematu dziennikarze wałkują na prawo i lewo, byle tylko zapełnić czymkolwiek czas antenowy czy łamy czasopisma. 

Mnie samej najbardziej przeszkadza mi to, że świat prezentowany przez środki przekazu jest taki ponury, smutny, przerysowany. Kreślony grubą czarną krechą, z dodatkiem plam keczupu udającego krew. Rozmazaną. Najciekawsze są dramaty, nieszczęścia, wojny, wybuchy, oszustwa, napady i morderstwa. Czasem tylko na ekranie tv czy komputera słodko zakwilą pięcioraczki. Jak na moją wytrzymałość, zbyt wiele w tym przekazie przemocy, agresji, nienawiści, nieszczęść. Życie nie jest cukrowo-różowe, ale nie ma też przecież wyłącznie koloru smoły i nieczystości.

Czasowe odcięcie się od źródeł informacji pomaga w zrozumieniu roli, jaką mają one w naszym życiu. Z mojego punktu widzenia przejście na dietę informacyjną na stałe nie wchodzi w grę, jednak okresowa rezygnacja ze śledzenia wydarzeń nikomu na pewno nie zaszkodzi. Po to, by zobaczyć, że przegapienie jakiegoś zdarzenia czy nawet całej ich serii nie jest żadnym dramatem. Świat się nie zawali z tego powodu, że nie będziesz wiedzieć o tym, czy otwarto drogę z miejscowości x do y albo że pani Taka i Owaka rozwiodła się i ma młodszego partnera. Jako okazję do takiego odpoczynku od informacji można wykorzystać na przykład wyjazd wakacyjny. Albo po prostu spróbować przez tydzień czy dwa nie śledzić żadnych informacji, nie czytać gazet w żadnej postaci, nie słuchać serwisów informacyjnych, nie oglądać wiadomości w tv, nie odwiedzać żadnych portali relacjonujących najnowsze wydarzenia.

Po przerwie, po takim informacyjnym poście, łatwiej dostrzec, które wiadomości mają dla nas samych istotne znaczenie. Posłużę się fragmentem wypowiedzi niejednokrotnie już przeze mnie cytowanego Roberta Rypienia: 
Kluczem do zrozumienia jest uświadomienie sobie pewnego faktu: informacja to wiedza, więc dobrze jest zdać sobie sprawę nie tylko ze źródła własnej wiedzy, ale przede wszystkim z tego, czy taka wiedza rzeczywiście dotyczy mnie i mojej rzeczywistości, mojej przestrzeni życiowej oraz tego, jaki to ma wpływ na mnie, moje życie, przestrzeń, decyzje itd...
Na pewno warto wdrożyć jakiś system filtrowania docierających do nas wiadomości. Czy będzie to bardzo gęste sito, czy też sieć o dość luźnych oczkach, to kwestia indywidualna. Zarówno częstotliwość korzystania z kanałów informacyjnych, jak i ich rodzaje, zależą od osobistych potrzeb, wykonywanego zawodu, tolerancji na bodźce. 

W mojej własnej klasyfikacji większość wiadomości nie ma żadnego znaczenia. Nie dotyczą ani mnie, ani mojej rodziny, ani nawet mojego miasta, kraju, kontynentu. Nie mają żadnego wpływu na moje życie. Ani ja nie mam na nie wpływu - nic nie poradzę na trzęsienie ziemi czy tsunami na drugim końcu świata. Nie jestem w stanie zapobiec masakrom w USA, gdy jakiś szaleniec zabija ludzi seriami z broni maszynowej. Mój wpływ na działania polskich parlamentarzystów jest co najmniej nikły, wręcz zerowy, bliski pomijalnemu (bo ogranicza się do udziału w wyborach). Cóż mogę więcej? 

Nie oznacza to, że mam gdzieś losy świata i że interesuje mnie tylko moja własna osoba. Patrzę i widzę nieco dalej niż sięga koniec mojego nosa. Nie widzę jednak powodu, by poświęcać zbyt wiele uwagi śledzeniu każdego najdrobniejszego niusa, plotki, statystyki. Dawkuję sobie oszczędnie wszelkie źródła wiadomości, bo jak sami wiecie, nadmiar informacji niczemu nie służy, a przede wszystkim straszliwie męczy. Nie odcinam się więc od świata, ale cedzę wiadomości. I nawet jeśli jakaś do mnie dociera, nie znaczy to, że staram się ją zapamiętać. Oglądam telewizję, czytuję czasem wybrane czasopisma, nie spędza mi jednak snu z powiek, czy przypadkiem czegoś ważnego nie przegapiłam.

Naprawdę istotne wydarzenia zwykle trudno jest przeoczyć. 

Jeśli ktoś zarzuci mi, że grozi mi niedoinformowanie, cóż, nie martwi mnie to wcale. Wolę być lekko niedoinformowana niż nie słyszeć własnych myśli pośród informacyjnego szumu. 

Popularne posty z tego bloga

Memento vivere

Gdy w ostatnim wpisie dzieliłam się z Wami radością życia, w komentarzach słusznie zauważyliście, że takie podejście nie dla każdego jest oczywiste, proste, naturalne, wrodzone. Niektórzy muszą się go nauczyć czy też wyćwiczyć.  Czy można nauczyć się cieszyć z faktu, że oto widzimy narodziny nowego dnia, że dane nam jest przeżyć kolejną dobę? Sposobów na to jest wiele, myślę, że taka radość może przyjść na co najmniej dwa.  Pierwszy, dość brutalny i gwałtowny: przez doświadczenie własnej lub cudzej poważnej choroby, wypadku, otarcie się o śmierć lub utratę kogoś ważnego, bliskiego, kochanego, zachodzi proces uświadamiania sobie własnej śmiertelności, kruchości życia, jego ulotności, nieuchronności śmierci. Drugi: gdy ten sam proces następuje powoli, pod wpływem doświadczenia życiowego, upływu czasu, obserwacji świata i własnej refleksji.

Ajka Minimalistka - kolejny rozdział

Zgodnie z zapowiedzią rozpoczynam kolejny rozdział. Prosty blog - czyli to miejsce, niestety nie odpowiada już moim potrzebom. To znaczy nie odpowiada mi ta platforma, na której go piszę, blogspot. Jej niedostosowanie do moich obecnych wymagań nie tłumaczy oczywiście rzadkiej publikacji tekstów w ostatnich latach, ale prawdą jest, że na pewno nie pomagało w pisaniu. Nie ma co jednak szukać wymówek czy wytłumaczeń.  Prosty blog pozostaje tutaj, nie znika. Wiem, że są wśród Was osoby, które wciąż lubią wracać do starych wpisów. Jednak od teraz nowe treści będę publikować w nowym miejscu, do którego serdecznie Was zapraszam. Moje nowe blogowe gospodarstwo nazywa się Ajka Minimalistka i znajdziecie go pod tym adresem . Będą się tam pojawiać nie tylko wpisy, ale również w osobnej zakładce można znaleźć wszystkie odcinki podcastu, który nagrywam od kilku miesięcy.  Zapraszam, do poczytania, posłuchania i zobaczenia! 

Uniform minimalistki

Temat osobistego uniformu obracam w głowie już od kilku lat, co najmniej. Jednak jeszcze do niedawna nie czułam się gotowa na to, by ostatecznie zdefiniować go dla siebie. Owszem, wiedziałam, że ciągnie mnie w tym kierunku i że coraz bardziej zbliżam się do wprowadzenia go w życie na co dzień. Jednak jeśli obserwowaliście, być może, moje materiały o kolorowej szafie minimalistki na YouTube , w cyklu, w ramach którego zaprezentowałam całą swoją kapsułową garderobę na wszystkie pory roku, mogliście zauważyć, że wprawdzie mój styl i zestawy ubraniowe były już dość wyraziste i powtarzalne, trudno było by nazwać je uniformem.  Tak jednak się złożyło, że w międzyczasie zmieniłam tryb życia poprzez powrót do oprowadzania po Krakowie (już nie tylko po Wawelu, jak było parę lat temu), więc o wiele częściej wychodzę pracować poza dom. Oczywiście wymusiło to dostosowanie zawartości szafy i pewne jej uzupełnienia. A jednocześnie kilka ubrań z niej wywędrowało. Z powodu zużycia, ale też zmian