Kup nowy lepszy model! Nowość, musisz to mieć! Wypróbuj nasz nowy produkt! Czy wciąż używasz starego xxx? Wymień go na nowy fantastyczny rewelacyjny yyy!
Obsesja nowości, pielęgnowana przez producentów i projektantów z uporem godnym lepszej sprawy. Całe rzesze dobrze opłacanych specjalistów pracują w pocie czołach w laboratoriach i pracowniach na całym świecie nad nowymi produktami albo nad ulepszaniem już istniejących. Cele tych wysiłków są różne: utrzymanie uwagi starych klientów i przyciągnięcie nowych, potencjalnych, wyprzedzenie konkurencji, zwiększenie sprzedaży i zysków. Chociaż właściwie sprowadzają się do jednego: nie przestawać zarabiać i zarabiać coraz więcej.
Trzeba ciągle tworzyć nowe mody, świeże trendy, zmieniać kierunek tendencji. Grunt, by konsument jak najszybciej znudził się znanym i wypróbowanym produktem i zapragnął innego. Musi wciąż mieć potrzebę odmiany. Moda, z samej swojej natury ulotna, powinna szybko przeminąć, by ustąpić miejsca swej atrakcyjniejszej w oczach zblazowanego klienta, młodszej o sezon koleżance.
Należy starać się obniżyć wartość tego, co znane i sprawdzone, pokazać to jako nudne, przestarzałe, przebrzmiałe. Nieważne, że sprzęt wciąż sprawny, że mikser miksuje, odkurzacz odkurza, a samochód jeździ i nie ulega awariom. Musi, jak mawiają niektórzy, „zużyć się moralnie”. Stracić cały urok. Wydać się zupełnie démodé i passé. Właściciel musi poczuć się zażenowany, że używa czegoś tak bardzo oldskulowego, obciachowego, nie z tej epoki. Trzeba być na czasie. Nie chcesz chyba, by ktoś uznał Cię za zacofanego?
Wszystkie te zabiegi świetnie dopasowują się do nienasycenia, o którym rozmawialiśmy niedawno. Podsycają go, a wręcz na nim żerują.
Od wielu lat używam tych samych perfum (wody perfumowanej, technicznie rzecz biorąc). Uwielbiam je, świetnie pasują do mojej skóry i czasem nawet obce osoby pytają mnie, czym pachnę (bo im się podoba). Koleżanka z byłej pracy nawet kupiła sobie takie same, po serii ochów i achów. Z rozczarowaniem stwierdziła jednak, że na niej pachną inaczej. Ba, wiadomo.
Nie mam więc żadnego powodu, by szukać innego zapachu. Po co? Nie zmienia się drużyny, która wygrywa, nieprawdaż? Jeśli tylko z wiekiem coś mi się w osobistej chemii nie pokałapućka, zostanę im pewnie wierna aż do śmierci.
Jednak przy każdej wizycie w perfumerii jestem bombardowana próbkami nowych produktów. Opieram się, mówiąc, że dziękuję bardzo, ale mam swój ulubiony zapach. W odpowiedzi dostaję od ekspedientki spojrzenie z serii jeszcze jedna pokręcona wariatka dzisiaj. No to może dla kogoś z rodziny albo znajomych? Nie, rodzina i znajomi też mają swoje ulubione i sprawdzone zapachy albo wolą pachnieć mydłem. Pada jeszcze bardziej zdziwione spojrzenie. Czasem udaje się wynegocjować zamianę na próbkę czegoś innego, co ewentualnie mogłoby się przydać (np. w czasie podróży), czasem udaje się próbek nie dostać wcale. Uff.
Jeśli dotychczasowo używany produkt działa sprawnie, nie wykazuje aż tak wielkich śladów zużycia, że trudno byłoby utrzymać go w czystości, jest estetyczny, wygodny, jeśli właściciel go lubi, dlaczego wymieniać go na inny?
A produkty zużywalne? Kosmetyki, środki czystości - wciąż proponuje się nam jeszcze bardziej skuteczne, z ulepszoną formułą. Jeśli ulubiony krem mi służy, czemu mam go zamieniać na rzekomo ulepszoną formułę? Nie raz zresztą to ulepszenie formuły zaowocowało koniecznością poszukania innego kosmetyku, bo wprowadzone zmiany okazały się niekorzystne.
A produkty spożywcze? W ich przypadku także wciąż poszukuje się nieznanych, odmiennych sposobów ich przyrządzania, nie tylko nowości jako takich.
Co złego jest w smaku wypróbowanych potraw, że trzeba wciąż szukać nowych i nowych przepisów, milionowego przepisu na kurczaka, coraz bardziej egzotycznych i wymyślnych przypraw i smaków?
Czy nowe zawsze jest lepsze? Bywa, ale nie musi.
Od czasu do czasu sięgam po NOWE. Czasem z potrzeby odmiany, czasem z ciekawości. Trzeba mieć otwarty umysł (chociaż, jak stwierdził znajomy, nie aż tak, by mózg wylatywał). Nie zamykam się na nieznane możliwości, może się wszak okazać, że nowa technologia naprawdę lepiej działa. W wielu przypadkach po ich wypróbowaniu okazuje się jednak, że wolę powrócić do starego. Nie zawsze nowość oznacza lepszą jakość, większe zadowolenie.
Sprawdzone kosmetyki, czerwony koc, który wędruje ze mną od czasu, gdy jako studentka wyprowadziłam się z domu. Smak bigosu, ulubionych ziół i korzeni w stałym repertuarze domowych dań. Pisałam kiedyś o tym, że niektóre rzeczy to moi przyjaciele. Podobnie jest i z używanymi produktami kosmetycznymi, chemicznymi, spożywczymi. Nie zmienia się przecież przyjaciół na nowych jedynie dla kaprysu. Trzeba mieć naprawdę istotne powody.
Fajnie byłoby wymieniać urządzenia i rzeczy dopiero wtedy, gdy naprawdę się zużyją. A tymczasem producenci starają się jak najbardziej przyspieszać proces ich starzenia się. Móc przez lata sięgać po te same kremy i szampony, dopóki z wiekiem potrzeby skóry i włosów nie zaczną się zmieniać. Chciałabym, by rynek mi to umożliwiał, by producenci nie próbowali na siłę uszczęśliwiać mnie jako konsumentki wprowadzaniem ciągłych nowinek i udoskonaleń. By nie wycofywali ze sprzedaży klasyków. By nie przesadzali z podkreślaniem uroku nowości. Wiem, nowe kusi i błyszczy, ale stare też miewa swoje zalety.
„Stare” może przecież oznaczać „wypróbowane, solidne, dopracowane”, nie tylko „zacofane, nieaktualne, niepotrzebne”.