Pytanie na dzisiaj: jak pogodzić pragnienie rozwijania zainteresowań lub pasji z niechęcią do obrastania w nadmiar rzeczy?
Odpowiedź jest banalnie prosta. Włączyć rozsądek, zachować porządek.
Dotyczy to wszystkich etapów, począwszy od początkowego, gdy właśnie odkryliśmy dla siebie jakąś nową dziedzinę aktywności i wydaje się nam, że możemy się w nią mocno wciągnąć. Porwani entuzjazmem neofity zaczynamy kompletować sprzęt, materiały, gadżety, nie wiedząc jeszcze, czy naprawdę potrzebujemy tych wszystkich akcesoriów ani też, czy za, dajmy na to, pół roku, nadal będziemy równie rozentuzjazmowani jak dzisiaj.
Wiele lat temu wydawało mi się, że będę jeździć na nartach. Skompletowałam sobie cały sprzęt i stosowną odzież. Na szczęście w większości były to rzeczy używane, więc nie zbankrutowałam. Szybko jednak okazało się, że nie tylko nie posiadam za grosz talentu do tego sportu, to jeszcze nie sprawia mi żadnej przyjemności. Sprzęt odsprzedałam (tylko rękawice mam do dzisiaj). Lekcja była jednak dość przydatna, teraz wchodząc w jakieś nowe zajęcie, zachowuję znaczą ostrożność, jeśli chodzi o zakupy wyposażenia.
Szukam informacji i opinii osób bardziej doświadczonych, które wiedzą, bez czego w danej dziedzinie ciężko się obejść, a które akcesoria są tylko zbędnymi gadżetami. Wstrzymuję się z poważnieszymi wydatkami, dopóki nie będę mieć pewności, że będę poświęcać się danemu zajęciu przez dłuższy czas.
Na przykład gdy rozpoczynałam przygodę z pieczeniem chleba na zakwasie, zaczęłam od lektury Niezbędnika domowego piekarza opracowanego przez Liskę z Pracowni Wypieków. Przez pierwsze miesiące starałam się radzić sobie z dotychczasowym wyposażeniem kuchni, żeby niepotrzebnie nie powiększać stanu posiadania o przedmioty, bez których spokojnie można się obejść. W miarę zbierania doświadczeń przekonałam się, że zakup kamienia do pieczenia oraz wiklinowych koszyczków do wyrastania ma sens. Kupiłam, używam często i systematycznie. Nie kupiłam za to młynka do mielenia zboża, przyrządów do nacinania chleba, spryskiwaczy do wody (używam dokładnie umytego spryskiwacza po jakimś środku myjącym).
Jeśli nie jest się już neofitą, niby powinno być łatwiej, ponieważ wie się już, jak odróżnić niezbędniki od bzdurek. Istnieją jednak inne niebezpieczeństwa. Po pierwsze ciągła potrzeba tzw. upgrade'u. Nieustanna modernizacja. Wiedzą coś o tym np. osoby zajmujące się fotografią czy innymi dziedzinami opartymi na korzystaniu z różnych urządzeń. Technika wciąż idzie na przód, producenci prześcigają się w wymyślaniu nowych bajerów. Czasem łatwo sobie wmówić, że kupienie nowego modelu używanego sprzętu jest absolutną koniecznością, musem nie do obejścia.
Hmm, mus? Rzeczywista konieczność? Rzadko. Zwykle kolejny zabieg marketingowy. Jeśli mamy już podstawowe solidne wyposażenie (a przecież w każdej dziedzinie można określić taki żelazny zestaw, bez którego nie da się obejść), nie należy pochopnie ulegać naciskom na niekończącą się modernizację. Wymieniać sprzęt, gdy naprawdę stanie się przestarzały, gdy za pomocą starego nie jesteśmy już w stanie osiągać zadowalających rezultatów. W przypadku zachcianek i „smaka na nowości” stosować tę samą zasadę, jak w przypadku innych zakupów: PAMIĘTAJ O LIŚCIE ZAKUPOWEJ! O liście, na którą wpisuje się planowane zakupy, by odczekać umowny czas (np. miesiąc) przed dokonaniem zakupu. W ten sposób zabezpieczamy się przed kupowaniem pod wpływem emocji, chwilowej zachcianki. Gdy upływa ten umowny okres karencji i nadal jesteśmy przekonani o rzeczywistej potrzebie nabycia danego przedmiotu, OK. Zielone światło (pod warunkiem posiadania środków finansowych). Jednak zwykle czas pokazuje, że rzekoma potrzeba okazała się jedynie chwilowym kaprysem.
Inne zagrożenie znane jest zapewne wszystkim osobom zajmującym się rękodziełem. Nieustannie rosnące zapasy materiałów: włóczek, filców, tkanin, nici, przędzy, guziczków, kolorowych papierów, tasiemek, różnych rodzajów drewna, farb, kredek, ramek, płótna, bloków, szkicowników... I tak dalej, niepotrzebne skreślić, w zależności od praktykowanej dziedziny.
Wspominałam niejednokrotnie, że dziergam na drutach. Pamiętam czasy, gdy zdobycie nowej włóczki i porządnych drutów nie było wcale takie łatwe. Najczęściej wykorzystywało się więc w nieskończoność włóczkę z odzysku, pruło się stare swetry, by zrobić coś nowego. Teraz, gdy wchodzę do sklepu z artykułami dziewiarskimi, wpadam w zachwyt, jak dziecko przed witryną w cukierni. Tyle barw, tyle faktur! Różne grubości, przędze, odcienie. Szaleństwo. Jednak stosuję nienaruszalną zasadę: do czasu zużycia posiadanych materiałów, szlaban na zakupy nowych. I tak mam spory zapas, na niejeden interesujący projekt.
Zużywać resztki, pozbyć się materiałów brzydkich i bylejakich bądź takich, na które nie ma się pomysłu. Resztę uporządkować, posegregować, przechowywać w takich warunkach, by wiedzieć co, w jakiej ilości i gdzie się ma.
Projekty, pomysły, szkice, wykroje - tu zastosowanie mają takie same zasady. Porządek przede wszystkim. Opisane pudełka, teczki, segregatory. Od czasu do czasu przejrzeć i pozbyć się tych, które nie mają sensu, nie podobają się, przestały być potrzebne.
Narzędzia czy akcesoria czyste, posegregowane, zabezpieczone. Tylko te, które są potrzebne, reszty należy się pozbyć.
I kolejna podstawowa zasada: miejsce na wszystko i wszystko na swoim miejscu. Należy wygospodarować przestrzeń zarówno na materiały i sprzęt, jak i na samą pracę. A po zakończeniu zajęcia odkładamy ładnie wszystko (materiały, przybory) na miejsca, niezakończone prace zabezpieczamy przez zniszczeniem.
Jak mawiało się u mnie w domu: porządek zaś ale musi być!
Nie wspominałam jeszcze o kolekcjach, ale nie porzucam jeszcze tematu zainteresowań i pasji. Ciąg dalszy nastąpi...