W założeniu miał to być długi i przegadany wpis. Miałam Wam szczegółowo opowiedzieć historię swoich poszukiwań religijnych. O tym, jak moi Rodzicie, chociaż sami odeszli od Kościoła, postanowili dać nam jednak możliwość poznania wiary katolickiej, abyśmy miały prawo wyboru. Jak przygotowali nas do sakramentów, nauczyli modlitw i katechizmu. Jak pomimo tego jako nastolatka stwierdziłam, że nie jestem w stanie zaakceptować prawd wiary ani kościelnych dogmatów. Nie udało mi się uwierzyć ani w Niepokalne Poczęcie, ani w boską naturę Chrystusa, ani w Trójcę Świętą, ani w zbawienie, ani w wieczne potępienie. Ani w grzech pierworodny. Ani jakiekolwiek wniebowzięcia i wniebowstąpienia. Ani w to, że trzeba było śmierci Chrystusa na krzyżu, aby odkupić grzechy ludzi. Ani w to, że ośmioletnie dzieci muszą spowiadać się, aby mogły być godne przyjąć Boga do swojego serca. Ani w to, że Bóg wymaga nieustannych hołdów i czołobitności, ofiar i poświęceń. Ani w niebo, piekło, czyściec i Sąd Ost
Po słonecznej stronie życia